Mamy właśnie końcówkę lata. Poprawiła nam się na Litwie pogoda, poprawił się też w ostatnim miesięcu nieco ranking wyborczy konserwatystów, poprawił się więc też humor Masiulisowi, który zaczął nawet marzyć o kolejnej kadencji dla swej koleżanki partyjnej w roli premierki, jak to teraz u nowoczesnych się mówi. Jeszcze w czerwcu, gdy zdezorientowani wyborcy gubili się w domysłach, czy Ingrida Šimonytė jeszcze rządzi, czy już nie (jak sama to zapowiedziała), popularność rządzącej partii zbliżyła się do historycznego minimum, wynosząc zaledwie nieco ponad 8 proc. Jednak po Szczycie NATO w Wilnie, gdy to już premier miała być bez teki i urzędu, a jednak rozmyśliła się i poszła „atsitraukimo keliu”, również część wyborców o najbardzie kurzej pamięci postanowiła swe sympatie na powrót zainwestować w partię landsbergisów. W ten sposób poparcie dla partii podrosło do ponad 11 proc., co też bardzo ucieszyło Masiulisa.
Politykowi jaskółczej partii tak bardzo się humor poprawił, że ten zaczął nawet rozważać scenariusz science fiction w litewskich realiach politycznych. Czyli nie tylko przetrwanie Šimonytė na urzędzie premierowskim do końca kadencji, ale też trwanie tam dalej – również w kolejnej kadencji sejmowej. No, skoro już przetrwała burzę po resecie politycznego systemu, którego nie było, to dlaczego nie miałaby utrzymać się, niczym litewska Angela Merkel, fotela premierowskiego po kolejnych wyborach, rozmarzył się profesor Masiulis. Byłby to, oczywiście, nie lada wyczyn, jakiego jak dotychczas nikomu na Litwie nie udało się dokonać. Ale przecież ktoś musi być pierwszy, musi być pionierem w zasiedzeniu się w gmachu przy ulicy Giedymina 11 dłużej niż na cztery lata. W Europie przecież, na którą się równamy, nie jest to wcale rzecz niezwykła. Sama Merkel kanclerzem była lat 16, więc czemu niby Šimonytė miałaby być gorsza, dywaguje wakacyjnie Masiulis.
Dobrze, że przy tym nie wymienia zasług premier i jej rządu, za jakie Litwini powinni by ją obdarzyć zaufaniem w kolejnym sezonie politycznym po wyborach parlamentarnych. Trening intelektualny, by udowodnić zasługi rządu konserwatystów i ich premier dla mieszkańców Litwy, byłby ponad miarę nawet dla intelektualisty, jakim niewątpliwie Masiulis jest. Dobrze więc, że profesor nawet nie próbuje. Prawda jest bowiem taka, że Šimonytė, której przydomkiem musiało by być „niezłomne słowo”, trwa na swym premierowskim stanowisku nie z powodu wybitnych zasług, talentu politycznego, czy innych osiągnięć wobec Tėvyne, tylko dlatego, że nie ma żadnej alternatywy wobec jej słabych, a czasami wręcz beznadziejnych rządów. Litewska scena polityczna jest bowiem rozdrobniona, podzielona jeszcze chyba bardziej niż włoska, mimo że u nas obowiązuje 5-procentowy próg wyborczy. A na jej firmamencie ostatnią bodajże gwiadą był ongiś Viktoras „nu, blin, vaizdelis” Uspaskich. Uspaskich zbałamucił swym bałamuctwem kogo tylko się dało zbałamucić i odszedł, więc opozycja lewicowa nie ma kim zagrozić pozycji Šimonytė. Ta, o ile nie popełni jakiegoś wręcz karygodnego błędu, przetrwa w fotelu premiera do końca kadencji. Co będzie w kolejnej kadencji? Sondaże pokazują, że aby stworzyć nowy rząd, potrzeba będzie już nie trzech partii (jak teraz), ale może nawet czterech, pięciu. W taki to sposób słabość systemu partyjnego na Litwie, oczywisty kryzys przywództwa politycznego na „Marijos žeme” powoduje, że dziś nikt nie jest w stanie nawet prognozować, kto będzie „dyrektorem stawu” w naszym cuchnącym, bagienkowatym politycznie państwie za dwa lata.
Ostatni sondaż „Spinter tyrimai” pokazuje, że liderowanie w stawce partyjnej zachowują socjaldemokraci z poparciem nieco ponad 13 proc. W demokracjach zachodnich taki wynik predysponowałby raczej partię do autsajderstwa i byłby powodem dużych zmartwień dla jej kierownictwa, u nas daje pierwsze miejsce w rankingu. Na kolejnych miejscach znalazła się inna drobnica. Konserwatyści – 11,8 proc., „Vardan Lietuvos” – 8,4 proc., „chłopi i zieloni” niemal tyleż, bo 8,2 proc. Stawkę nad kreską zamykają liberałowie z Ruchu Liberałów z wynikiem 7,3 proc. Z kogo i czego tutaj tworzyć rząd? Jakie nazwisko na giełdzie premierowskiej pociągnęłoby wyborców? Masiulis może niestety mieć rację. Na bezrybiu i rak ryba. Na Litwie nawet konserwatystka Šimonytė może pokusić się o drugą kadencję.
Niemoc litewskich partii politycznych może tylko cieszyć klan landsbergisów, którym władza niejako sama włazi w ręce, bo nie ma kto im ją zabrać. Mimo że konserwatyści ze swymi przystawkami wielokrotnie udowodnili, iż nie nadają się do rządzenia, a szczególnie już w czasach trudnych. Podczas pandemii ich „rząd praktykantów” potykał się o własne nogi, w dobie galopującej inflacji w Europie na Litwie inflacja wręcz cwałowała, bijąc wszelkie antyrekordy europejskie. W obliczu wyzwań, jakie przed państwami członkowskimi stawiają eurobiurokraci, jak chociażby w temacie relokacji nielegalnych migrantów czy utopijnej walki z klimatem (jakby z klimatem wogóle można byłoby walczyć), władze Litwy zachowywały się wyjątkowo asekuracyjnie, by nie powiedzieć tchórzliwie. Karnie często wbrew własnym interesom przyjmowały wszystkie zlecenia z Brukseli, jak dobrze wytrenowani komsomolcy przyjmowali wszelkie polecenia z partii. Nigdy nie odważyli się przyłączyć do blokującej mniejszości państw, które sprzeciwiły się oczywistym absurdom brukselskich biurokratów, dla przykładu, w problemie nielegalnej migracji, która stała się zmorą mieszkańców Starego Kontynentu.
W „rządzie praktykantów” silnym spoiwem wydawał się być do niedawna minister ochrony kraju Arvydas Anušauskas, doświadczony polityk, profesor, wykładowca uniwersytecki. Falę krytyki ściągnął jednak (również we własnych szeragach) najpierw po tym, gdy przytaknął swej odpowiedniczce z Niemiec, która goszcząc na poligonie Rukle zapowiedziała, że obiecany niemiecki Panzerdivision pomoże Litwie, ale dopiero po 10 dniach, gdyby w razie czego co. A tak to będzie stacjonował zamiast na Litwie – w Niemczech i tam odstraszał potencjalnych agresorów. Wtedy konserwatyści, broniąc swego ministra, wymyślili teorię względności, czyli tłumaczenie od jakiego terminu te 10 dni miałyby być liczone. Czy od ataku, czy może od pierwszego wykrycia przez służby potencjalnego ataku. Teraz minister w randze profesora wygłupił się jeszcze bardziej. Uległ, jak sugeruje politolog Vytautas Dumbliauskas, nieodpartej studenckiej pokusie promowania się w mediach socjalnych, gdzie zaczął rozgłaszać konfidencjonalne informacje, jakie zasłyszał podczas posiedzenia na Radzie Obrony Kraju. Dumbliauskas zgorszył się zachowaniem profesora i wykładowcy akademickiego i jego popisy w internecie porównał do „bazgraniny na płocie w parku, gdzie wszyscy piszą o swych przemyśleniach”.
Konserwatyści uważają się za partię „tradycyjną”, stojącą u podstaw tworzenia niepodległości Litwy. I jest w tym ziarno prawdy. Inne partie traktują na ogół z wysoka, niczym barwne motyle z rodziny Heterobathmina Glossata Fabricius, które pojawiają sie tylko na pół lata, a potem bezpowrotnie znikają. Są więc sezonowe, szkodliwe dla Litwy, a czasem wręcz antypaństwowe. Tymczasem dziś to konserwatyści, u których konserwatyzmu można by dopatrzyć się chyba że przy wiązaniu krawatu u niektórych szykownych ministrów, są najbardziej toksyczną, szkodliwą dla kraju partią. Ideologię niszczącą rodziny i narody wysuwają na najwyższy piedestał, pod który z kolei zamiatają wszystkie realne problemy, z jakimi sobie nie radzą.
Oby marzenia Kęstutisa Masiulisa nigdy nie dopadły Litwy...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Konserwatyści za nic mają przyzwoitość. Układy, układziki, przekręty.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.