Rozruchów zatem w naszym państwie nie będzie, nikt nie zostanie poszkodowany ani poturbowany, ani w ogóle nikomu nic się nie stanie. Tylko „Lietuvos rytas" czemuś się zirytował dogłębnie, bo napisał do wybrańców ludu, by przestali wreszcie się błaźnić.
Mam nadzieję, że Loreta Graužinienė, Sejmu przewodnicząca, czyta „L. r." i uwagę gazety przyjęła osobiście. Zwłaszcza po tym, gdy powiedziała mediom, że głosowałaby sama za Ustawą o pisowni nazwisk, gdyby głosowanie to byłoby, dodajmy. A nie było go, bo właśnie Graužinienė z powodów proceduralnych skreśliła go z porządku dziennego. Nie głosowała więc (wyjaśnijmy), bo sama nie dopuściła do głosowania. Sytuacja więc taka wyszła, jak ta ze scenki z cesarzem Neronem, który, przerażony grożącymi rozruchami wzburzonego tłumu mieszkańców Rzymu (ogłupiały, będący w amoku Neron miasto kazał podpalić, jak wiemy), pyta swego ulubieńca Petroniusza o radę: „A może bym tak zaśpiewał dla ludu? Czyżby mój głos nie wzruszył go?". Na co arbiter elegancji odparł: „Owszem, cesarzu, wzruszyłbyś swym śpiewem lud, pod warunkiem jednak, że pozwolą ci zacząć". A więc, Pani przewodnicząca, mogłaby Pani głosować „za" pod warunkiem jednak, że wcześniej pozwoliłaby Pani na głosowanie.
Kompromitację nie wiadomo już którą (bo kto by je zliczył) Sejm zaliczył nie dlatego bynajmniej, że nie przyjął Ustawy o pisowni nazwisk, tylko dlatego, że po raz kolejny litewscy politycy rządzący coś obiecali, a później nie spełnili swego słowa. Nawiasem mówiąc, żaden z projektów Ustawy o pisowni nazwisk - ani ten rządowy, nazwijmy go tak, ani ten opozycyjny nie przewidują oryginalnej pisowni nielitewskiego imienia i nazwiska. Rządowy jedynie kompromisowo przewiduje możliwość używania w nazwiskach (ale już nie w imionach) literek „w", „x" i „q". W tym miejscu znowu ciśnie mi się na myśl scenka z opowieści klasyka, gdy autor ustami Bohuna mówi do Zagłoby, by i ten pokłonił się o rękę kniaziówny do Kurcewiczów. „Może i tobie poobiecają", zadrwił zawiedziony postawą kniaziów watażka.
Litewscy politycy, niczym pustosłowni Kurcewiczowie, też obiecują wszystkim i wszystko, by potem i tak nie spełnić swego słowa. Drwią w ten sposób w żywe oczy z tych, którym obiecują. Nie wiem jedynie, czy rozumieją przy tym, że za ich drwiny płacimy my wszyscy. Płaci Litwa, która w trudnej sytuacji geopolitycznej w regionie okazała się bez przyjaciół. Wokół sami wrogowie albo, jak niejednokrotnie podkreślała nasza głowa państwa, nieszczerzy przyjaciele.
W stolicy jednego z tych ostatnich już za rok odbędzie się kolejny szczyt NATO, który będzie kontynuacją tego z Newport. W Warszawie mają zapaść ważne dla naszego regionu decyzje, jak chociażby ta, czy w państwach Europy Środkowo-Wschodniej ma na stałe stacjonować ciężki natowski sprzęt wojskowy. By tak się stało, o to trzeba zabiegać. Ale jak to zrobić, jeżeli stan stosunków z Polską mamy na dziś taki, że nie mamy ich wcale. Nie mamy bowiem praktycznie jakichkolwiek relacji między przywódcami Polski i Litwy.
Prawdziwą sytuację najlepiej obrazuje najświeższy przykład, kiedy do końca nie było wiadomo, kto z najwyższej władzy pojedzie do Kowna, by tam kurtuazyjnie spotkać się z prezydentem Bronisławem Komorowskim, któremu kowieński uniwersytet przyznał honoris causa.
„Priichały pany polityki", że znowu powiem po sienkiewiczowsku. Przed wami już tylko ściana...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.