Wcześniej, zanim został wysokim unijnym dyplomatą, był, przypomnijmy, ministrem spraw zagranicznych Litwy w rządzie Andriusa Kubiliusa. Jednak jego kariera na stanowisku szefa litewskiej dyplomacji skończyła się bardzo szybko - po tym, gdy prezydent Grybauskaitė oświadczyła, że nie ufa mu. Nie podając żadnych powodów swej nieufności wymogła na premierze dymisję Ušackasa, a na jego miejsce potwierdziła bez zastrzeżeń kandydaturę Audroniusa Ažubalisa. Jak dobrze pamiętamy, to za jego kadencji stosunki z Polską sięgnęły dna, a prezydent i minister wymyślili nawet koncepcję, że Litwa nie jest krajem Europy Środkowo-Wschodniej, tylko krajem północnym. Obserwowaliśmy wręcz ostentacyjne ustawienie się naszego kraju tyłem do Polski i przodem do Skandynawów.
Dzisiaj powoli odsłaniają się kulisy tamtych wydarzeń. Ušackas, pytany przez dziennikarzy, przypomina w wywiadzie, że Grybauskaitė na początek swej prezydenckiej kariery w ogóle nie chciała mieć za wiele wspólnego z „biedakami" z sąsiedztwa (a więc m. in. z Ukrainą czy Gruzją), na dystans zamierzała trzymać się z USA, no a strategicznemu partnerowi (Polsce) najchętniej okazywała lekceważenie.
Awanturniczą politykę zagraniczną musiała skorygować dopiero, gdy ją zmusiły okoliczności na Ukrainie. Wówczas front zmieniła o 180 stopni i jest dzisiaj wręcz krzyczącą tubą w UE w sprawie ukraińskiej. Ušackas, pytany o to, powiedział, że w polityce zagranicznej ważna jest „konsekwencja", wtedy kraj jest warty zaufania. Dodał też, że konieczna jest normalizacja stosunków z Polską, wobec której Litwa ma do spełnienia trochę obietnic. Polska jest piątym krajem w UE, ma ważki głos w NATO i może zaoferować atrakcyjny dla Litwy rynek wewnętrzny, wymieniał powody, dla których władze naszego kraju powinny unormować stosunki z Warszawą.
Rozsądna i racjonalna propozycja. Z tym że dzisiejszą głowę naszego państwa nie stać na racjonalizm i zdrowy rozsądek. Zajmuje się pustą retoryką, zamiast tworzyć trwałe i niezbędne dla Litwy sojusze. Ostatnio w Rydze na Szczycie Partnerstwa Wschodniego zaliczyła kolejny blamaż, jeżeli chodzi o jej publiczne wypowiedzi. Tym razem w wywiadzie dla łotewskiej TV na żywo wykręcała się od odpowiedzi na pytania, które wcześniej z nią nie uzgodniono. Kilkakrotnie wręcz powiedziała dziennikarzowi, że zadaje jej pytania, których wcześniej z nią nie uzgodnił. Cytuję: „Zadaje pan już trzecie nieuzgodnione pytanie", ze złością upominała indagującego ją żurnalistę, nerwowo rozglądając się po studiu i sygnalizując chęć przerwania wywiadu.
Wywiad tylko o włos nie skończył się skandalem, ale Grybauskaitė i tak pokazała się u sąsiadów jak polityk rangi Breżniewa, który jedynie z kartki potrafił czytać. Historia prawie jak w kawału z tamtych czasów, gdy Breżniew na lotniku spotykał wysokiego rangą gościa z kartką w ręku. Gdy gość pokazał się na schodach samolotu, Breżniew zaczął rytualnie czytać z kartki: „Dorogaja Indira Ghandi...". Wtedy podenerwowany doradca szepce mu do ucha: „Margaret Thatcher". Breżniew jednak uparcie powtarza: „Indira Ghandi". Gdy w końcu roztrzęsiony doradca niemal krzyczy mu do ucha: „Margaret Thatcher", Breżniew nie wytrzymuje i odpowiada mu: „Sam wiżu, czto Margaret Thatcher, no napisano że Indira Ghandi".
Znormalizować stosunki z Polską - coś mi się wydaje – będziemy mieli szansę dopiero po 2019 roku. Po kolejnych wyborach prezydenckich w naszym kraju, w których najprawdopodobniej wystartuje też Ušackas...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
"Grybauskaitė na początek swej prezydenckiej kariery w ogóle nie chciała mieć za wiele wspólnego z „biedakami" z sąsiedztwa (a więc m. in. z Ukrainą czy Gruzją), na dystans zamierzała trzymać się z USA, no a strategicznemu partnerowi (Polsce) najchętniej okazywała lekceważenie."
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.