Przed swą pierwszą wizytą w Berlinie, która nastąpiła pod koniec marca, oświadczył wyprzedzająco w greckim parlamencie, że Niemcy winny wypłacić Grecji reparacje wojenne za poczynione straty i zbrodnie w okresie II wojny światowej. Żądania Aten wobec Berlina są jak na razie niesprecyzowane, ale – jak zauważają obserwatorzy – łączą się one ściśle z greckim zadłużeniem wobec różnych europejskich wierzycieli, z których największymi są właśnie niemieckie banki. Na Akropolu padają więc różne sumy i wyliczenia. Tak np. część parlamentarzystów uważa, że Niemcy powinny Grecji spłacić odszkodowanie w wysokości 7,1 mld USD po kursie z roku 1938, co na dzisiejszy stan oznaczałoby wypłatę 108 mld euro. Ponadto greccy posłowie wypominają swym niemieckim kolegom przymusową pożyczkę, jaką III Rzesza wymusiła na Grecji w czasie ostatniej wojny światowej. Wysokość tej pożyczki – to 3,5 mld USD, na dzisiaj to byłoby równowarte 54 mld euro. Łączny więc dług Berlina wobec Aten oscyluje wokół sumy w wysokości 162 mln euro (i to bez odsetek), sugerują Helleniści.
Okrągła sumka wyliczona na Akropolu wcale nie jest żartem primaaprilisowym. Żądanie wypłaty odszkodowania za wyrządzone przez III Rzeszę szkody stało się oficjalnym wektorem polityki zagranicznej nowego radykalnego greckiego rządu. Ba, premier Tsipras, rozumiejąc nieadekwatność swych roszczeń, posuwa się nawet do szantażu. Ostatnio jego minister obrony Penos Kammenos zasugerował wręcz, że jeżeli Europa nie wsłucha się w postulaty Grecji, ta wpuści na Stary Kontynent uciekinierów z Azji, w tym z Iraku, oraz terrorystycznego państwa Syrii i Lewantu.
Taka postawa Grecji, która swe aktualne problemy gospodarcze (jakich nabawiła się - nawiasem mówiąc - żyjąc rozrzutnie i ponad stan) próbuje rozwiązywać terroryzując Unię Europejską, budzi coraz większe rozdrażnienie w wielu stolicach europejskich. Zachowanie greckiego rządu jest bowiem nie tylko nieodpowiedzialne i roszczeniowe, ale i groźne. Żądanie bowiem reparacji wojennych w dzisiejszych niestabilnych i pełnych napięć w Europie czasach - to jak otwarcie puszki Pandory. Dzisiaj bowiem wiele narodów europejskich uważa się za poszkodowanych w czasie II wojny światowej. Borykając się z kryzysem i problemami ekonomicznymi mogą ulec pokusie wystąpienia do krzywdzicieli o łatwe pieniądze tytułem odszkodowania.
Litwa na tym polu ma swe własne doświadczenia. Jeszcze w roku 2000 Seimas przyjął ustawę „O wypłacie odszkodowania za okupację przez ZSRR", który to akt prawny obliguje każdy litewski rząd do wystąpienia wobec władz Rosji o zapłacenia odszkodowania za straty okupacyjne. Pamiętamy, jak to konserwatyści przez dekadę niemalże z tematu odszkodowania (wyliczonego pierwotnie na coś tam 82 mld litów) poczynili niemalże dominantę w naszych relacjach ze wschodnim sąsiadem. Doszło do tego, że było uważane w Wilnie za niemalże nieprzyzwoite, jeżeli któryś z litewskich ministrów spraw zagranicznych poniechałby tematu odszkodowania w rzadkich spotkaniach bilateralnych ze swym rosyjskim odpowiednikiem.
Dzisiaj nasze władze zgodnym chórem potępiają Grecję za egoizm i podsycanie historycznego „dirgiklisa", który zachęca Greków „elgtis vis įžūliau". Zarzucamy greckim przywódcom radykalizm i populizm, który niszczy europejską jedność i solidarność.
A czy nie warto by było sobie przy okazji zadać pytanie: „Czy nie byliśmy przypadkiem pierwowzorem dla Greków?!"
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
A tak poważnie, to trzeba niestety przyznać, że radykalizm i populizm to w wykonaniu większości lietuviskich polityków codzienność.
A Litwa jak zawsze stoi na stanowisku, że jak jest małym krajem z kompleksami, to wszystko im wolno- można żądać odszkodowań, można dyskryminować mniejszości narodowe, można jak wspomniał vega nie dotrzymywać umów itd. A jak jakiś inny kraj zrobi to samo, to pierwsi są żeby krytykować
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.