Tak kuriozalnym orzeczeniem sędziowie Sądu Konstytucyjnego weszli niejako w buty polityków albo mówiąc uczenie uzurpowali sobie nie swoją dyskrecję czyli uprawnienia. Sędziowie, którzy nie posiadają żadnego mandatu demokratycznego (nigdy nie startowali w żadnych wyborach), nabrali się śmiałości, by zamiast parlamentarzystów, którzy owszem są wybierani przez naród, decydować: jakie prawo na Litwie ma być uchwalane, a jakie nie. Pytanie w tym miejscu samo niejako nasuwa się na usta: po jaki grzyb w takim razie nam na Litwie w ogóle są potrzebne wybory, parlament, prezydent, skoro i tak ostatecznie o wszystkim mają zadecydować mężowie w togach. Najwyższa kasta jak w starożytnym Egipcie nadzielona światłością innym niedostępną decyduje o porządku prawnym w naszym państwie, nie przejmując się za grosz zasadą trójpodziału władzy, co było dotychczas fundamentem państwa demokratycznego. Dziś wygląda, że zamiast demokracji serwuje się nam sądokrację.
Ale wracając do samego orzeczenia, wszyscy podkreślają jedno, że było ono tak przewidywalne jak to, że po zimie przychodzi wiosna, a po nocy – dzień. Albo że gdy pies zadziera nogę, to znaczy, iż niechybnie chce on siku. Aktualny skład litewskiego Sądu Konstytucyjnego już udowodnił wielokrotnie, jak rozumie on prawo, ustawy, Konstytucję, gdy idzie o sprawy lobby lgbt. Nie przemęczając logiki, zdrowego rozsądku sędziowie zawsze orzekali na korzyść tego lobby, stosując przy tym taką akrobatykę prawną, że nawet wykonawcy potrójnego ax-elu w łyżwiarstwie figurowym pozazdrościliby. I tym razem nie zawiedli. Sędziowie niemal słowo w słowo powtórzyli argumenty i narrację quasiprawną zawartą w skardze złożonej przez rząd Ingridy Šimonytė. Liberalno-liberalny rząd, któremu się nie udało przeforsować przez Sejm odpowiedniej ustawy, zapytał Sąd Konstytucyjny, czy nie jest sprzeczna z Ustawą Zasadniczą norma Kodeksu Cywilnego przewidująca związek partnerski tylko pomiędzy mężczyzną i kobietą. Norma była przyjęta 25 lat temu, kiedy jeszcze na Litwie nie było lgbt, więc nikt nie pomyślał, że może ona zawierać delikt konstytucyjny. Narusza ona bowiem rzekomo konstytucyjną zasadę równouprawnienia i niedyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Po drugie, rząd Šimonytė, podważając konstytucyjną zasadę trójpodziału władz, suponował sędziom Sądu Konstytucyjnego, że sprawa nieuchwalenia przez Sejm Ustawy o jednopłciowych związkach partnerskich nie może być tylko w dyskrecji Izby Ustawodawczej, ponieważ będzie to przeczyło w tym przypadku konstytucyjnej zasadzie „prawnych oczekiwań”.
Odpowiedź Sądu Konstytucyjnego była: tak, tak. W obydwu przypadkach rząd Šimonytė słusznie dopatrzył się złamania Konstytucji. Związki partnerskie tylko pomiędzy mężczyzną a kobietą przeczą konstytucyjnej zasadzie równouprawnienia i niedyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Zaś nieuchwalenie Ustawy o związkach partnerskich, mimo że Kodeks Cywilny w tej materii został poprawiony już 25 lat temu, jest sprzeczne z Konstytucją, bo narusza jaskrawie zasadę terminu „w rozsądnym czasie”. A skoro Sejm w rozsądnym czasie nie przyjął Ustawy o związkach partnerskich, które mają być inkluzywne, dlatego sędziowie SN zobligowali sądy powszechne na Litwie, aby rejestrowali związki partnerskie, o ile tylko ktoś do nich w tej sprawie się zgłosi. Czyli, w domyśle, sądy po otrzymaniu odpowiedniego wniosku mają rejestrować również jednopłciowe związki partnerskie na podstawie (sic!) nieistniejącego prawa. Czyli stosować tak naprawdę doktrynę profesora Žalimasa, który jakiś czas temu w mediach skandalicznie atakował sędziów, którzy odmawiali zarejestrowania na Litwie jednopłciowych związków zawartych za granicą, powołując się na nieistnienie w naszym kraju odpowiedniego prawa. Wtedy Žalimas grzmiał, że takim sędziom nie miejsce w litewskim sądownictwie, bo musieli oni orzekać nie na podstawie prawa tylko „moralności” oraz ... uwaga, prawa europejskiego, które na Litwie nie obowiązuje, bo Litwa prawa rodzinnego do Brukseli -jako żywo - nie scedowała. Ale cóż to za pestka dla takich „asów” prawa jak Žalimas.
Nie przeszło wielu godzin od momentu ogłoszenia przez Sąd Konstytucyjny wiekopomnego orzeczenia, a – mówiąc przysłowiem – „nożyce się odezwały”. Zainteresowani żywotnie sprawą lobbyści w osobach Raskevičiusa Tomasa Vytautasa oraz Simonko Vladimira, mianującego się prezesem jakiejś tam ligi z ciągle pomnażającym się ciągiem liter, w zachwycie orzekli, że na Litwę „przyszła wiosna prawna”. Wiosna przyszła, bo wszystkie ich kwiatki prawne tęczowy Sąd Konstytucyjny wysadził na grządkę litewskiego porządku prawnego. „Najtrudniejsza sprawa”, jak głosili w zachwycie, została odwalona. Teraz kolej przyszła na polityków, którzy mają „nie być podobni do Trumpa i Orbana”, tylko „mają znaleźć w sobie odwagę”. By „choć i jutro” uchwalić takie prawo, które im – Raskevičiusowi i Simonko – da pełnię praw. I bez żadnego tam pitolenia. Bo, jak pouczył Raskevičius, eksposeł, „Sąd Konstytucyjny jednoznacznie powiedział, że pary tej samej płci są rodziną, dlatego ustawowo muszą być regulowane nie tylko ich gospodarcze i własnościowe stosunki, ale i życie rodzinne (...)”. Ach, o to chodzi!? Nie o żadną niedyskryminację w sensie statusu ekonomicznego, spadków, podatków etc., tylko o przyswojenie cech należnych rodzinie chodzi.
Teraz to już chyba rozumiem. Na Litwie poprzez „żalimację” prawa, czyli uzurpację kompetencji Sejmu przez sędziów, poprzez wprowadzenie do obiegu prawnego nieznanych wcześniej na Litwie określeń prawnych w rodzaju genderowego „neutralna płciowo rodzina”, społeczeństwu próbuje się narzucić takie normy społeczne, które są dla niego nieakceptowalne. 75 proc. obywateli, przypomnę, sprzeciwia się jednopłciowym związkom partnerskim. Jest to zatem pełzający zamach na nasze normy obyczajowe, odwieczne prawa, naszą cywilizację. Pod tekstem o orzeczeniu Sądu Konstytucyjnego przeczytałem komentarz internauty. Krótki i lakoniczny, ale jakże trafny. Pisze komentator, reagując na absurdalny werdykt, że w Biblii jest mowa o Adamie i Ewie, a nie o Adamie i Adomównie.
Naukowcy i badacze od dawna badali problem, o którym dziś mowa. Od strony naukowej udowodnili, że upadki cywilizacji następowały od wewnątrz, a nie od zewnątrz. Joseph Unwin twierdził, że nie zna przykładu społeczeństwa, które zachowałoby swą energię po tym, jak całkowicie nowe pokolenie uległo seksualnemu rozpasaniu. Według Unwina akceptacja homoseksualizmu jest ostatnim krokiem przed upadkiem danej cywilizacji, co potwierdziło się we wszystkich badanych przez niego społeczeństwach i cywilizacjach. Arnold Toynbee w moralności widział jeden z najważniejszych elementów życia społecznego. Twierdził, że „cywilizacje umierają na skutek samobójstwa, a nie morderstwa. (…) Spośród dwudziestu jeden godnych uwagi cywilizacji, dziewiętnaście upadło nie tyle przez podbój zewnętrzny, ile w wyniku rozkładu moralnego od wewnątrz”...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.