W Warszawie z okazji podwójnych rocznic, świetnych dla Polski, środowiska patriotyczne i konserwatywne zorganizowały Wielki Marsz Polaków na Tysiąclecie Korony Polskiej. Marsz skupił stutysięczny tłum wolnych, dumnych Polaków, pamiętających chlubne dzieje swych przodków. Wiekopomne wydarzenia w morzu biało-czerwonych barw świętowano w atmosferze radości, dumy i patriotyzmu w najlepszym znaczeniu tego słowa. Piękną oprawą uroczystości było zatańczenie przez 1165 par polskiego na 100 proc. duszy każdego Polaka tańca – Poloneza. Pary w strojach szlacheckich z epoki, pod akordy majestatycznej muzyki, łechcącej serce każdego, kto Polak, wykonali Poloneza budząc entuzjazm zebranych, bijąc rekord uczestnictwa, gdy chodzi o zbiorowe zatańczenie tego jakże symbolicznego tańca. Widok sfilmowany z drona jest zjawiskowy, polecam każdemu.
Same huczne obchody tysięcznej rocznicy koronacji Bolesława Chrobrego nie przeszły bez echa w mediach nad Wisłą. Nawet media liberalne nie przemilczały wydarzenia, rozpisywały się o nim w sposób pochwalny dla organizatorów i niezbyt pochwalny dla władz, które przespały rocznicę. Dziennikarka liberalnej „Rzeczpospolitej” Estera Flieger widzi potrzebę świętowania takich rocznic, bo każde szanujące się państwo na świecie powinno mieć własną politykę historyczną, tłumaczy żurnalistka. Każdy duży naród ma obowiązek opowiedzieć swą historię sąsiadom i światu własnymi słowami zwłaszcza, gdy są to wydarzenia doniosłe. Inaczej te same wydarzenia mogą być opowiedziane przez innych, innymi słowami, niekoniecznie prawdziwymi. Mogą być też po prostu przemilczane. Żurnalistka napiętnuje więc przy tej okazji „postępowych intelektualistów”, którzy uważają, że polityka historyczna dla Polski nie jest konieczna. „Po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku wciąż znajdują się „postępowi intelektualiści” kwestionujący ideję polityki historycznej i soft power”, dziwi się liberalna dziennikarka. Na szczęście – dodaje – „tezy, że polityka historyczna jest niepotrzebna lub szkodliwa i żadne demokratyczne państwo jej nie prowadzi, są dziś bardziej abstrakcyjne niż kiedykolwiek wcześniej”. Finowie przed siedmiu laty z dużym zaangażowaniem prowadzili debatę publiczną wokół biblioteki wybudowanej w Helsinkach, bo ona im kojarzyła się z faktem odzyskania niepodległości, podaje przykład polityki historycznej północnego sąsiada Flieger. Finowie na miarę swych aspiracji promowali w ten sposób wydarzenie kojarzące się z ich niepodległością. My możemy przywołać przykład litewski. Litwini, nasi współobywatele, pamiętamy jak zawzięcie próbowali znaleźć miejsce w kalendarzu świąt narodowych dla wydarzenia koronacji króla Mendoga. Nie mając źródeł pisanych dość precyzyjnych w tym temacie metodą „naukowego tknięcia palcem w kalendarz” ustalili, że koronacja miała się odbyć dnia 6 lipca 1253 roku. Argumenty przytaczane przez historyków, jak pamiętam, były takie, że koronacja musiała nastąpić przed żniwami, by ludzie mogli tłumnie stawić się na uroczystość. Po żniwach zaś byłoby już za późno, bo nastawały w tamtych czasach już jesienne słoty, które powodowały, że drogi stawały się rozkisłe i trudne do przebycia. A więc 6 lipca. Może i tak było. Oczywiście koronacja Mendoga w roku 1253 i koronacja Bolesława Chrobrego w roku 1025 to dwie różne sprawy. Ciężar gatunkowy, waga polityczna i historyczna wydarzeń jest niewspółmierna. Nie dokonuję zatem tutaj żadnego wartościowania porównawczego. Nie wytyczam proporcji. W przypadku Polski był to początek wzrostu rangi i znaczenia nowego królestwa w tej części Europy. W przypadku litewskim było to zdarzenie incydentalne i przejściowe, które zakończyło się zresztą powrotem Mendoga do pogaństwa oraz w konsekwencji też do jego skrytobójczej śmierci. Litwa jako państwo europejskie zaistniało dopiero ponad 100 lat później po przyjęciu chrztu od Polski i zawarciu z nią Unii personalnej. Nie chcę oczywiście przez to pomniejszać doniosłości faktu koronacji Mendoga dla świadomości politycznej oraz obywatelskiej Litwinów, naszych współobywateli. Święto świętujemy razem świadomi jego znaczenia dla naszego państwa.
Pamiętajmy: poszczycić się tysiącletnią historią daleko nie każde państwo na świecie ma okazję. Potężne Stany Zjednoczone czy Kanada albo Australia, albo – szukając bliżej - Belgia w Europie, albo w naszym otoczeniu chociażby Łotwa czy Estonia, swą państwowość mogą wywodzić dopiero z czasów nowożytnych albo wręcz najnowszych. Dumnie wszelako maszerują w różnych paradach z okazji swych świąt narodowych. My Polacy zatem tym bardziej mamy prawo do dumy za własne dzieje, prawo szczycić się wobec innych narodów ze swej tysiącletniej państwowości, o której wiedza dla wielu może być odkrywcza. Innym, nie zawsze życzliwym, nie pozwoli to fałszować ani pomniejszać wydarzeń związanych z naszą historią. Profesor historyk Andrzej Nowak jeszcze przed rozpoczęciem się warszawskich uroczystości przywołał okazyjnie jakże trafne słowa jednego z naszych Wieszczów Juliusza Słowackiego na temat nas - „Lecha pokolenia”, które „ma w sobie całe polskie słowo. I moc i rózgę cudów Mojżeszową”. Tak, w trudnych czasach naszych dziejów zawsze w Narodzie ożywał duch. Potrafiliśmy w sposób wręcz cudowny powstać z popiołów, wskrzesić państwo z niebytu. Choć wielu próbowało nas i germanizować, i rusyfikować, i podkupywać, i podporządkować, i ogłupiać, i nawet mordować, to nigdy nikomu to ostatecznie się nie udało. Zawsze na trudne czasy powstawał w narodzie „Pan wojenny” , który Polaków prowadził a to pod Wiedeń ku Wiktorii i ratowaniu chrześcijaństwa w Europie; a to do Bitwy Warszawskiej, by ratować Europę przed „czerwoną zarazą”. I dziś czasy mamy wojenne. Potrzebny zatem nam jest nowy „Pan wojenny”, „Lew Lechistanu”, przed którym zadrżą kolana potencjalnych najeźdźców. I strzeżmy się przed błędem wyboru przodków, którzy kiedyś w czas wojen wybrali sobie na władcę „dziecinę, pierzynę, łacinę”...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.