Było też, jak już wspomniałem, hucznie, wesoło, różnobarwnie i na bogato. Przez miasto ciągnęły niekończące się korowody odświętnie przebranych, wymalowanych cudacznie przedstawicieli różnych instytucji, firm, wspólnot, parafii, a nawet partii politycznych. Te ostatnie – jak pamiętam – na specjalnych platformach samochodowych ciągnęły ogromne kukły z podobiznami swych liderów – prześmiewcze, alegoryczne, zabawne. Z platform pod dzwięki hucznej karnawałowej muzyki sypały się w kierunku zebranego na poboczach ulic tysiącznego tłumu słodycze jako cukierki, czekoladowe batoniki, gumy do żucia, czy drobne prezenciki lub maskotki. Tłum starał się prezenty wyłapać w locie. Te, które spadły na ziemię, stawały się obiektem wesołej rywalizacji pomiędzy chętnymi na darmowe upominki. Wszystko jednak było na wesoło, życzliwie, kulturalnie. Kolumny korowodowe maszerowały godzinami, zadziwiając widzów swą oryginalnością, wystrojem, pomysłowym przebieraństwem. Po zakończeniu przemarszu muzyka nie cichła, a gapie nie znikały z ulic, tylko wszyscy tłumnie udawali się do pobliskich kawiarenek, barów, knajp, restauracji, gdzie przy dobrej niemieckiej kiełbasce oraz kuflu piwa świętowali do późnych godzin wieczornych. Sielanka, beztroskość, zabawa, słowem, jakby powiedział Wieszcz: „Tańce, hulanka, swawola”. Tak to zapamiętałem.
Teraz to wszystko nagle znikło. Zostało wykasowane z krajobrazów niemieckich miast, których władze masowo karnawałowe zabawy odwołują. Powodem jest bezpieczeństwo, a raczej jego brak. Policja użala się, że nie ma tylu betonowych banerów, by ogrodzić uczestników karnawałowych zabaw od potencjalnych zamachowców, którzy z krzykiem Allah Akbar zwykli rozpędzonymi pojazdami wbijać się w tłum, by zabijać, siać strach i panikę. Ale też wpędzać w koszta policję i władze lokalne, które muszą wydawać miliony „oiro”, by upilnować porządku na masowych imprezach. W tym roku z ostatkowych karnawałów zrezygnowały m. in. Monachium, Norymberga czy Kumpfen. Nie wiem jak było w Mainz, ale ogólne statystyki pokazują tendencję generalną: masowe zabawy i imprezy związane ze świętami chrześcijańskimi są coraz mniej ludne. Narzekają z tego powodu, dla przykładu, sprzedawcy tradycyjnych jarmarków bożenarodzeniowych. Po prostu z roku na rok mają coraz mniej klientów, którzy – mimo szczelnej ochrony jarmarków przez policję i antyterrorystów – boją się przychodzić do ulubionych straganów, by wypić grzańca z cynamonem i anyżem, zakąsić „wurclem”, pobiesiadować ze znajomymi i przyjaciółmi. Wolą pozostać w domu i nie narażać się niepotrzebnie.
Zapewnienia władz, że zrobią wszystko, abyśmy mogli nadal żyć swym dotychczaso-wym życiem, nikogo już nie przekonują. Przecież nie dalej jak kilka tygodni temu policja nie dała rady, by zapewnić bezpieczeństwo zwykłym przechodniom w Monachium, któ-rych rozjechał samochodem fanatyczny islamista. Stało się to dosłownie w przededniu Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa (cóż za perfidna profanacja tego słowa w tej sytuacji), którą – można domniemywać – niemiecka Polizei i służby bezpieczeństwa starały się strzec jak własnego oka w głowie. Przecież na konferencję zjeżdża się elita elit współczesnej Europy i świata, by dyskutować o bezpieczeństwie właśnie. Dyskutowali o światowym bezpieczeństwie, a na ulicach własnych miast nie są w stanie zabezpieczyć tego dziś już mocno deficytowego stanu. O jakich jarmarkach może więc być mowa.
Jaka jest skala problemu, dowiodła ostatnio też chełpiąca się swą potęgą Francja, gdy latem zeszłego roku organizowała Igrzyska Olimpijskie. Do ostatnich niemal dni i tygodni nie było wiadome, czy otwarcie Igrzysk uda się przeprowadzić w stolicy kraju, a ściślej w jej centrum na promenadzie Sekwany, czy może jednak trzeba będzie z tego zrezygnować i przenieść ceremonię na obiekt zamknięty, czyli na stadion. Francuskie władze do ostatku trzymały w napięciu i niepewności światową opinię publiczną w tej sprawie i nie dlatego bynajmniej, że chciały zachować jakąś intrygę, niespodziankę, tylko dlatego, że nie wiedziały, czy terroryści spod znaku Proroka pozwolą im na to. Czy alert bezpieczeństwa na godzinę „W” będzie pomarańczowy, czerwony czy może bordowy. Innymi słowy czy służby będą w stanie zagwarantować jako takie bezpieczeństwo. Ostatecznie po zmobilizowaniu 100 tysięcy policjantów z całej Francji i innych krajów, zastosowaniu najnowocześniejszych technik bezpieczeństwa łącznie z użyciem sztucznej inteligencji otwarcie udało się przeprowadzić na promenadzie. Co za ulga. Uff, cała Republika odetchnęłą, że honor Francji udało się uratować. Po wszystkim, a więc po żenującym, kiczowatym w wielu miejscach spektaklu otwarcia, prezydent Emmanuel Macron mógł napisać na platformie „X” z dumą: „To jest Francja”, z której wyparowała elegancja, chciałoby się dopisać.
Ale wróćmy do głównego wątku komentarza. Publicysta Grzegorz Górny trafnie zauwa-ża, że wypieraniu z europejskich miast tradycyjnych, opartych na chrześcijaństwie, wy-darzeń świątecznych towarzyszy inny proceder. Na ich miejsce gwałtownie się wdzierają inne wydarzenia, inne oprawy świąteczne związane ze świętami muzułmańskimi. W tym roku akurat muzułmański post ramadan w dużym stopniu czasowo pokrywa się z chrześcijańskim Wielkim Postem. Ale na ulicach europejskich metropolii, jak chociażby w Londynie, nigdzie już nie ujrzymy chrześcijańskich atrybutów największego święta wyznawców Chrystusa. Pełno za to jest tych atrybutów związanych z ramadanem. Na reprezentacyjnej Coventry Street rozbłysły „światła ramadanu”, a na Leicester Square zainstalowano specjalne świetlne efekty symbolizujące „ducha ramadanu”. W dużych supermarketach wiszą reklamy zapowiadające święta. Nie, nie, nie o Wielkanoc chodzi, rzecz jasna. Reklamy pytają: „Czy jesteś gotowy na ramadan?”. Domy towarowe jak Harrod’s ofiarują na swoich stronach internetowych kolacje na Iftar tzn. bankiety po zachodzie słońca przerywające islamski post. Sieci fast foodów oferują specjalne zniżki na tę okazję. Politycy angielscy, i nie tylko rzecz jasna, na wyprzódki wręcz czołobitnie składają życzenia muzułmanom z okazji ich święta, które tak ubogaciło duchowo i kulturowo ich kraj. Chrześcijanom czy składają życzenia, pewnie Państwo się pociekawią. Nawet choinki czy szopki wystawić nie pozwolą, a i samego słowa Boże Narodzenie zakażą, tak gorliwie wypierają się swej tożsamości oraz wiary ojców. Kuglarskie zachodnie elity czują tchórzliwie, komu przyszedł czas kłaniać się... Precz zatem z karnawałem, bo ramadan nadchodzi...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.