Formalnie werdykt w tej sprawie ogłosił rumuński Trybunał Konstytucyjny, choć nikt nie miał złudzeń, że decyzja zapadła gdzie indziej. Otwarcie o tym powiedział zresztą były francuski komisarz w Brukseli Thierry Breton. We francuskich mediach przechwalał się, że „unieważniliśmy” wybory w Rumunii, a gdy będzie trzeba, to samo zrobimy też w Niemczech. Rumuński Trybunał wydając swój werdykt nawet nie pofatygował się w sprawie twardych dowodów na ruskie pieniądze. Wystarczyło mu „podejrzeń”. Tymczasem nieco potem, „jak ludzie trochę pogrzebali, to okazało się, że to finansowanie było powiązane z rumuńską odnogą Europejskiej Partii Ludowej”, napisał w mediach socjalnych Marek Wróbel. Wniosek z hucpy wyciągnął taki, że „demokracja umarła w Rumunii i Unii Europejskiej też”. „Umarła”, bo prezydenta Rumunom wybiera nie naród tylko zagranica. Bruksela. Centralne Biuro Wyborcze w Bukareszcie tylko jako marionetka formalnie potwierdziła wolę brukselskich mocodawców. Georgescu najpierw dla postrachu aresztowała rumuńska policja pod pretekstem podpatrzonym w „demokracjach” typu Łukaszenki, potem go zwolniono. Potem ogłoszono publicznie, że nie nadaje się na kandydata na prezydenta, ponieważ „ma poglądy antydemokratyczne”. Czasami nawet ekstremistyczne. Na co polski publicysta Sławomir Jastrzębowski odreagował wpisem, że „unijni bolszewicy w Rumunii nawet już się nie krygują (...)”. Zaś znawca europejskich salonów, ekspert w temacie unijnym Eryk Mistewicz dorzucił: „Pod takimi samymi powodami jak w Rumunii można anulować wyniki wyborów w każdym kraju UE. Pod takimi samymi zarzutami jak w Rumunii można zatrzymać kandydata w wyborach prezydenckich w każdym innym kraju. Z takimi samymi argumentami jak w Rumunii można zakazać startu każdemu kandydatowi”.
„Najpierw „niezawisły” sąd unieważnił wybory w Rumunii, potem aresztował zwycięzcę wyborów, a jak to nie pomogło, to zakazali mu startu w kolejnych wyborach (...)”, całość podsumował poseł Konfederacji Konrad Berkowicz. Można chyba pokusić się o stwierdzenie, że mamy do czynienia z modelowym wręcz pilnowaniem demokracji w „naszej Unii” przez Brukselę, jak to lubi mówić szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Oczywiście zwolennicy Georgescu wpadli w duży gniew. Ich lider też nie gryzł się w język twierdząc, że „Europa jest teraz dyktaturą, a Rumunia jest we władzy tyranii”. Nie sądzę jednak, aby te słowa ani nawet protesty i zamieszki, jakie wszczęły się w Bukareszcie po haniebnej decyzji Centralnego Biura Wyborczego, jakoś wzruszyliby unijnych „demokratów”. Oni walczą o władzę i żadnych sentymentów z ich strony nie należy oczekiwać. „Szaleństwo”, jak werdykt rumuńskich elit ocenił Elon Musk, jest po prostu ich metodą. Pełzająca dyktatura jest ćwiczona przecież praktycznie przy każdych wyborach, w każdym kraju unijnym na przeciągu ostatnich lat. W Rumunii przekroczono jedynie kolejny Rubikon. W innych krajach używano wszechwładzy mediów, instytucji państwa, wszelakich agent, engeosów zasilanych szemranym soroszowskim groszem, autorytetów, celebrytów etc. W Bukareszcie posunięto się do tego, by z demokratycznego procesu wyborczego wyrzucić kandydata, którego establishment nie był w stanie pokonać wyżej opisanymi metodami.
To o tym właśnie mówił w kontekście zaniku demokracji w Europie wiceprezydent USA D. J. Vance podczas swego wystąpienia na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Oskarżył elity europejskie o odejście od własnych wartości, o stosowanie cenzury, ignorowanie wyborców, prześladowanie chrześcijan. Właśnie „ignorowanie wyborców” w tamtym przemówieniu najbardziej dotyczyło Rumunii. Vance, słusznie moim zdaniem, ocenił sytuację, gdy stwierdził, że „największym zagrożeniem dla Europy nie jest Rosja czy Chiny, ale zagrożenie od wewnątrz, odwrót Europy od niektórych najbardziej podstawowych wartości”. Słowa te były niczym wsadzenie kija do mrowiska, niczym podrażnienie żmij w ich gnieździe. Oburzenie europejskich jaśnie oświeconych było na sali tak wielkie jak Dżomolungma jest wielka w Himalajach. Minister obrony Niemiec Boris Pistorius parskał wręcz ze złości. Zarzucił Vancowi, że kwestionuje demokrację w Europie, porównując ją do sytuacji autorytarnych reżimów. Zaś szef MSZ Francji Jean- Noel Barrot odwinął się vice-Trumpowi na platformie „X” słowami, że „nikt nie może narzucać swego modelu Europie”. Dziś możemy dodać wyjaśniająco, że chodzi o model rumuński.
Moderator Monachijskiej Konferencji Christoph Heusgen tak poczuł się dotknięty słowami Vanca, że nawet publicznie się popłakał. „Nasze wspólne wartości nie są już tak wspólne”, wykrztusił z siebie i beknął na całego. Tak był dogłębnie dotknięty, zraniony, obrażony niesprawiedliwymi sądami amerykańskiego katolickiego troglodyty, który nie umie się zachować w wykwintnym towarzystwie. Nawiasem mówiąc, to ten sam niemiecki dyplomata, który pogardliwym uśmieszkiem nagrodził wystąpienie prezydenta Trumpa na forum ONZ podczas jego pierwszej jeszcze kadencji. Wówczas Trump z trybuny oenzetowskiej upominał Niemcy, że finansują Putina miliardami euro poprzez swe Nord Stream’y, a jednocześnie oczekują od USA, że te będą ich broniły przed tym samym Putinem. Wtedy nienachalnie inteligentna cała niemiecka delegacja nawet nie próbowała kontrolować swych twarzy, na których błąkały się szydercze uśmieszki.
Ekspert od bezpieczeństwa, polski profesor Roman Kuźniar oceniając przemówienie Vanca nie chciał być gorszy od Niemców. Wypadł nawet lepiej w swej arogancji, gdy amerykańskiego gościa nazwał właśnie „młodym, aroganckim, nieopierzonym gościem, który przyjeżdża zza oceanu i mówi nam takie rzeczy (...)”. Rzeczy straszne, bo pozorujące – zdaniem profesora - obronę wartości i zasady demokracji. Choć w rzeczywistości, jak przekonywał uczony, szef Vanca czyli Donald Trump „nienawidzi demokratycznej Europy (...)”. No, cóż Cesarstwo Rzymskie też kiedyś uważało się za demokrację i ceniło sobie swoje wartości. Nawet uważało, że Rzym jest wieczny. Wtedy, co prawda, nikt jeszcze nie słyszał o czymś takim jak lgbt, ale socjeta rzymska nurzała się w podobnych „wartościach” na całość. Czym się to dla Rzymu skończyło, wie każdy ośmioklasista.
Dziś Europa chyli się ku upadkowi nie za bardzo nawet zdając sobie z tego sprawę. Zupełnie podobnie jak to się stało z potężnym ZSRR, który nagle zawalił się jak domek z kart przy pełnej nieświadomości jego breżniewowskich elit. Częścią tamtejszego bloku było PRL, czyli Polska Rzeczpospolita Ludowa. Polscy komuniści „szczerzy demokraci” mieli hasło przewodnie brzmiące, że „raz zdobytej władzy, nigdy nie oddamy”. Uważali się za tak wytrawnych cwaniaków, kanciarzy, krętaczy i oszustów, że nikt nie będzie w stanie ich ograć. Z historii wiemy, że Opatrzność srodze zażartowała z komunistów, wystawiając przeciwko nim Wałęsę. Zostali pokonani swą własną bronią.
Liberalna, uśmiechnięta demokracja posunęła się w relatywizowaniu rzeczywistości jeszcze dalej niż kiedyś komuniści. Każde kłamstwo jest w stanie zinterpretować tak, że wyjdzie im jakby było ono prawdą. Opatrzność przeciwko liberalnej demokracji wystawiła Trumpa?..
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Obecny ustrój w sojuzie europejskich państw jest kopią ustroju sojuzu sowieckich republik. Współczuję młodzieży, której przypadnie w nim żyć.
Ludzie to jednak mają pamięć złotej rybki. Dwadzieścia parę lat temu rozmontowali ZSRR, ale nie mogą się bez niego obejść. I bez Komitetu Centralnego Komisarow eurokolchozu i sekretarza (-ki) generalnej, tym razem w Brukseli
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.