A politycznie Kanada jest państwem europejskim z krwi i kości. Czasem nawet bardziej europejskim niż niektóre państwa samej Europy (nie będziemy wytykać palcem). Sam były minister spraw zagranicznych Niemiec Sigmar Gabriel tak twierdzi. Przekonuje, że Kanadę należy przyjąć do UE, bo Kanadyjczycy „są i tak bardziej europejscy niż niektóre nasze państwa członkowskie”. Niektóre państwa, na literkę „W” na przykład, mogą się tylko pouczyć od wymusztrowanych Kanadyjczyków „wysokich wartości”, jakie im zostały wpojone przez długie lata rządów kultowego wręcz liberała (w nowoczesnym pojęciu) Justina Trudeau. Pasują więc do Unii Europejskiej jak kolorowe skarpetki Trudeau do jego osobowości (którymi to skarpetkami chwalił się swego czasu rzeczony premier przed swymi kolegami na jednym ze szczytów państw rozwiniętych). Tutaj jest pełna zgoda.
Dziennikarka gazeta.pl o wieloletnich rządach Trudeau ani o jego skarpetkach nie pisze ani słowa. Abstrahuje od sytuacji politycznej w tym kraju, skupiając się jedynie na nastrojach społecznych w Kanadzie. Głównym powodem chęci przystąpienia Kanadyjczyków do UE jest rzekomo lepszy poziom życia w Europie oraz niechęć zostania 51. „kochanym” stanem Stanów Zjednoczonych Ameryki, co niedawno sugerował prezydent Donald Trump. Według badań pracowni Abacus Data Kanadyjczycy mają dwukrotnie lepsze zdanie o UE niż o USA (68 proc. do 34 proc.). Dlatego to pewnie 46 proc. z nich pragnie przystąpić do Unii (29 proc. jest innego zdania). Pragną, bo uważają, że Kanada będąc w UE znalazłaby się w lepszej sytuacji gospodarczej (tak uważa 48 proc. respondentów, 21 proc. jest przeciwnych temu poglądowi). 41 proc. naiwnych Kanadyjczyków sądzi, że w europejskiej Kanadzie podniósłby się ogólny poziom życia. Jako Europejczycy powinniśmy czuć gwałtowny przyrost dumy z powodu takiego mniemania o nas za oceanem. Łudzą się przecież mieszkańcy kraju Klonowego Liścia, że będąc z nami w UE podniosą swój dobrobyt, stabilność, sprawność zarządzania gospodarką, unikną znienacka wprowadzanych ceł przez sąsiada z południa, zarządzanego przez wiadomo kogo. Tak, tak. My na Litwie, gdy przystępowaliśmy swego czasu do UE, też mieliśmy takie złudzenia...
Tymczasem sen Kanadyjczyków o Europie nie byłby taki różowy, gdyby mieli trochę więcej wiedzy na jej temat. Gdyby np. przeczytali Raport Draghiego, sporządzony na zamówienie Komisji Europejskiej jesienią 2024 roku, a dotyczący „Przyszłości europejskiej konkurencyjności”. Odczarujmy zatem trochę wyobrażenia Kanadyjczyków o nas, cytując raport byłego premiera Włoch. Ci, którzy raport przeczytali i przeanalizowali, uznali go za „manifest paneuropejskiego imperium, przegrywającego walkę z innymi potęgami politycznymi”. Przeczytali i musieli przyznać, że jest on „gorzką konstatacją obecnego stanu Unii Europejskiej”. Konstatacja jest gorzka, bo twarde dane ekonomiczne są gorzkie, powodujące niestrawność żołądka Europejczyków. Dla przykładu produktywność, będąca jednym z głównych wskaźników przemysłu, w strefie euro UE wzrastała od roku 2000 o połowę słabiej niż w tym samym czasie w USA. A przecież eurokraci w swej Strategii Lizbońskiej z roku właśnie 2000 stawiali sobie ambitne zadanie dogonić i przegonić Amerykę w dziedzinie produktywności właśnie. Przegonią i „uczynią UE najbardziej konkurencyjną gospodarką na świecie”. Europa w bujnej wyobraźni brukselskich biurokratów miała stać się „imperium gospodarczym konkurującym z Chinami i USA”.
Tymczasem z Raportu Draghiego wynika, że w „imperium” utrzymuje się od lat spowolnienie gospodarcze, które odbija się na jakości życia w Europie. W badanym czasie autorzy raportu wykryli „pogłębienie się luki pomiędzy USA a Europą, przede wszystkim luki w innowacyjności i produktywności”. „Imperium” notowało w badanym okresie rosnące ceny energii, powolny wzrost produktywności, notowało braki powstawania wielkich spółek, w tym start-upów, które osiągnęłyby wartość powyżej 1 mld dolarów. A działo się tak z prostego powodu. Bo niemożliwe jest jednoczesne zapewnienie Europie funkcji lidera technologicznego oraz prymusa walki ze zmianami klimatycznymi. Mówiąc językiem uproszczonym, nie da się zbudować przewagi technologicznej w różnych branżach w oparciu o pracę wiatraków. Nie da się, bo wiatr ma tę właściwość, że czasami wieje, a czasami nie. Gdy nie wieje, wszystkie wysokie technologie biorą w łeb, bo nie ma prądu.
Marta Nowak tłumaczy, że temat członkostwa Kanady w UE jest tematem poważnym. Nie wziął się z gruszki czy pietruszki, tylko o nim pisały poważne tytuły jak chociażby CBC, National Post czy La Presse. A wiele lat wcześniej (2018) tematem zajął się „The Economist”, który profetycznie wówczas dywagował nad zagadnieniem: „Dlaczego Kanada powinna wstąpić do UE”. Dlatego, że Europa potrzebuje przestrzeni i zasobów, a Kanada – ludzi, objaśniał dziennik. Kanada za ten czas urosła do potentata, gdy idzie o zasoby energii. Ma ją w zbytku i tę tradycyjną, i tę zieloną. Europa ma rynek zbytu – 500 mln głów liczący. Deal więc jest obopólnie korzystny, nie zagrożony żadnymi tam takimi czy siakimi cłami.
A i głowa ma być spokojna, gdy idzie o europejskość Kanadyjczyków. Wielu z nich ma przecież rodziny w Europie. A ci którzy nie mają, są i tak Europejczykami z ducha. Przestrzegają wszelkich najwyższych wartości, jakich tylko wymaga Unia. A często nawet prześcigają samą Unię, gdy idzie o jej wartości. Bardziej liberalnego i lewicowego w poglądach polityka niż Trudeau to na całym świecie nawet ze świeczką się nie znajdzie. Za długich jego rządów (2015-2025) cała Kanada została tak przesiąknięta wartościami równej równości, różnorodności, bezpłciowości, wszelkiej możliwej wolności i wrogości do mowy nienawiści niczym potężna gąbka zdolna zaabsorbować pół Oceanu Spokojnego. Gdy, dla małego przykładu, do Kanady dotarła pandemia Covid-19, to tam nastąpiły objawy takiej „wolności”, że nawet kierowcy tirów jej nie wytrzymali. Zorganizowali „Konwój Wolności” i zablokowali swymi furami centrum Ottawy, a potem też i przejścia graniczne, bo Trudeau zablokował im konta bankowe. Uznał, że kierowcy tirów są siewcami pandemii, gdy siedzą w kabinach swych tirów niezaszczepieni. Odblokowano im konta tylko po tym, gdy stanęła Ottawa.
Jeżeli chodzi o geografię – to zasadniczo nie ma problemu, bo przecież „Cypr zasadniczo też jest w Azji”, a i tak należy do UE, argumentuje dziennikarka. A poza tym to i „ostateczne zasady działania UE nie są wyryte w kamieniu na zawsze”. Nie tylko że nie są, poprawmy żurnalistkę, są nawet tak płynne i labilne jak, nie przebierając, był kiedyś prezydent Aleksander Kwaśniewski w swych poglądach. Zyskał nawet przydomek „doskonale obłego polityka, którego trudno trafić”. To wszystko jest naga prawda. Gdy chodzi jednak o motywacje Kanadyjczyków, to tutaj mamy rozbieżności. Pani Nowak o tym nie wspomina, ale dane sondażowe pokazują, że Kanadyjczycy mają już dość swego Trudeau i jego rządów. Dane upublicznione przez Angus Raid mówią, że aż 79 proc. mieszkańców Kanady uznała, że poziom korupcji w ich kraju wzrósł. 88 proc., że osoby odpowiedzialne za korupcję rzadko odpowiadają przed sądem. 91 proc. uznaje, że jest powszechne unikanie płacenia podatków przez firmy. Wszystko to obniża poziom ich życia. Szukają więc podświadomie ratunku w Unii, gdzie chcieliby zaznać porządku, prawa i stabilności. Kanada pachnąca lewicą, by sparafrazować słowa słynnego podróżnika Arkadego Fiedlera, znajdzie tymczasem w Unii to, co u siebie tylko jeszcze więcej...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.