Komentując proponowane zmiany dotyczące przedszkoli, dziekan Wydziału Pedagogiki Kolegium Wileńskiego Vaiva Juškienė poparła te propozycje stwierdzając, że obecny stan rzeczy (z 5 lekcjami, kiedy w pozostałym czasie wychowawczynie rozmawiają z dziećmi w ich języku ojczystym) nie może być zadowalający. Pani dziekan stwierdziła, że wszystkie badania naukowe dowodzą, że podstawy do używania języka są tworzone na poziomie edukacji przedszkolnej, dziecko w tym wieku ma najlepsze predyspozycje do należytego opanowania języka, formują się podstawowe nawyki do jego używania. Zaznaczyła też, że nie możemy oczekiwać odpowiednich wyników w opanowaniu języka w klasach początkowych, kiedy dziecko rozpoczyna naukę języka litewskiego według ujednoliconego programu nauczania ze słabą znajomością litewskiego.
Po tym stwierdzeniu pani dziekan rodzi się pytanie: ludzie o jakich kompetencjach pedagogicznych decydowali przed laty o ujednoliceniu programów nauczania, bo przecież wiedza o procesie uczenia się przez dziecko języków nie zaistniała dzisiaj. Pani dziekan w swoich komentarzach zahaczyła też o problem poziomu nauczania języka litewskiego w nielitewskich przedszkolach (wiadomo powszechnie o braku lituanistów, też w litewskich placówkach), określając go jako pozostawiający wiele do życzenia. Jednak nie kontynuowała go. A warto by było. Bo od lat akcentuje go polska społeczność. Ignorując ewidentne potrzeby, mówienie o „złych wynikach” jest szczytem cynizmu.
Laurynas Kasčiunas odnotowując, że realia ostatnich lat wyraźnie wskazują na konieczność wzmocnienie w życiu publicznym językowej i kulturowej integracji uczniów należących do mniejszości narodowych oraz bardziej precyzyjne uregulowanie kwestii edukacji obcokrajowców powiedział, że odpowiednie rozwiązanie tych kwestii pomoże przedstawicielom tych wspólnot łatwiej integrować się na Litwie. Podkreślił też, że obecnie 20 proc. uczniów szkół mniejszości narodowych nie zdaje egzaminu dojrzałości z języka litewskiego, co ogranicza ich możliwości budowania swojej przyszłości na Litwie. Dążąc do „pozytywnych zmian”, konserwatyści proponują w szkołach mniejszości narodowych wprowadzić obowiązek nauczania w języku litewskim (od klasy I do XII) wszystkich tzw. przedmiotów społecznych: historii, geografii, wychowania obywatelskiego oraz ekonomii, przedsiębiorczości, filozofii. Obecnie obowiązujące nauczanie w języku litewskim historii i geografii Litwy Kasčiunas uznał za niedostateczne i nie zawsze odpowiednio prowadzone. Poprawki zakładają, by w szkołach mniejszości narodowych nauczanie w języku litewskim odbywało się w 50 proc. (Obecnie, według danych, jest to 5 proc.).
Odnosząc się do kwestii kształcenia dzieci i młodzieży imigrantów, lider konserwatystów zauważył, że dzieci ukraińskie, które przybywają na Litwę w wyniku rosyjskiej agresji na ich kraj, pobierają naukę zarówno w litewskich jak i w rosyjskich szkołach. Jego ugrupowanie polityczne proponuje, by przyjęte zostały poprawki do Ustawy o oświacie obligujące do kształcenia imigrantów (na wszystkich jego etapach) wyłącznie w języku litewskim i tylko w placówkach, które prowadzą nauczanie w języku państwowym. Dla dzieci imigrantów proponuje się uczęszczanie do tzw. klasy wyrównawczej, gdzie przez rok będą się uczyli języka litewskiego, by mogli dalej uczyć się w szkołach litewskich.
Znajome rozwiązanie – przed rokiem proponował je (z fatalnym skutkiem – wywołały ostry sprzeciw zdecydowanej większości rodziców dzieci imigrantów) niefortunny wicemer Wilna niejaki Šileris, który obecnie jest „ekspertem ds. oświaty” i, jak widać, już na innym poziomie proponuje swoje „innowacje”. Kolejna, z proponowanych przez konserwatystów, odgrzana propozycja „eksperta ds. oświaty” to zakładanie klas litewskich w placówkach z językiem wykładowym mniejszości narodowych. I tu już się nie mówi o „wyjątkach” wobec szkół z polskim językiem nauczania. Nauczeni niejako smutnym doświadczeniem pana „eksperta”, który za swoje działania w stosunku do społeczności szkolnych mniejszości narodowych sprzeczne z założeniami obowiązujących aktów prawnych dotyczących ich pracy musiał pożegnać się ze stanowiskiem wicemera, proponując zakładanie klas litewskich w szkołach mniejszości narodowych konserwatyści proponują równolegle, by nie uznawać tego procesu jako strukturalnych zmian (wymagają one zgody społeczności szkolnych na zmianę języka nauczania), co, jak twierdzą utrudnia zakładanie klas litewskich w takich szkołach. Kryterium decydującym o wprowadzeniu zmian ma być określona (nie podają jaka) ilość chętnych. To, zdaniem konserwatysty, pomoże rozwiązać problem z brakiem możliwości kształcenia się w języku litewskim w określonych szkołach i miejscowościach (oczywiście, chodzi o Wilno i Wileńszczyznę, gdzie zdaniem konserwatysty, odczuwa się brak możliwości takiego kształcenia).
Tak litewscy konserwatyści próbują „naprawić” sytuację z zakładaniem litewskich szkół na Wileńszczyźnie. Dla czytelnika warto przypomnieć, że w latach 90. ub. wieku praktycznie w każdej miejscowości na Wileńszczyźnie powstawały litewskie szkoły dla polskich dzieci. Prawda, nie zdały egzaminu na „wytrzymałość” – rodzice już wkrótce sami ocenili ich „wartość” dla swoich dzieci. Dziś próba powtórki jest wyraźna.
Co my na to? Czy mamy spotykać milczeniem te „innowacje”, uspokojeni tym, że większość poprawek konserwatystów nas nie dotyczy, czy jednak, nauczeni smutnym doświadczeniem, nie stawiać w tym temacie kropki i ustosunkować się do proponowanych „poprawek”. Niejako skłania do tego dalszy ciąg „historii z poprawkami”. Otóż w wypowiedziach w mediach, poseł Kasčiunas odnotował m. in., że na danym etapie stosunków z Polską, poprawki proponowane przez jego ugrupowanie polityczne nie mają dotyczyć szkół z polskim językiem nauczania. A jeżeli sytuacja się zmieni, jak np. mieliśmy przed 15 laty, kiedy stosunki polsko-litewskie były bardzo „zimne” i „obchodząc” 15 rocznicę podpisania Traktatu z 1994 r. nawet nie przyjęto wspólnej deklaracji, a z ust czołowych wówczas polityków litewskich dało się słyszeć słowa o tym, że to nie oni podpisywali Traktat, więc czy mają się czuć zobowiązani do przestrzegania jego założeń.
Kolejno „ekspert ds. oświaty” Šileris posunął się do wręcz karygodnego zagrania, zarzucając wileńskiej szkole w Lazdynai (z polskim i rosyjskim językiem nauczania), że jest rozsadnikiem „piątej kolumny”, tworzy tzw. „russkij mir”. Wywołało to wielkie oburzenie społeczności szkolnej, której „ekspert” na dodatek zarzucił, że „skorzystała” z dzieci uchodźców, by stać się liczną placówką.
My, Polacy, nauczeni historią mamy chyba założone w genach dążenie do walki o wolność nie tylko swoją, ale też tych, którzy są zniewalani obok nas. Uszczuplanie prawa języka rosyjskiego do dominowania wśród mniejszości narodowych niejako powinno by nas cieszyć, bo to my na Wileńszczyźnie doznaliśmy bolesnych skutków rusyfikacji nie tylko za władzy sowieckiej, ale też w okresie już niepodległej Litwy, kiedy władze wyraźnie promowały w komunikacji pomiędzy mniejszościami język rosyjski (audycje telewizyjne, dotacje dla prasy). Jednak z natury nie będziemy się chyba czuli komfortowo (bo boleśnie tego doświadczyliśmy na własnej skórze i jesteśmy chrześcijanami), kiedy rosyjskie dzieci będą okradane z możliwości dorastania w kręgu swojej kultury i języka.
Owszem możemy mieć nadzieję, że poprawki do Ustawy o oświacie konserwatystów nie zostaną przyjęte przez Sejm. Większość w nim nie należy do tego ugrupowania. Czy u socjaldemokratów (i koalicjantów) zwycięży poczucie „partyjności”, czy jednak chęć (niby cudzymi rękoma) skuteczniejszego lituanizowania Wileńszczyzny (niestety, w tym temacie też mamy smutne doświadczenia), będziemy mogli się przekonać.
I jeszcze jedno. W zaistniałej sytuacji rodzi się pytanie na fali wyszukiwania „piątej kolumny”: kto jest „większym złem” dla kraju – Litwy: politycy i wszelkiej maści „działacze”, którzy swymi inicjatywami mogą doprowadzić do wywołania fali niezadowolenia i zrodzonych z niego odpowiednich nastrojów (przypomnijmy, że w szkołach z rosyjskim językiem nauczania uczy się nieco ponad 12 tys. uczniów), czy też przedstawiciele mniejszości narodowych, którzy w ciągu 35 lat istnienia niepodległego państwa nie dali powodów do zwątpienia o swojej lojalności wobec kraju, którego są przecież obywatelami.
Janina Lisiewicz
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.