Od czasów świetności dynastii Habsburgów w Europie, kiedy obywatele Cesarstwa mogli bez przeszkód podróżować, dopiero umowa z Schengen przywróciła Europejczykom możliwość bezwizowego przekraczania granic w ramach Unii. Umowa ta bowiem zniosła kontrole na wewnętrznych granicach unijnych i stała się przez to jedną z najważniejszych osiągnięć zjednoczonej Europy. Europejczycy nabyli prawo swobodnego podróżowania w całej UE bez mała, co – rzecz jasna – stało się dużym dla nich udogodnieniem zarówno w prywatnych wojażach, jak też biznesowych. Teraz te udogodnienia mogą się skończyć. Decyzja rządu w Berlinie bowiem może wywołać reakcję łańcuchową innych państw, zaniepokojonych perspektywą „podrzucania” im niechcianych migrantów przez Niemców. Też zaczną wobec tego kontrolować swe wewnętrzne granice i w ten sposób po Schengen zostaną tylko miłe wspomnienia.
Niemcy, którzy jeszcze za czasów kanclerz Angeli Merkel arbitralnie ogłosiły politykę „otwartych drzwi” dla nielegalnych migrantów (przyjmiemy wszystkich, którzy tylko do nas dotrą, ogłosiła pani kanclerz, wysyłając tym samym sygnał do najdalszych zakątków Azji i Afryki dla wszystkich chętnych do dotarcia), dziś ponoszą konsekwencje swego błędu. Statystyki wykazują, że tylko w zeszłym roku w tym kraju przebywało 220 tysięcy nielegalnych migrantów, którzy Deutschland musieliby opuścić. Słynny niemiecki Ordnung jednak w tym przypadku na tyle zakulał, że wydalić udało mu się zaledwie 10 tysięcy. Reszta rozpłynęła się po kraju drwiąc z bezsilności władz. Tymczasem w Niemczech zaczęła w sposób geometryczny narastać przestępczość z udziałem nielegalnych migrantów, w wielu miejscach (szczególnie w dużych miastach) drastycznie spadł poziom bezpieczeństwa, ogromnie wzrosły też koszta utrzymania „biednych ludzi” z innych kontynentów, którzy pracą na swe utrzymanie w większości nie są zainteresowani. Rząd Olafa Scholza reagując na to podjął środki ekstraordynaryjne, sprzeczne z unijnym prawem. Tak jak kiedyś kanclerz Merkel arbitralnie zadecydowała o Willkommenspolitik, tak teraz kanclerz Scholz również arbitralnie zadecydował o wypychaniu nielegalnych migrantów z granic Niemiec, gdzie zgodnie z prawem unijnym mogliby oni ubiegać się o azyl. Warto zauważyć, że już w roku ubiegłym niemieckiej straży granicznej oraz policji udało się namierzyć 50 tysięcy nielegalnych migrantów próbujących przedostać się do ich kraju i 30 tysięcy z nich zawrócić. Wypchnąć ich do Austrii, Czech bądź Polski, wywołując tym samym – rzecz jasna – duże niezadowolenie tych krajów. Media polskie opisały dziesiątki przypadków, gdy busy policyjne na niemieckiej rejestracji wjeżdżały do Polski i wysadzały tam np. na przystankach autobusowych grupy migrantów z ciemną karnacją skóry. Niemiecka strona fakty te musiała uznać w końcu, nic sobie z nich zresztą nie robiąc. Ot takie niemieckie push backi, którymi tak bardzo Germanie brzydzą się na polsko-białoruskiej granicy.
Rząd w Berlinie kreatywnie olewa unijne prawo, bo sobie nie radzi w kraju z nielegalną migracją. Dowodzą tego chociażby wyniki kolejnych wyborów do poszczególnych landów, gdzie skrajna prawica z Alternatywy dla Niemiec notuje historyczne sukcesy. Po Turyngii i Saksonii jest obawa, że scenariusz powtórzy się również w Branderburgii, gdzie sondaże wykazują, iż AfD idzie łeb w łeb z socjaldemokratami z SPD. Kanclerz z SPD ogłosił więc w Bundestagu lepsze „zarządzanie” nielegalną migracją. „Ważne jest również, abyśmy zarządzali nielegalną migracją, abyśmy zmniejszyli liczbę tych, którzy przybywają do Niemiec nielegalnie”, przemawiał do Abgeordnete z różnych opcji politycznych. Ważne są to słowa. Pokazują, że niemiecki rząd zaledwie chciałby „zarządzać” nielegalnym procederem, a nie go definitywnie zwalczać. Czyli innymi słowy tolerujemy łamanie prawa przez nielegalnych migrantów, byle nie za często to się powtarzało. Australia, gdy swego czasu zetknęła się z podobnym problemem, postąpiła zgoła inaczej. Gdy ponad dekadę temu na ten kraj ruszyła armada łodzi i łódek wypełnionych migrantami z Indonezji, Chin, Wietnamu czy Filipin, rząd w Canberze ogłosił politykę „zero tolerancji dla nielegalnej migracji”. Wszystkie łódki i łódeczki zawrócił tam, skąd przybyły. Nielegalna migracja do kraju kangurów i koali skończyła się, nikt nie utonął w wodach oceanów, mafie zarabiające na przemycie ludzi nie obłowiły się łatwym zyskiem. Unia Europejska zarządzana przez brukselskie lewicowo-liberalne elity na kryzys migracyjny zareagowała Paktem Migracyjnym, który przewiduje obowiązkową solidarność w przyjmowaniu nielegalnych migrantów przez kraje członkowskie. Inaczej kara. Niemcy chcąc chronić tylko własne granice zapowiedziały zatem „zarządzanie” nielegalną migracją, kosztem oczywiście państw ościennych, do których niechciani podróżnicy z Azji i Afryki będą wypychani. Cóż za niemiecka praworządność, chciałoby się westchnąć opuszczając ręce.
Gdy rząd Węgier stosuje podobne praktyki nie wpuszczając w swe granice migrantów z Południa, to Bruksela nie posiada się ze złości. Karci Budapeszt na każdy możliwy sposób. Unijny Trybunał Sprawiedliwości w czerwcu br. nałożył na Węgry karę w wysokości 200 mln euro za „restrykcyjną politykę azylową”. To „uporczywe” łamanie unijnych przepisów, jak stwierdził TSUE, słono zatem Budapeszt kosztuje, choć ten odmówił płacenia. Premier Viktor Orban w tym kontekście zdroworozsądkowo zapytuje: „Kto może definiować, czy państwo powinno żyć z migrantami, czy nie?”. Potem sam też odpowiada, że to ludzie i wybrani przez nich przywódcy powinni decydować w tej sprawie, a nie Bruksela. Premier Orban nie chce zamiany narodów, podmiany cywilizacji drogą masowej migracji, jak sam o tym mówi, i dlatego jest ostro karany przez unijne instytucje. Teraz kanclerz Scholz wchodzi w buty węgierskiego premiera i co na to Bruksela? Głośno milczy... Oczywiście rządy Austrii, Czech czy Polski się buntują, ale Berlin i tak nie zamierza ustąpić. Podtrzymuje swe stanowisko o kontroli granic „tak długo, jak się da”. Wskutek czego, warto przytoczyć, do Polski zostało już wypchniętych tysiące migrantów nawet bez sprawdzenia, czy przybyli oni z Białorusi, czy może z Bałkanów (w tym ostatnim przypadku tam też musieliby być odsyłani). Austriacki badacz migracji Gerald Knaus przestrzega przed konsekwencjami odsyłania przez Niemcy imigrantów na granicach. „Zawieszanie obowiązywania prawa unijnego byłoby bombą atomową, doprowadziłoby do naśladowania tego przez wielu członków UE”, przestrzega w niemieckiej telewizji. Niemcy arogancko ignorują te przestrogi.
Węgry, którym TSUE liczy dziennie 1 mln euro kary za niewykonywanie wyroku, szykują się do akcji zgoła niecodziennej. Zamierzają zorganizować flotę autokarów z nielegalnymi migrantami na pokładzie i wysłać ich za darmo w jedną stronę. W stronę Brukseli. „Jeżeli Bruksela chce migrantów, może ich mieć”, wyjaśnia Bence Retvari, sekretarz stanu w węgierskim ministerstwie spraw wewnętrznych. Podróż darmowa nielegalnych migrantów w jedną stronę ma pobudzić w głowach unijnych klerków krytyczne myślenie nad konsekwencjami ich polityki. Niech odczują je na własnej skórze. Ponadto premier Orban zamierza domagać się od Brukseli miliardowych odszkodowań za koszta ochrony południowej granicy Unii Europejskiej. Do Scholza zaś na platformie „X” napisał dwa słowa: „Witamy w klubie”.
Kanclerz nic nie odpowiedział. Pewnie wstydzi się podwójnych standardów i miana grabarza Schengen...
Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.