„Demokracja” po francusku

2024-09-16, 12:57
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Tadeusz Andrzejewski Tadeusz Andrzejewski

Prawie trzy czwarte Francuzów uważa, że prezydent ich kraju Emmanuel Macron lekceważy wyniki wyborów. Przypomnijmy, iż prezydent Macron w lipcu rozpisał przedterminowe wybory parlamentarne nad Sekwaną po tym, gdy w wyborach europejskich w tym kraju przytłaczające zwycięstwo świętowała prawica ze Zjednoczenia Narodowego.

Prezydent liczył, że swym zaskakującym ruchem, przyprawionym propagandowym sosem o egzystencjalnym zagrożeniu dla Republiki w razie zwycięstwa skrajnej prawicy, wymusi na rodakach głosowanie na swe liberalne ugrupowanie Renaissance. Tak się jednak nie stało. Prawicę owszem udało się pokonać, jednak zamiast liberałów uczyniła to ...skrajna lewica. W atmosferze powszechnej histerii o zagrożeniu dla Francji i całej Europy w razie zwycięstwa faszystów, jak część elit określa francuską prawicę, Francuzi masowo głosowali na blok Jean-Luca Melenchona, lidera skrajnej lewicy, komunistów i neomarksistów. Innymi słowy zbałamuceni Francuzi trafili z deszczu pod rynnę, jak to głosi przysłowie. Bo francuska skrajna lewica w istocie jest groźna. Programowo jest antyunijna, antynatowska, skrajnie zideologizowana, gotowa szeroko uchylać drzwi dla nielegalnej migracji. Można więc powiedzieć, że prezydent Macron czyniąc z demokracji fasadową wydmuszkę sam siebie zapędził w kozi róg. Prawicę udało mu się odizolować, ale sam władzy nie obronił, tylko wymościł czerwony dywan do parlamentu przed skrajną lewicą. Teraz ta domaga się dla siebie stanowiska premiera rządu, na co majstrujący z demokracją gospodarz Wersalu nie chce się zgodzić. Doskonale wie, że w razie przejęcia sterów rządów przez skrajną lewicę nie tylko utraci władzę, ale też jego liberalne reformy, które z takim trudem wymuszał na społeczeństwie, zostaną przez nowych rządzących w dużej mierze odwrócone. Można więc rzec, że fasadowa demokracja, jaką we Francji zaprowadził Macron, obróciła się przeciwko niemu samemu.

Od wyborów do Zgromadzenia Narodowego minęły już dwa miesiące, a Francja nadal nie ma nowego rządu, ani nawet mapy drogowej, jak wyjść z politycznego klinczu, gdzie ani lewica, ani prawica nie jest w stanie rządzić, bo nie ma większości. Zwycięscy komuniści i ich sojusznicy zgodnie z regułami demokracji domagają się dla siebie teki premiera, wysuwając na to stanowisko kobietę Huguette Bello (bardziej umiarkowani socjaliści tej kandydatki nie popierają). Prezydent Macron jednak stanowczo odmówił desygnacji kandydata skrajnej lewicy na stanowisko szefa rządu z wiadomych przyczyn. Jego partia Renaissance (zajęła ostatecznie drugie miejsce) nie zamierza też zawiązywać koalicji z ugrupowaniem Melenchona. Po długich wahaniach i namysłach głowa państwa wymyśliła scenariusz, by tak rzec, pyrrusowy. Macron na premiera zgłosił kandydaturę Michela Barniera, byłego negocjatora Unii Europejskiej ds. Brexitu. Sęk w tym, że partia Barniera Les Republicans w wyborach zajęła dopiero skromne piąte miejsce, a więc daleko jest jej, by twierdzić, jak to na Litwie czasami czyni partia „Laisve”, że wygraliśmy wybory, dlatego realizujemy swój program. Program Barniera dla skrajnej lewicy jest nieakceptowalny, bo zamierza on ukrócić nielegalną migrację oraz kontynuować liberalne reformy Macrona nakierowane na oszczędzanie i zaciskanie pasa przez obywateli.

Nic więc dziwnego, że lewicowi wyborcy, mający dość polityki zaciskania pasa na ich szyi, wpadli w furię. Ogłosili, że prezydent Macron „ukradł” im wybory. Według badań zakładu opinii publicznej Elabe, aż 74 proc. Francuzów uważa, że prezydent Macron zlekceważył wyniki wyborów. Wściekli wyborcy lewicy oskarżają prezydenta, że ten zgłaszając 73-letniego Barniera na premiera podsuwa im „francuskiego Bidena”. Co prawda Barnierowi daleko jest do kondycji sprawnościowej i umysłowej amerykańskiego prezydenta, ale francuska lewica, jak widać, ma inne zgoła preferencje od lewicy amerykańskiej, która wybrała na prezydenta właśnie „śpiącego Joe”, jak żartobliwie jest w USA nazywany Biden. Gniew francuskiej lewicy musi być wielki, skoro na ulice aż 130 miast wyszło setki tysięcy protestujących (przynajmniej sami siebie na tyle liczą; policja twierdzi, że jest ich znacznie mniej), domagając się impeachmentu dla samego prezydenta. „Demokracja to nie tylko sztuka akceptacji zwycięstwa, ale także pokora, która pozwala akceptować porażkę”, pouczał prezydenta Macrona Melenchon podczas akcji protestu w Paryżu. Lider skrajnej lewicy, który przed wyborami chętnie angażował się w macronowską akcję izolacji faszystów z partii Marine Le Pen, po wyborach przepoczwarzył się w demokratę i nie zamierza rezygnować z fruktów władzy, jaka mu się należy na prawach zwycięzcy. Polityczny kryzys we Francji trwa zatem, liberalna demokracja za wszelką cenę próbuje bronić swej władzy, nawet za cenę chaosu i bezkrólewia.

Tymczasem kolejne wybory w innych krajach Europy Zachodniej pokazują, że tam również demokracja staje się coraz bardzie fasadowa, niewiele mająca wspólnego z realną wolą większości obywateli. W Niemczech, dla przykładu, rządzący establishment wpadł w panikę, gdy dowiedział się o wynikach wyborów w dwóch landach – w Turyngii i Saksonii. W tym pierwszym bowiem landzie „historyczne zwycięstwo” odniosła skrajna prawica z partii Alternatywa dla Niemiec. W drugim taż partia tylko o włos ustąpiła palmę zwycięstwa dla chadeków. Jest oczywiście szokujące, że w kraju, który ściągnął na Europę nazistowskie barbarzyństwo, do władzy dochodzi partia, która co najmniej te zbrodnie niemieckich nazistów relatywizuje. Warto zapytać jednak, skąd ten fenomen się bierze? Kto ponosi odpowiedzialność za to, że Niemcy na nowo zaczynają coraz aktywniej głosować na skrajną prawicę, której – według idei – musieli by się wypierać i wstydzić. Czy aby nie powinniśmy w tym miejscu postawić śmiałej tezy, że za ten stan rzeczy odpowiedzialność w dużym stopniu ponoszą rządzący od dekad w tym kraju na zmianę socjaldemokraci oraz chadecy plus zielone i liberalne ich przystawki. Po dekadach ich rządów nacechowanych w ostatnich latach skrajnymi ideologiami w rodzaju klimatyzmu, gender czy nieodpowiedzialnej polityki migracyjnej, tak zwani zwykli Niemcy, szukając normalności, muszą się uciekać do partii skrajnych, które im tę normalność złudnie obiecują. Przynajmniej w warstwie narracyjnej obiecują. Tzw. liberalna demokracja ma tę właściwość, że za wszelkie zło, wszelkie kryzysy w państwie przez nią rządzonym zwykła oskarżać nie siebie jako rządzących, tylko „populistów”, którzy dopiero aspirują do władzy. Cóż za paradoks i intelektualne szalbierstwo, chciałoby się rzec.

A czy na Litwie nie obserwujemy przypadkiem takich samych procesów, gdzie przez ostatnią kadencję rządzą nam konserwatyści i ich liberalne przystawki. Rządzą ulegle wobec partyjnych wskazówek swych rządzących w Brukseli frakcji politycznych. Ulegle popełniają te same błędy, głoszą te same głupoty, które nie dają spokojnie żyć nobliwym Niemcom czy Francuzom. Teraz, gdy za miesiąc Litwini wydadzą werdykt w sprawie ich władzy, przeczuwając najgorsze, próbują landsbergiści tych samych sztuczek co Macron i inni europejscy „nowocześni” liderzy. Straszą prawicowymi populistami, którzy mają ich zastąpić na ministerialnych urzędach z wielką szkodą dla Litwy. Straszy Gabrielius Landsbergis tak czupurnie, że nie wiadomo, czy już się bać, czy może jeszcze trochę poczekać.

A może nie warto po prostu słuchać straszących, którzy szantaż moralny, oparty na fałszywych przesłankach, stosują dla celu jednego – by tylko zachować władzę. Bo swego czasu sami siebie zapisali do elity, której jedynie należy się władza. Taka sobie demokracja po francusku...

Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego

Dodaj komentarz

radiowilnowhite

EWANGELIA NA CO DZIEŃ

  • Czwartek, 19 września 2024 

    Św. Januarego, biskupa i męczennika, wspomnienie

    Łk 7, 36-50

    Słowa Ewangelii według świętego Łukasza

    Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. Wszedł więc do jego domu i zajął miejsce przy stole. Pewna kobieta, znana w mieście jako grzesznica, dowiedziała się, że Jezus przebywa w domu faryzeusza. Przyniosła olejek w alabastrowym flakoniku, stanęła za Nim i płacząc u Jego stóp, zaczęła je obmywać łzami i wycierać włosami. Całowała Jego stopy i namaszczała olejkiem. A faryzeusz, który Go zaprosił, widząc to, pomyślał sobie: „Gdyby On był prorokiem, wiedziałby kto Go dotyka i jaka jest ta kobieta – że jest grzesznicą”. Wtedy Jezus rzekł do niego: „Szymonie, chcę ci coś opowiedzieć”. A on odparł: „Mów, Nauczycielu!”. „Było dwóch dłużników pewnego wierzyciela. Jeden był mu winien pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obu. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?”. Szymon odpowiedział: „Sądzę, że ten, któremu więcej darował”. A On mu odrzekł: „Słusznie osądziłeś”. Wtedy obrócił się w stronę kobiety, a do Szymona powiedział: „Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twojego domu, a nie podałeś Mi wody do obmycia nóg. A ona obmyła mi stopy łzami i wytarła włosami. Nie pocałowałeś mnie na powitanie, a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować moich stóp. Nie namaściłeś mi głowy oliwą, a ona olejkiem namaściła moje stopy. Dlatego mówię ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. Komu mało się odpuszcza, ten mało miłuje”. Do niej zaś powiedział: „Odpuszczone są twoje grzechy”. Wtedy ci, którzy siedzieli przy stole, zaczęli mówić między sobą: „Kim On jest, że nawet grzechy odpuszcza?”. A do kobiety powiedział: „Twoja wiara cię ocaliła. Idź w pokoju!”.

    Czytaj dalej...
 

 

Miejsce na Twoją reklamę
300x250px
Lietuva 24Litwa 24Литва 24Lithuania 24