Wkroczenie wojska polskiego do Wilna 9 października 1920 roku przeszło do historii pod hasłem buntu Żeligowskiego. Nastąpił ów „bunt” wymuszony wcześniejszymi wydarzeniami. Po rozgromieniu Armii Czerwonej, dowodzonej pod Warszawą przez Tuchaczewskiego, stało się jasne, że rewolucyjny marsz sowietów na Zachód został ostatecznie udaremniony. Więcej, cofające się w popłochu hordy „krasnoarmiejców” wiedziały, że terytoria zajęte na wschód od Bugu są nie do obrony, dlatego Wilno zostało pośpiesznie przekazane Litwie Kowieńskiej. Marszałek Piłsudski, pragnąc odzyskać „ukochane miasto”, musiał uciec się do fortelu, by sporne Wilno zabrać formalnie neutralnej Litwie (w rzeczywistości neutralność ta była wielokrotnie przez władze kowieńskie łamana).
W zmowie z Żeligowskim postanowiono upozorować „bunt” tych jednostek wojska polskiego, których żołnierze pochodzili z Wilna i Wileńszczyzny. Zbuntowane jednostki miały po prostu powrócić z frontu do domu i przy okazji zająć Wilno. Plan się powiódł nadzwyczaj łatwo. Siły litewskie nie stawiały właściwie żadnego większego oporu, gdyż czuli się w Grodzie Giedymina intruzami, niepożądanymi gośćmi.
Świadczą o tym zresztą wspomnienia samych uczestników tych wydarzeń. „Drzwi domów i bramy na podwórze były zamknięte. We wszystkich częściach miasta słychać było strzały z karabinów i pistoletów” – wspomina wydarzenia kpt. Vladas Girštautas, dowódca cofającego się przez miasto batalionu 9 pułku.
„Nawet ze starych ruin Zamku Giedymina jacyś zdrajcy nie powstydzili się strzelać do wojska litewskiego” – ubolewa w dalszych strofach swych wspomnień.
Inny litewski wojskowy podoficer huzarów Stasys Tomkevičius wtóruje mu pisząc, że „dobrze sobie przypomina duży tłum, który zebrał się koło stacji”.
„Tłum oczekiwał polskiego wojska i był bardzo nieprzyjaźnie wobec nas nastawiony” – odnotowuje litewski huzar.
Tymczasem jakże inne są wspomnienia polskich żołnierzy z tego okresu. Sam generał Żeligowski o wkroczeniu do miasta pisał: „W całym mieście zapanował bezgraniczny entuzjazm. Cała ludność wysypała się na ulice. Pieśni, okrzyki i płacz mieszały się ze sobą. Z wojska i ludności zrobił się jeden wielki tłum. Każdy chciał coś mówić, coś ofiarować drugiemu. Szeregi stanęły. Żołnierzom całowano ręce, ściskano. Obejmowano konie...”.
Po 19 latach historia obróciła swe koło. Wilno po raz kolejny ogarnęła wojenna zawierucha.
I, o ironio losu, miasto po tym, gdy zdradziecko zostało zajęte przez Związek Sowiecki 18 września 1939 roku, znowu miało być przekazane Litwie.
Na wkroczenie wojska litewskiego czekano w grodzie nad Wilią znowuż ... w październiku, który to miesiąc stał się w ten sposób historycznym dla niego.
Ludność bezpardonowo ograbianego przez sowietów Wilna z nadzieją oczekiwała na wkroczenie Litwinów licząc na bardziej wyrozumiałe i ludzkie traktowanie. Oczekiwanie niestety przedłużało się i w tym czasie nawet narodził się wśród żartobliwych wilniuków dowcip na ten temat. Mówiono, że Litwini do Wilna chcieli wkroczyć z szykiem. Nie mieli jednak czołgów, dlatego wysłali pilny telegram do władz Łotwy z prośbą o pożyczenie wojennej techniki. Na co po jakimś czasie otrzymali depeszę z zapytaniem: „Pożyczyć jeden czołg czy wszystkie trzy?”.
„…wojska litewskie wkroczyły do Wilna (ostatecznie) w sobotę 28 października. Z czołgiem czy bez czołgu, oddziały schludnej litewskiej piechoty w zielonych mundurach zaroiły się na Zielonym Moście i weszły do śródmieścia ulicą Wileńską. Na skrzyżowaniu Wileńskiej i Mickiewicza czekała je owacja ze strony części dość szczupłej, ale akustycznej grupy Litwinów, wyraźnie przybyłych w pierwszym rzucie.
Górą biegły w poprzek ulicy transparenty z litewskimi napisami, w języku zupełnie jeszcze niezrozumiałym dla Wilna. Był też jeden w języku polskim: »Niech żyje armija litewska«. Pisownia zdradzała niezbyt głęboką znajomość polskiej ortografii. Ulica patrzyła na maszerujących w nieufnym milczeniu, rozważając niestałość spraw tego świata” – napisał o historycznym wydarzeniu jego świadek wilnianin Bronisław Komorowski.
Zachowało się też zdjęcie propagandowe z „entuzjastycznego” powitania wojsk litewskich w Wilnie przy bramie triumfalnej ustawionej na ul. Mickiewicza. Jego replika cieszy dziś oko litewskich parlamentarzystów w jednym z korytarzy Sejmasu, gdzie zostało zamieszcone po odzyskaniu niepodległości.
Takie były październikowe wkroczenia do Wilna. Jedno autentyczne, drugie propagandowe.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Stalin dobrze wiedział co robił czyniąc taki prezent dla Litwinów. Jego głównym celem było skłócić Europę i myślę, że całkiem nieźle mu się to udało. Pewnie teraz śmieje się zza grobu patrząc na tę wojenkę polsko-litewską...
odezwa śliczna, szkoda, że w praktyce wyszło już gorzej. A propos litewskiej propagandy to znalazłem informację na podstawie książki "Rekonstrukcja narodów" Snydera, iż litewscy żołnierze wkraczający do Wilna byli zszokowani tym, że Litwinów tam praktycznie nie ma, bo cały czas im wmawiano, że Wilno jest zamieszkałe w większości przez biednych Litwinów gnębionych przez okupanta polskiego :) Przyszli a tam sami Polacy i Żydzi :)
"„Przychodzimy bracia nie ciemiężyć, lecz kochać, nie burzyć, lecz budować. Przychodzimy, niosąc porządek i pracę. Przynosimy prawo i sprawiedliwość. Litwa jest ojczyzną nas wszystkich i my wszyscy jej synowie i córki mamy równe prawa i jednaką jej miłość i szacunek. Nie ma na Litwie zwyczaju prześladować za wiarę i mowę bądź przekonania poszczególnych ludzi”.
Czy te słowa w kontekście tego co się teraz dzieje nie wyglądają jak ponury żart?
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.