Prezydent Emmanuel Macron rozwiązał francuski parlament zaraz po przegranych przez jego partię Renaissance wyborów do Parlamentu Europejskiego 9 czerwca. W eurowyborach jego liberalna partia dostała wręcz bezprzykładnego łupnia ze strony konserwatywnego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen (14 proc. do 32 proc.). Używając języka rządzącej Europą w większości opcji liberalno-lewicowej, musielibyśmy napisać, że nad Sekwaną druzgocąco wręcz wygrali „populiści”. Prezydent Macron widząc, co się święci w Republice, jak zmieniają się tam radykalnie preferencje wyborcze, postanowił zaryzykować. Zagrać wręcz va banque. Drogą bezprecedensowego szantażu i histerii wymusić na Francuzach poparcie dla jego liberałów względnie lewicy, gdyż inaczej Republiką zawładną „ciemne kohorty populistów”.
Tego ostatniego zwrotu użył akurat nie Macron tylko wielki mistrz Wielkiego Wschodu Francji Guillaume Trichard’a więc jeden z przywódców masonów w tym kraju. Postraszył przy tym Francuzów, że w razie przegranej tych, którzy zawsze rządzili w Republice, jej wartości – wolność, równość, braterstwo oraz ...sekularyzm zostaną zagrożone. Tak, tak wcale się nie przejęzyczyłem. Główne hasło rewolucji francuskiej zostało poszerzone o jeszcze jeden dodatkowy element czyli sekularyzm. A to oznacza, że francuscy masoni dzisiaj już otwarcie deklarują, że Republika we Francji może istnieć tylko pod warunkiem, że państwo to będzie ateistyczne. Żadne chrześcijaństwo nie może wchodzić w grę, bo zagrozi ono wartościom republikańskim. Tak uważają oświeceni potomkowie Robespierre, Dantona, Desmoulinsa.
Piszę o tym, bo – przyznam – byłem lekko zszokowany bezceremonialnym wręcz wtrącaniem się w kampanię wyborczą nad Sekwaną lóż masońskich, które przecież nie są partiami politycznymi, tylko tajnymi organizacjami dążącymi do im tylko znanych celów oraz planów. Wspomniany już wielki mistrz Wielkiego Wschodu Francji na platformie X nawet nie bawł się w zbędne ceregiele, gdy walił prosto z mostu, że „w nadchodzących dniach Wielki Wschód Francji podejmie wszelkie inicjatywy, jakie uzna za przydatne, by wraz z zaprzyjaźnionymi obediencjami masońskimi bronić uniwersalistycznej i braterskiej Republiki (...)”. Podkreślmy raz jeszcze, że robi to tajna organizacja od wieków infiltrująca struktury państwa, by realizować własne cele, które są ukrywane przed społeczeństwem. Teraz masoni poczuli się zagrożeni ze strony „skrajnej prawicy”, jaką Francuzi właśnie chcieliby widzieć u władzy.
Przynajmniej znaczna ich część. Według wielu różnych sondaży różnych pracowni badań opinii publicznej na kilka dni przed wyborami (które odbędą się już w najbliższą niedzielę 30 czerwca) konserwatywna partia Zjednoczenie Narodowe może liczyć w nowym parlamencie nawet na 250-280 mandatów, co oznaczałoby, że do większości bezwględnej brakowałoby jej zaledwie 8 szabel. To masonów naprawdę przeraziło. Można by powiedzieć alegorycznie, że poczuli swąd Szatana, któremu już zupełnie otwarcie się kłaniają. Mogą utracić władzę i kontrolę nad Francją, którą przekształcili w ateistyczne państwo. Państwo, które niegdyś szczyciło się mianem „najwierniejszej córy Kościoła”. Nie dziwi więc, że słudzy Lucyfera wpadli w panikę i histerię: „Ryzyko, że Francja dołączy do ciemnej kohorty rządów skrajnie prawicowych populistów i nacjonalistów nigdy nie było tak wysokie, jak będzie za trzy tygodnie, przy okazji przedterminowych wyborów parlamentarnych. Najbardziej reakcyjne siły dążą do porozumienia, mając na celu jedynie zakwestionowanie wszystkich podstaw filozofii Oświecenia, źródeł postępu”, napisali płomiennie a zarazem ze zgrozą bracia masoni.
„Postęp” i „oświecenie” zatem zdaniem braci od kielni i cyrkla są zagrożone, bo Francuzi już nie chcą ich władzy. Pod powyższymi alarmistycznymi słowami podpisały się liczne obediencje masońskie, które zjednoczyły się w obronie swych interesów i swej wszechwładzy. Może jestem naiwny, ale wydaje mi się, że wpływanie na preferencje wyborcze Francuzów przez tajne organizacje, które nie są partiami politycznymi, jest przykładem wręcz skrajnego zagrożenia dla demokracji, dla zasad wolnego, transparentnego, pozbawionego tajnych nacisków i szantaży wyboru obywateli. Na tym jest zbudowana demokracja, czyli rządy większości poprzez wybrane przez nich w wolnych i nieskrępowanych wyborach polityków.
Kiedy przed 4 laty na Litwie dziennikarz Tapinas nielegalnie wpływał na kampanię wyborczą do Sejmasu (rozpowszechniając w tysięcznych nakładach gazetki oczerniające AWPL), to Główna Komisja Wyborcza choć i post factum to uznała. Potwierdziła to pisemnym orzeczeniem. We Francji, jak się wydaje, nikt nawet nie zamierza protestować wobec wątpliwych, najdelikatniej rzecz ujmując, poczynań wyborczych masonów. Taką mają pozycję społeczną, że nie muszą się przejmować prawem. Dla nich dziesiątki milionów Francuzów, którzy głosują na konserwatystów i narodowców (z którymi osobiście nie zawsze się zgadzam), to nic innego tylko „ciemne kohorty nacjonalistów i populistów”, którym demokratyczny wybór zwyczajnie się nie należy. Zawsze i bez wyjątku rządzić mają oświeceni luminarze. „Działajcie w terenie, działajcie w naszych lożach,działajcie poza świątyniami”, nawołują masońscy przywódcy swych podwładnych. Kończą zaś swój apel deklaracją: „Masoni, którzy zawsze stawiali opór nienawistnej hydrze skrajnej prawicy, wierni ideałom wolności, równości, braterstwa i sekularyzmu, powstają zdeterminowani, by wziąć udział w odbudowie republikańskiej nadziei dla wszystkich”.
Jak słusznie zauważa publicysta Grzegorz Górny, w ten sposób masoni już zupełnie jawnie utożsamiają Republikę z masonerią. Jest ich dzieckiem, tworem, który pod koniec XVIII wieku utworzyli, by wyrzucić Boga z Francji, a potem też z Europy. Stąd to te nachalne i wrogie rozdzielanie państwa od Kościoła, przemocowe wprowadzanie tzw. świeckości państwa również u nas na Litwie, walka z krzyżami w przestrzeni publicznej. To są właśnie masońskie wartości francuskiej republiki. I trudno odmówić racji francuskiemu publicyście i socjologowi Mathieu Bock-Cote, który niedawno alarmował w stacji CNEWS, że „populiści” nawet jeżeli wygrywają w wyborach, to nie mogą realizować swego programu wyborczego. Bo „nasza Unia” im na to nie pozwala. Zacytujmy: „Wiemy, że różne instytucje, które twierdzą, że stoją na straży praworządności, zapowiadają, że zrobią wszystko, aby uniemożliwić tym słynnym populistom, jeśli ci wygrają, realizację ich programu. W Europie widzimy jak te desydenckie rządy są traktowane jako państwa zbójeckie (...)”.
Zobaczymy, czy w razie przewidywanego zwycięstwa we Francji konserwatystów i narodowców również to jedno z największych i najbardziej wpływowych państw europejskich będzie uznane przez Brukselę za „zbójeckie”. Czy Komisja Europejska ogłosi koniec demokracji i praworządności nad Sekwaną i zacznie Francuzów głodzić finansowo.
Przekonamy się o tym pod warunkiem jednak, że Francuzi wcześniej dadzą radę nie ulec zbójeckiej presji masonów, lewicy i liberałów i zagłosują zgodnie z własnymi przekonaniami.
Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Nie podoba im się werdykt wyborców, bo jest nie po ich myśli...
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.