Socdemy w europejskich wyborach wyraźnie nie błysnęli. Startując z pozycji partii opozycyjnej, pozwolili się wyprzedzić rządzącym landsbergistom, których grzechy i potknięcia w rządzeniu są wielkie jak Himalaje. Dobrym przykładem ilustrującym niebłyśnięcie jest wynik wyborczy socdemów w rejonie wileńskim, gdzie musieli zadowolić się 9-procentowym poparciem. Od wyborów samorządowych sprzed roku spadło ono zatem im aż trzykrotnie, bo wtedy mieli 25 proc. Konserwatyści zaś po sukcesie 9 czerwca mogą się poczuć, że wychodzą z nokdaunu, jaki zaliczyła ich liderka, premier Ingrida Šimonytė, w wyborach prezydenckich. Wielkomiejski elektorat oraz wierni wyborcy z prowincji z „włóczkowymi beretami” na głowach zawsze są szalupą ratunkową dla – wydawałoby się – tonących (aż głupio pisać te ostatnie słowa) litewskich chadeków.
Półmetek wyborów pokazał też jeszcze jedną prawdę. Mianowicie, że na Litwie nie opłaca się prześladować polityków z powodów ich poglądów politycznych. Tak było kiedyś za Rolandasa Paksasa, tak jest też teraz. Lotnika establishment próbował politycznie anihilować, bo za wysoko wystartował. Ale gnębienie to tylko napędzało mu popularność w dość szerokich masach na Litwie pozawielkomiejskiej. Teraz wypisz wymaluj sytuacja się powtarza z byłymi posłami Petrasem Gražulisem oraz Remigijusem Žemaitaitisem, którym mandaty odebrano, by tak powiedzieć po europejsku, z powodu „mowy nienawiści”. Gražulisowi ten feler przyszyto w kontekście jego wypowiedzi (niepochlebnych i czasami owszem nieparlamentarnych) wobec osób z subkultury lgbt, drugiego okrzyknięto antysemitą, bo w sieciach nie potrafił zapanować nad słowami w kontekście wojny Izraela z Hamasem w Gazie. Obydwaj „Janowie bez mandatów” na wyznaczonych im karach wyszli ostatecznie jednak przednio. Gražulis najnieoczekiwaniej w świecie zdobył mandat europosła, co pewnie jego krzywdzicielom szczęki skręciło ze złości, i teraz pojedzie do Brukseli. Tam będzie miał baaardzo szerokie pole do popisu w temacie, za który stracił mandat w Wilnie.
Niemniej spektakularnie – jak się wydaje – z popiołów podźwignie się też Žemaitaitis. Ten bowiem w zaledwie kilka tygodni po pożegnaniu się z Sejmasem w atmosferze skandalu zaliczył w prezydenckiej sztafecie 9-procentowe poparcie i czwarte miejsce w peletonie startujących. Gdyby nie niewspółmierna – moim zdaniem – kara, takiego sukcesu nigdy by się nie doczekał. Teraz jest na fali. Stał się nawet postrachem mediów głównego nurtu, które z przerażenim wróżą, że główny antysemita kraju wejdzie do przyszłego Sejmu i prawdopodobnie do rządu. Dość powiedzieć, że w sondażu Spinter tyrimai już po majowych wyborach prezydenckich partia Žemaitaitisa Nemuno aušra (Niemeńska jutrzenka) wskoczyła na trzecie miejsce w rankingu partyjnym z wynikiem 8,9 proc, co żurnaliście Briuverisowi nastręczyło smutne skojarzenia o jakże wielkiej liczbie skrytych antysemitów wśród rodaków.
Liberałowie na Litwie po ostatnich wyborach nie mogą mieć optymistycznych nastrojów. Ich partia Ruch Liberałów w prezydenckich wyborach nie wystawiła swego kandydata, zaś w wyborach europejskich ledwo przekroczyła próg, zdobywając mandat z ostatniego miejsca. Kiedyś ta partia na Wileńszczyźnie pretendowała również do elektoratu mniejszości narodowych, regularnie na swe listy zapraszając osoby z polskimi nazwiskami. Ale po wyczynach jej mera w rejonie trockim, gdzie włodarz z partii żółtych barw energicznie zaczął niszczyć polskie szkolnictwo, o polskich głosach mogą zapomnieć. Może się okazać tak, że żadna z liberalnych partii (choć laisvietisom na eurowyborach bardzo się poszczęściło) ostatecznie nie przekroczy progu. Bo jesienne wybory będą przecież rozliczeniem z rządzenia rządzących, a tutaj liberałom argumentów raczej na pewno zabraknie.
Partie chłopów i zielonych oraz „Vardan Lietuvos”, które niegdyś były razem, dziś są osobno, mają też bliźniacze niemal poparcie oscylujące w granicach 6,3 proc. Kłótnie polityków na Litwie dorowadziły do rekordowego wręcz rozdrobnienia partyjnego. Dużo zdrowia życzyć zatem temu, komu przyjdzie po wyborach klecić nowy rząd.
Partia Pracy do niedawna jeszcze ambitna, jak jej założyciel Wiktor Uspaskich, po ostatnich wyborach praktycznie niemal na pewno zejdzie ze sceny politycznej. Jej lider Andrius Mazuronis, polityk skądinąd poważny i z potencjałem, podał się do dymisji z powodu opłakanych wyników wyborczych, zbliżonych gdzieś do granicy 1 procenta. „Diadia Witia”, jak pieszczotliwie w narodzie mówi się o założycielu PP, ponoć i tym razem proponuje się na ratownika partii, ale partia już go nie chce. Minęły czasy, gdy wystarczyła wspólna fotka z autorem słów: „nu, blin vaizdelis” i sukces wyborczy był niemal gwarantowany. Partia Pracy raczej, jak twierdzą wiewiórki, połączy się z Partią Regionów, by wspólnie próbować pokonać barierę wyborczą.
Bardzo dobry wynik w wyborach do Parlamentu Europejskiego Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Rodzin Chrześcijańskich predysponuje tę partię do dobrych nastrojów na jesień, gdzie na pewno z dobrymi szansami powalczy o miejsca w parlamencie. AWPL- ZChR nie tylko że potwierdziła swą liderującą pozycję na Wileńszczyźnie (ponad 41 proc. głosów w rejonie wileńskim i rekordowe ponad 85 proc. w rejonie solecznickim), ale też odnowiła wysokie poparcie m. in. w Kłajpedzie czy Visagini. Mark Twain w każdym bądź razie na pewno w tej sytuacji z uśmiechem na twarzy powiedziałby, że: „Wiadomości o mojej śmierci są mocno przesadzone”.
Puentując dotychczasowy wyścig wyborczy można z pewnością powiedzieć jedno, że jesień wyborcza na Litwie będzie nieodgadniona. Przy wielkiej polaryzacji społeczeństwa oraz bardzo wielkim rozdrobnieniu partyjnym na litewskiej scenie politycznej żaden politolog nie zaryzykuje jakiejkolwiek bardziej lub mniej pewnej prognozy, jaka partia okaże się ostatecznie zwycięzcą jesiennych wyborów do parlamentu. Jak ułoży się układanka partyjna, z której potem kandydatowi na premiera przyjdzie składać rząd. Są to rzeczy właściwie nie do przewidzenia. Co oznacza też, niestety, brak odpowiedzi na pytanie: jak będzie wyglądała Litwa po konserwatystach? Czy odważy się na bardziej suwerenną politykę w trudnych czasach, czy będzie nadal tylko posłusznym wykonawcą często utopijnych i ideologicznych pomysłów elit z Brukseli...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Jest to też dobry prognostyk na jesienne wybory do Sejmu. Przy dobrej pracy, mobilizacji i jedności, możliwe będzie kolejne zwycięstwo i potwierdzenie mocnej pozycji polskiej partii na litewskiej scenie politycznej.
Wybory europejskie cechowały się niską frekwencją więc sajudziści zmobilizowali swój twardy elektorat. Ale jesienią gdy więcej ludzi pójdzie do urn, możliwa jest ponowna klęska sajudzistów.
Czego zresztą należy życzyć mieszkańcom i krajowi, bo koalicja sajudzistów i tęczowych liberałów prowadzi do coraz większej katastrofy.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.