Czy zatem Litwa jest państwem totalitarnym? Ale skąd znowu. Mamy demokrację, „kak nikak”, jak mówił w komedii „Szyrli myrli” pewien oszust, któremu inny oszust sprzedał fałszywy diament. A takie wyniki wyborów w krajach demokratycznych zaliczają się raczej do kuriozum, są jakąś anomalią wyborczą, niż rzeczą zwyczajną. U nas to się wydarzyło i o czymś to pewnie jednak świadczy. Moim zdaniem o alternatywnej rzeczywistości, w jakiej obracał się przez całą kadencję konserwatywno-liberalny rząd Šimonytė, i jaką rzeczywistość próbował łopatą wkładać do głów wyborców. Czyli że świetnie sobie radziliśmy i radzimy w trudnych czasach pandemicznych oraz wojennych. Że nie wiadomo, ile jest płci ludzkich, że można przemocą narzucać obyczaje ludziom, drwić z ich przekonań. Obywatele przy urnach wyborczych właśnie pokazali konserwatystom i ich przystawkom, co o tym myślą. Stosując retorykę profesora Žalimasa, który uznał jedynie siebie i premier Šimonytė za polityków antypopulistycznych w odróżnieniu od wszystkich innych – populistycznych, dowiedzieliśmy się właśnie, że na Litwie mieszka blisko 75 proc. populistów, bo nie głosują na antypopulistyczną Šimonytė.
Arogancja władzy aktualnego rządu urosła do takich rozmiarów, że pozwoliła ona jednemu z czołowych polityków tej koalicji odpowiedzieć na pytanie, dlaczego przepychają ideologiczne projekty ustaw uderzające w rodziny, skoro nie popiera ich nawet 75 proc. obywateli: „i co z tego”. Na Zachodzie obywatele też nie popierali jednopłciowych małżeństw, ale gdy prawo mimo to zostało przyjęte, wszyscy się uspokoili. „Rząd praktykantów”, jak w narodzie został sarkastycznie nazwany gabinet Šimonytė z racji na młody wiek jego ministrów i brak jakiegokolwiek doświadczenia trzydziestokilkulatków pełnych niczym nie popartego przekonania o własnej wyjątkowości, właśnie doczekał się oceny swej pracy. Wyszedł wynik rodem z państw totalitarnych...
Ale nie może nas to uśpić. Już jesienią czeka bowiem dogrywka, gdy pójdziemy do urn wyborczych, aby wybrać nowy parlament. Internet aż huczy od spekulacji, że landsbergiści szykują sobie plan „B”, jak zostać u władzy, mimo oczekującej ich klęski wyborczej. Chodzi o powrót do słynnej formuły „2K”, czyli współpracy premierów Kirkilasa i Kubiliusa. Premier Kirkilas już nie żyje, ale idea już tak – żyje. Konserwatyści i Šimonytė planują zachować stołek premierowski licząc na duże rozdrobnienie partyjne przyszłego parlamentu. Mnogość partii zawsze utrudnia sklecenie koalicji rządzącej. Konserwatyści dopatrują się w tym swej szansy. Chcieliby podczepić się pod liderujących socdemów i na tej podstawie tworzyć nową koalicję rządową. Czy im się uda? Algimantas Rusteika twierdzi, że trwają od dawna zakulisowe rozmowy w tej kwestii. Vilija Blinkevičiūtė z całych sił zaprzecza temu, ale z kolei Ingrida Šimonytė całkiem nawet nie mówi „nie”.
Mają przecież obie partie bardzo dużo wspólnych poglądów mimo teoretycznie biegunowo różnych profilów ich organizacji politycznych. Weźmy chociażby najbardziej centralne wyzwanie, jakie czeka Europę w najbliższym czasie i Litwę oczywiście też jako jej części. Zmianę traktatów unijnych mam tutaj na myśli, która doprowadziłaby do unifikacji Unii, czyli utworzenia z niej superpaństwa na niemieckich fundamentach. W Parlamencie Europejskim za takim rozwiązaniem głosowali i lwica konserwatystów Rasa Juknevičienė, i Vilija Blinkevičiūtė, przewodnicząca litewskich socdemów. „Za” byli też Juozas Olekas oraz liberałowie Petras Auštrevičius i ekscentryczna Aušra Maldeikienė. I co symptomatyczne, nikt z litewskiej delegacji nie był „przeciw”. Za wyjątkiem Waldemara Tomaszewskiego oraz Wiktora Uspaskicha, którzy jedynie bronili Litwy przed tak naprawdę utratą suwerenności na rzecz brukselskich klerków. Ale się porobiło, można by rzec. Przedstawiciele mniejszości narodowych bronią swoją ojczyznę, a „patrioci” konserwatyści frymarczą ją za brukselskie srebrniki. Taki sam ambaras zdarzył się też, gdy poszło o Pakt Migracyjny. Litwa i jej europosłowie byli „za” albo powstrzymali się od głosu, jedynie Polak z Litwy był „przeciwko” „obowiązkowej solidarności”, jaki zakłada Pakt. „Obowiązkowa solidarność” przewiduje bowiem nakaz przyjmowania nielegalnych migrantów przez wszystkie państwa unijne względnie płacenie kary za każdego nieprzyjętego „biednego” osiłka w wieku poborowym z Azji czy Afryki, bo tak wygląda gdzieś w 80 proc. skład przemycanych w łodziach mafii przemytniczych migrantów. Litwa jeszcze nie wie, czy będzie przyjmować nielegalnych migrantów przesyłanych przez Brukselę w ramach relokacji, czy – może – zdecyduje się na płacenie 20 tysięcy euro za każdego nieprzyjętego.
Oczywiście gdy na Litwie o tym dyskutuje się, to władze eksponują same superlatywy, jakie miałyby wynikać dla Litwy z Paktu Migracyjnego. Lepsza ochrona granic zewnętrznych Unii (a my mamy przecież takowe z Białorusią i Rosją), wzajemna solidarność. Gdyby nas tak zalał w końcu Łukaszenka swymi czarnoskórymi turystami, to przecież Unia nam pomoże, imaginują rządzący Litwą. Ale w zamian my musimy dziś przyjąć niechcianych u nich tysięcy nieregularnych migrantów, jak poprawnie politycznie mówi się w Brukseli. Na Litwie można pielęgnować sobie takie iluzje bezkarnie, bo media mainstreamowe o tym mówią, a i sami politycy od lewa do prawa też. Ale gdyby ktoś tak znający francuski posłuchał debaty przedwyborczej do PE we Francji, to pewnie przecierałby oczy ze zdumienia. Tam o tym samym problemie rządzący politycy mówią zupełnie inaczej, niż nam na Litwie tłumaczą valdantieji. Dosłownie kilka dni temu w jednej z francuskich stacji telewizyjnych debatowali premier Francji Gabriel Attal z liberalnej partii Macrona oraz przedstawiciel Frontu Narodowego Marie Le Pen – Jordan Burdella. Ten ostatni zarzucił premierowi rządu, że podpisując się pod Paktem Migracyjnym „tylko zarządza migracją, zamiast jej zapobiegać”. Oburzony Attal odparował, że jego interlokutor nic nie rozumie. Jak duże korzyści dla Francji niesie Pakt Migracyjny. Niesie, bo będzie on odciążał Republique od nadmiaru nielegalnych migrantów kosztem dociążenia Europy Wschodniej, która dotąd odmawiała przyjmowania nielegalnych migrantów. Teraz Francja przymusiła (dokładnie Attal użył słowa „skłoniła”) Wschodnią Europę, by ta zaczęła im zabierać niechcianych przybyszy zza Morza Śródziemnego. „Ta solidarność (w przyjmowaniu migrantów), te wnioski francuskie (...) zostaną nietknięte. Tylko kraje, które dziś odmawiają przyjmowania wnioskujących o azyl. Kraje Europy Wschodniej”, objaśniał Attal swemu rozmówcy. Dalej zaś rozbrajająco szczerze dodał jeszcze: „Czy zdaje sobie Pan sprawę, że udało się nam skłonić ich do podpisania porozumienia, które mówi: albo przyjmujecie migrantów jak Francja, Hiszpania czy Włochy, albo będziecie płacić (...)”. Ot tak. „Skłonieni” konserwatyści na Litwie udają Greków albo idiotów, jak kto woli. Bo chyba nie chcą nam wmówić, że nie rozumieli, pod czym się podpisywali.
Dziś w Berlinie 40 proc. wszystkich uprawnionych do głosowania w eurowyborach są pochodzenia migranckiego. Na ten elektorat jest nastawiona niemiecka lewica, zieloni oraz inne proemigranckie partie, bo liczą na głosy migrantów wdzięcznych im za pomoc w staniu się berlińczykami. Żeby zwiększyć swe szanse na wybór do PE, niemiecka lewicowa koalicja obniżyła nawet wiek wyborczy do 16 lat.
Nam z kolei na Litwie warto zatem 9 czerwca po raz trzeci pójść do urn wyborczych, bo stara dobra Europa sama się nie obroni...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
I ludzie poszli i zagłosowali za AWPL-ZCHR. Najwyższa frekwencja w kraju była w "polskim" rejonie solecznickim.
Brawo!
"W ciągu ostatnich kilku miesięcy zaobserwowałem równie niepokojącą tendencję: nie tylko wrogowie demokracji, ale także jej przyjaciele, poprzez swoje zachowanie w rywalizacji politycznej, nieświadomie przyczyniają się do podważenia zaufania ludzi do wartości rywalizacji politycznej, władzy i osłabiają demokrację jako całość. W każdym razie na szczeblu europejskim w toczącej się w ostatnich miesiącach debacie politycznej na temat niektórych ustaw można było odnieść takie wrażenie: zarzuty przedstawiano jako fakty, rywalizację na najlepsze argumenty zastąpiono częściowo propagandą i porzucono sztukę demokratycznego kompromisu na rzecz odmowy lub blokady."
Obywatele czyli wyborcy, przy urnach do głosowania właśnie pokazali konserwatystom i ich liberalnym przystawkom, co o nich myślą. I jak bardzo nie społeczeństwo nie zgadza się polityką rządu, jego niekompetencją i arogancją, dzieleniem ludzi, genderowymi pomysłami itd.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.