Od pewnego czasu są kreowane dwie wizje przyszłej Europy. Ostatnio jedną z nich bardzo wyraźnie nakreślił prezydent Francji Emmanuel Macron w swej ponad 2-godzinnej prelekcji na Uniwersytecie w Sorbonie. Uważni obserwatorzy dostrzegli, że głowa Francji cały swój wykład zbudował na narracji nie przywódcy Francuzów tylko lidera całej Europy, która ma mieć aspiracje globalne, światowe. Mówił zatem w Sorbonie nie w imieniu swego narodu, który go wybrał, tylko w imieniu Europejczyków, nacji jaka de facto nie istnieje. W imieniu nieistniejącej nacji snuł Macron wizje, wytyczał globalne zadania dla Europy, która ma rywalizować ze Stanami Zjednoczonymi oraz Chinami o palmę światowego przywództwa. Kreślił śmiałe scenariusze, przyszłej przewagi Unii Europejskiej, jakie ona osiągnie jak świat szeroki jest, poczynając od Ameryki Łacińskiej poprzez Afrykę i na strategii wobec Indo-Pacyfiku kończąc. Czyli Europa ma być globalnym graczem z aspiracjami na miarę ego Francuza koguciej wagi, gdy idzie o jego światową rangę.
Gdy tak prezydent Francji o tym w Sorbonie rozprawiał, jego rodacy pewnie ze zdumieniem przecierali oczy. Czy to na pewno ten sam Macron, co nie wie, gdzie ostatecznie będzie przeprowadzona ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu najbliższego lata. Francja, pod Macronem aspirująca ku wielkości, chciałaby otwarcie zrobić takie, co by przyćmiło nawet te chińskie z Olimpiady w Pekinie w roku 2022, które było naprawdę imponujące. Teraz Paryż chce swą Olimpiadę otworzyć jeszcze bardziej spektakularnie. Nie na stadionie, tylko urządzić spektakl na promenadzie Sekwany na długości kilku kilometrów w centrum stolicy, tak by widowisko na żywo mogło obejrzeć gdzieś ze 3 miliony widzów. Plany są ambitne, ale niepewne. Bo Republika się boi, czy na czas Olimpiady będzie w Paryżu dostatecznie bezpiecznie. Czy alert bezpieczeństwa będzie czerwony czy pomarańczowy, czy może tylko żółty. Od tego właśnie też będzie zależało miejsce otwarcia Igrzysk. Jeżeli służby zawyrokują, że jest niebezpiecznie, Francji trzeba będzie podwinąć ambicje pod siebie, jak pies ogon, i ceremonię otwarcia przenieść na stadion, co jakby udowadniałoby, że Republique nie kontroluje już u siebie nie tylko bardzo liczne strefy no go, ale również centrum swej stolicy. Nawet mimo zapowiedzi 100-tysięcznej armii policji i bezpieczniaków, których ma posiłkować w pilnowaniu obywateli przed potencjalnymi terrorystami sztuczna inteligencja. Żagielek przyjdzie zwinąć ambitnemu Macronowi, jak zwinął on już go w Marsylii, najniebezpieczniejszym mieście w „naszej Europie”, gdzie niedawno francuski prezydent zapowiedział odbicie miasta od migranckich mafii. Skończyło się – rzecz jasna – na zapowiedzi...
Ale co tam Macronowi Francja. On przecież aspiruje do stołka, pardon lidera, całej Europy, którą zamierza wypchnąć na globalne wody. Eksperci od psychologii i stanów urojeń wielkościowych nazywają ten manewr ucieczką do przodu. Po co zadręczać Francuzów otaczającą ich rzeczywistością, trzeba im podsunąć jakąś większą ideę, która odwróci ich uwagę. Wizję Francji na czele Europy, która podbija świat. Co tam świat, cały Kosmos, całe Universum, Drogę Mleczną, jak ktoś chce. Jest to typowa przypadłość eurokratów oderwanych od rzeczywistości, niczym pacjenta szpitala bez klamek oderwanego od otaczającego go realnego stanu. Ursula von der Leyen, gdy pierwszy raz ubiegała się o urząd szefowej Komisji Europejskiej, to zapowiadała, że stworzy w „naszej Unii” europejską Dolinę Krzemową, która na łopatki rozłoży amerykańską. Tak, tak, mieliśmy być gigantem technologicznym szczególnie w dziedzinie rozwoju sztucznej inteligencji. I rzeczywiście osiągnęliśmy stan posiadania w tej dziedzinie na miarę naszych aspiracji. Mamy 3 proc. światowego udziału w tej materii. Imponujące osiągnięcie sztucznych eurokratów. Ale za to zamiast przewag technologicznych Europa ma swój unikalny Zielony Ład, który intensywnie przyczynia się do jej degradacji – technologicznej, gospodarczej, w zakresie bezpieczeństwa, o stanie gospodarstw domowych Europejczyków już nie wspominając. Czyli zamiast obiecanego skoku technologicznego Europie grozi dezindustrializacja, zapaść gospodarcza, potężne zubożenie ludności, no i oczywiście polityczna cenzura oraz dyktat Brukseli.
Macron był w swym sorbońskim wystąpieniu na tyle groteskowy, że potrafił w jednym referacie zmieścić tezy wzajemnie się wykluczające. Tak oto mówił o konieczności wzmacniania europejskiego rolnictwa przy pomocy – jak należy rozumieć – Zielonego Ładu właśnie. Bo przecież jest ten ambitny projekt oczkiem w głowie eurokratów, co to już doprowadził do niespotykanej nigdy wcześniej akcji protestacyjnej rolników we wszystkich praktycznie krajach „naszej Europy”. Potem prezydent Francji wyczytał jeszcze z kartki papieru, że Europa musi walczyć z nielegalną migracją. Paradne. Przyjmując Pakt Migracyjny (należy rozumieć), który zakłada „obowiązkową solidarność”, czyli relokację nielegalnych migrantów po całym kontynencie. Macron Pakt Migracyjny z całych sił popiera i tym samym walczy z nielegalną migracją ... benzyną gasząc pożar. Jak ktoś myślał, że porównanie stanu umysłu eurokratów do pacjentów zakładu bez klamek jest przesadą, niech w tym miejscu skoryguje swe myślenie. Swe sorbońskie wystąpienie prezydent Francji zawierszył groteską wręcz piramidalną. Orzekł mianowicie, że choć Europa ma być wielką, to jednocześnie może umrzeć. Tak powiedział. „Musimy sobie jasno powiedzieć, że nasza dzisiejsza Europa jest śmiertelna. Ona może umrzeć (...)”. Nie na koklusz, rzecz jasna, tylko dlatego, że „wszędzie w naszej Europie (...) nasze wartości i kultura są zagrożone (...)”. Oho ho, a któż im tak zagraża? No, tego Macron wprost nie powiedział, ale każdy leming nowoczesności powinien rozumieć, że chodzi o populistów i skrajną prawicę. No, przecież nie o obcych kulturowo milionach z Afryki i Azji myślał prezydent. Ale prezydent Macron jest nie tylko groteskowy i śmieszny, jest on też groźny dla Europy, którą razem z Niemcami widzi podporządkowaną tym dwóm hegemonom. Reszta ma tylko się starać, by nie zawieść ambitnych.
Dlatego nie dziwi, że politycy, nazywani przez lewicowo-liberalny mainstream jako „prawicowi populiści”, ostrzegają przed taką wizją Europy. Jacek Saryusz-Wolski, który jest kandydatem grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów na stanowisko szefa Komisji Europejskiej, mówi wprost, że „superpaństwo” będzie w rzeczywistości „oberpaństwem”. „Hegemoniczne, oligarchiczne, niedemokratyczne oberpaństwo”, służące interesom Niemiec i Francji. Krajom Europy Środkowo-Wschodniej (czyli nam) będzie w takim „oberpaństwie” zarezerwowane miejsce peryferiów. Zmiana traktatów, którą już wierchuszka UE forsuje, będzie oznaczała utratę przez europejskie państwa suwerenności. „UE jest sama w sobie dobrym pomysłem”, tłumaczy Jacek Saryusz-Wolski. Przestrzega jednak, że „jest w tej chwili uprowadzana i kradziona. A my nie możemy pozwolić na uprowadzenie i kradzenie Unii Europejskiej”.
Wstępowaliśmy w roku 2004 do UE jako „równi z równymi, wolni z wolnymi” i tak ma zostać. Koniec z przywłaszczaniem przez Brukselę sobie kompetencji, których jej nikt nigdy nie nadał. Koniec z pełzającym zamachem na ustrój UE, na demontaż państw narodowych, gwarantujących istnienie demokracji w Europie. Taka jest stawka czerwcowych wyborów do Parlamentu Europejskiego, gdzie konserwatyści po raz pierwszy mogą uzyskać wpływ na tworzenie składu nowej Komisji Europejskiej.
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Nie ma zgody na budowanie Europy dwóch prędkości, dzielenia ludzi na lepszych i gorszych, nie ma zgody na szaleństwa lobby klimatycznego, homoseksualnego i promowanie "cywilizacji śmierci" (aborcji, eutanazji).
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.