Jakštas choć błąd, to i tak zostaje na stanowisku, co nie oznacza wcale, że konserwatywno-liberalno liberalny rząd Šimonytė jest zdolny do pracy w końcówce swej kadencji. Jest z goła przeciwnie. Rząd na wiosnę trzeszczy i klekocze jak rozklekotany wóz jadący na wstecznym biegu. I właśnie wypadł z niego Arvydas Anušauskas, minister ochrony kraju. Spadł z wozu, ponieważ był „nieaktywny”, pojaśniła premier Šimonyte i jego dymisję zgłosiła prezydentowi. Samemu „nieaktywnemu” zaoferowała deal czyli „rokiruotė” polegającą na tym, by szedł do Sejmu na stanowisko przewodniczącego komitetu obrony i bezpieczeństwa narodowego i w domyśle tam sobie kultywował dalej tę swą nieaktywność. Na jego ministerskie miejsce zaś miałby przyjść dotychczasowy szef tego komitetu, czyli poseł Vytautas Kaščiūnas. Kaščiūnas z entuzjazmem przyjął propozycję zamiany, czego nie da się powiedzieć o Anušauskasie. Ten bez entuzjazmu odebrał ofertę obniżenia swego statusu politycznego i jej odmówił. Będzie zatem nieaktywnie spędzać resztę kadencji w Sejmie w randze zwykłego posła i przyglądać się, jak tam właśnie grzęźnie projekt ustawy o przywróceniu powszechnej służby wojskowej. Kaščiūnas z kolei ma uaktywnić się w randze ministra. Pól do aktywności ma wiele. Jednym z podstawowych będzie wabienie na Litwę niemieckiego „Panzerdivizion”, który już dawno musiałby u nas być, ale go nie ma. Nie ma m.in. dlatego, że swego czasu minister Anušauskas sam zwolnił z tego obowiązku swojego odpowiednika (a raczej odpowiedniczkę), gdy na poligonie w Ruklė przytaknął jej pomysłowi, że niemiecka dywizja pojawi się na Litwie dopiero po 10 dniach od tego, gdy w razie czego co. Landsbergis senior wtedy tłumaczył ministra, że ten miał na myśli nie dzień agresji, tylko dzień, kiedy Litwa posiądzie wiedzę o niej. (A co jeżeli nie posiądzie wcale?). Będzie też nowy minister musiał zająć się tworzeniem nowej litewskiej narodowej dywizji, a co najważniejsze będzie musiał potrafić posadzić na nowo przy jednym stole wszystkie partie, by na nowo przedyskutować sposoby zwiększenia nakładów na wojsko. Gorąco zatem życzymy sukcesów nowemu ministrowi we wszystkich wyzwaniach.
Ale w rządzie trzeszczy i skrzypie jak w starym wozie bynajmniej nie tylko z powodu nieudolności konserwatywnych ministrów. Koalicjanci wcale nie są lepsi niż właśni ministrowie. Tak oto partia dwóch priorytetów czyli „laisvietisy” wpadła w furię po tym, gdy jej priorytety powędrowały z obrad wiosennej sesji parlamentu do kosza. Większością głosów parlamentarzystów upadł wniosek laisvietisa, przewodniczącego sejmowego komitetu praw człowieka Vytautasa Raskevičiusa, by wciągnąć pod obrady na wiosnę ratyfikację przez Litwę Stambulskiej Konwencji, którą właśnie litewski Sąd Konstytucyjny uznał za zgodną z litewską Konstytucją. Nawiasem mówiąc bułgarski Trybunał Konstytucyjny uznał dokładnie przeciwnie, że Konwencja jest sprzeczna z bułgarską Ustawą Zasadniczą, ponieważ wprowadza ona do obiegu prawnego pojęcie „płci kulturowej”, jakiego pojęcia nie zna Konstytucja Bułgarii. Widać litewscy sędziowie Sądu Konstytucyjnego wyraźnie uznali, że w litewskiej Konstytucji pojęcie „płci kulturowej” jest, nawet jeżeli go tam nie ma. Ale to tylko dygresja.
Afront z powodu Konwencji Stambulskiej i tak był niczym dla laisvietisów w porównaniu z afrontem, jakiego doznali wskutek wyrzucenia do kosza przez większość posłów ich flagowego priorytetu – projektu o neutralnych płciowo związkach partnerskich. Neutralna płciowo partia swój priorytet hołubiła jak najcenniejsze oczko w głowie przez całą kadencję, dlatego zrozumiała jest jej furia, gdy „oczko” z głowy powędrowało daleko w dół ciała. Wiceprzewodniczący Sejmu laisvietis Vytautas Mitalas wręcz jadem żądlił posłankę Agne Širinskienė, która zgłosiła propozycję usunięcia ich „priorytetu” z obrad wiosennej sesji i większość ją poparła. „Jest pani buteleczką kipiącą trucizną i na każdej sesji zgłasza takie propozycje”, kipiał i wściekał się Mitalas. Potem dostało się jeszcze nie tylko Širinskienė, ale i całemu Sejmowi, bo Mitalas kontynuował: „Słomianymi nóżkami jest naznaczony nasz Sejm, jeżeli nie może przyjąć pryncypialnych decyzji. Słomiana jest też ta koalicja, jeżeli nie wytrzymuje takiej próby”, pieklił się. W jego słomianej głowie nie dała rady zagnieździć się myśl, że Sejm właśnie podjął „pryncypialną decyzję”, by ideologiczny projekt jego partii wyrzucić tam, gdzie jest jego miejsce.
Potem „intelektualna” dyskusja na temat priorytetów partii „Laisvė” przeniosła się na Faceebook, gdzie ją otwarła ministerka sprawiedliwości Ewelina Dobrowolska. Zaatakowała ona własny rząd, że jest trochę impotentem, gdy mówimy o „liberalnych wartościach” i „prawach człowieka”, w rozumieniu oczywiście partii cieszącej się na Litwie marginalną popularnością. „Uzgodnijmy jedno: mówić o prawach człowieka, wartościach liberalnych i ochronie przyrody nie wystarcza, jeżeli część frakcji głosuje inaczej. To jest obłuda a zarazem tym samym prawdziwe wartości, które otrzymują wyborcy wybierając swych przedstawicieli w wyborach. Symboliczne, że tacy duzi urośliśmy, a tak wciąż drepczemy w miejscu nie zważając na to, że już 20 lat jesteśmy w UE i NATO”. Genialna puenta trzeba przyznać. Sugerująca, że do Unii i NATO wstępowaliśmy pod tęczową banderą i teraz drepczemy w miejscu nie chcąc wdrażać w czyn prawdziwych tęczowych wartości. Paradne. Wiedza zwłaszcza na temat wymogów, które musieliśmy spełnić wstępując do UE i NATO, powala z nóg.
Premier Šimonytė swej ministerce odpowiedziała tymi słowy: „Kochana, to taka sama hipokryzja, gdyby wymyśliłabym sobie zabraniać ci i kolegom twojej partii mówić o publicznych wydatkach w różnych dziedzinach, mając z tyłu głowy niekoniecznie serdeczne nastawienie części ludzi z powodu opłaty rachunków. Nikt nie ma monopolu mówienia w tym albo innym temacie. Dlatego pozwolę sobie nadal mówić w co wierzę (...). Dziękuję za zrozumienie”.
My zaś chętnie podziękujemy całemu rządowi i jego słomianym ministrom. Najlepiej byłoby dla praw człowieka, wartości i Litwy w ogóle, gdyby in corpore znikliby natychmiast, przechodząc do historii jako największa porażka demokracji w czasach wojny.
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Cóż jej znane zaangażowanie w "tęczowe parady" LGTB (plus co tam jeszcze...) mówi o niej wszystko. Jej obecność w rządzie to kompromitacja dla kraju.
Jesienią wybory sejmowe i oby zostali odsunięci od rządowych stołków, bo się nie nadają i nie rozumieją, czym jest służba dla państwa.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.