Tymczasem na Litwie przy rządach konserwatywno-liberalnego rządu jest dokładnie odwrotnie. Nie zdążyły jeszcze kuranty wybić ostatniej godziny mijającego roku 2023, gdy minister oświaty, nauki i sportu ogłosił publicznie, że szuka podstawy prawnej, aby zlikwidować szkoły rosyjskie w naszym państwie. Gintautas Jakštas, minister pozbawiony kompetencji z zakresu biologii w stopniu tak dosadnym, że nie potrafi nawet odróżnić kobiety od mężczyzny, podstawy prawnej też nie znalazł. Szukał, szukał i nie doszukał się. O czym napiszemy nieco później.
Choć nic nie znalazł, nie znaczy, że poniechał swego celu. Jego realizację poręczył kolegom partyjnym szczebla samorządowego – czyli merom samorządów, na których terenach funkcjonują szkoły z nielitewskim językiem nauczania. Zadanie ze szczególną gorliwością do wypełnienia przyjął stołeczny magistrat, gdzie wprawą popisał się duet Benkunskas – Šileris. Konserwatywny mer Wilna oraz jego „tęczowy” zastępca, co to zgodnie z ideologią swej partii powinien by być mega tolerancyjny, wyrozumiały w stosunku do wszystkich mniejszości i ich potrzeb. „Tęczowy” Šileris tymczasem uaktywnił się w kierunku dokładnie przeciwnym od ideologii swej „Laisvės” partii i niczym głodny jeż wybudzony ze snu zimowego rzucił się na „konsumpcję” szkół mniejszości narodowych w celu ich całkowitego strawienia, czyli unicestwienia. Zaczął aktywnie odwiedzać szkoły z polskim i rosyjskim językami nauczania z zamiarem wywarcia presji na dyrektorów tych szkół, aby zaczęli realizować jego wcześniejsze pisemne bezprawne żądania zwiększenia godzin lekcyjnych nauczania języka litewskiego w ich placówkach oraz tworzenia tam zgoła klas, w których nauczanie miałoby być prowadzone wyłącznie w języku państwowym. Oczywiście, jego powyżej opisane żądania mają taką samą podstawę prawną, jaką kiedyś miał „gubernator” Merkys, gdy rozdawał na prawo i na lewo atrakcyjne działki wokół Wilna pod budowę domu swym podwładnym, krewnym swych podwładnych, dalszym i bliższym, ciotkom i pociotkom. Robił to prawem kaduka (kosztem miejscowych Polaków), by nie powiedzieć prawem mafiozo, który obdziela członków swej bandyckiej rodziny pochodzącymi z grabieży dobrami w zamian za wierną mu służbę.
Dlaczego jednak minister Jakštas nie mógł likwidować szkół mniejszości narodowych osobiście jako członek rządu premier Ingridy Šimonyte? No bo pewnie ktoś mnistrowi oświaty podpowiedział, że na Litwie obowiązuje Ustawa o oświacie, którą notabene przyjęli konserwatyści z liberałami za swej poprzedniej kadencji sprzed ponad dekady. Ustawa została przeforsowana przez ówczesnego ministra oświaty Gintarasa Steponavičiusa metodą buldożera bez konsultacji z mniejszościami narodowymi, ale tak czy inaczej jest obowiązującym prawem na Litwie. Gdy doradcy powiadomili „szukającego podstaw” Jakštasa o tym fakcie, to nabył on kompetencji w tej kwestii. Dowiedział się w szczególności, że artykuł 30 wspomnianej Ustawy w ustępie 2 głosi, iż „(...) w szkołach publicznych tudzież placówkach nieformalnego kształcenia, w jakich Założeniach – uwzględniających życzenia rodziców (wychowawców) oraz życzenia samych uczniów – uprawomocniona jest nauka języka mniejszości narodowych bądź nauka w języku mniejszości narodowych, proces kształcenia może być prowadzony (albo niektóre przedmioty mogą być uczone) w języku mniejszości narodowych”. Dalej ustawodawca pojaśnia, że na poziomie nauczania początkowego, podstawowego oraz średniego program nauczania odbywa się na zasadzie dwujęzyczności: w języku mniejszości narodowych oraz języku litewskim. I na końcu precyzuje, że „nauczanie w języku litewskim odbywa się, gdy tematami programu nauczania są historia Litwy i geografia oraz poznanie świata”. Całość jest spuentowana w ustawie zastrzeżeniem, że „tylko na żądanie rodziców (wychowawców) innych przedmiotów na poziomie kształcenia początkowego, podstawowego oraz średniego naucza się w języku litewskim”. Nie wiedziałem, że wicemer Šileris jest rodzicem wszystkich uczniów wszystkich szkół mniejszości narodowych w Wilnie, że żąda od dyrekcji tych szkół tworzenia w nich klas z językiem wykładania wszystkich przedmiotów po litewsku. Chyba nawet „nauka” gender, której Šileris jest gorliwym propagatorem, nie ma odwagi, by głosić takie rewelacje.
W sowieckim dowcipie traktującym o debilizmie w armii pewien generał mówił, że owszem „w mirnoje wriemia” sinus 0 stopni równa się zeru, ale „w wojennoje wriemia” może on urosnąć, sięgając nawet wartości jedynki. Wydaje się, że nasi obecnie rządzący nie są dalecy w rozumowaniu od sowieckiego generała. Uznali oni bowiem, że w „wojennoje wriemia” nie obowiązują na Litwie żadne prawa, żadne reguły. Ustawę o oświacie można zawiesić, Traktat Polsko-Litewski o Przyjaznych Stosunkach i Dobrosąsiedzkiej Współpracy można zawiesić na kołku, Konwencję Ramową o Ochronie Mniejszości Narodowych zawiesić tam samo. Zwisa i powiewa landsbergistom, że wewnętrzna ustawa, międzynarodowe traktaty i konwencje gwarantują mniejszościom narodowym prawo do pobierania nauki w ich języku ojczystym, o ile sobie tego życzą. Ważne, że „tęczowy” Šileris i taki sam Benkunskas tego sobie nie życzą.
Wydarzenia ostatnich tygodni, gdy idzie o oświatę mniejszości narodowych w naszym kraju, pokazują, że cofamy się do mrocznych praktyk lat 90. w tym temacie. Gdy prawo według własnego widzimisię stosowała przesławna pani Sabienė, przypominając przy tym dyrektorom, że „jedzą litewski chleb”. Rzecz jasna to swe prawo wdrażała drogą zastraszania dyrektorów, usuwania niewygodnych z urzędu, słowem, lituanizowała szkolnictwo polskie na Wileńszczyźnie prawem silniejszego. To za czasów Sabienė dochodziło do historii, kiedy dzieci z polskich rodzin były uczone w litewskich szkołach według programów dla dzieci umysłowo upośledzonych. Jedną taką historię z rejonu solecznickiego opisywałem osobiście, gdy dziewczynka z polskiej rodziny została wysłana przez rodziców, zmanipulowanych przez agitatorów, do szkoły litewskiej bez żadnego przygotowania językowego. Psychicznie gnębione dziecko musiało przeżywać katusze, gdyż nie rozumiało, co do niej po litewsku mówi nauczycielka, i z tego powodu była nauczana po „specprogramie” dla dzieci nierozgarniętych. Dziecko czując się w litewskiej szkole obco i bezradnie w końcu płaczem i stanowczym sprzeciwem wymusiło na rodzicach, by odesłali ją do szkoły polskiej. Tam dosłownie po kilku miesiącach nauki mądra dziewczynka trafiła do grupy uczniów uczących się celująco. Dziś konserwatyści taki sam eksperyment, powołując się na „wojennoje wriemia”, chcieliby odnowić. Nieprzygotowane dzieci z rodzin polskich i rosyjskich oraz dzieci uchodźców, jakie nigdy wcześniej nie miały styczności z językiem litewskim, chcą zmusić do edukacji w języku państwowym. Dla ich dobra, oczywiście.
Prawda jest jednak inna. Konserwatyści widząc katastrofalny spadek swych sondaży chcą na dzieciach zrobić politykę. Zaognić konflikt narodowościowy w naszym przyfrontowym państwie i kosztem stresów dzieci oraz łamania ich psychiki, podnieść sobie słupki w rankingach jako zbawców ojczyzny...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Taka władza kompromituje sama siebie i pokazuje, że nie ma kwalifikacji do pełnienia wysokich funkcji państwowych.
a ich rządzenie krajem jest dla tego kraju nieszczęściem i powodem do ogromnego wstydu
Organizatorzy akcji – Związek Polaków na Litwie, będący największą i najbardziej zjednoczoną organizacją mniejszości narodowych – zaprasza do udziału w proteście wszystkich nieobojętnych na problemy szkół mniejszości narodowych.
Jeśli dzisiaj będziemy milczeć, jutro może być za późno!
Wstyd landsbergistom i liberałom za to co wyprawiają.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.