Wicemer okazał się aktywny nie tylko w dyskusji, ale też w działaniu. Największy paradoks polega na tym, że akurat przedstawiciel ugrupowania politycznego, które stanowczo się domaga zagwarantowania równych praw dla wszystkich grup społecznych i szeroko pojmowanej obywatelskiej wolności do decydowania o swoich upodobaniach i wzorcach zachowania, wykazał się w praktycznej działalności urzędnika kurującego sprawy oświaty z ramienia samorządu wręcz dyktatorskimi poglądami (i czynami), wykluczającymi prawo obywateli do podejmowania decyzji o swoim losie. Jako wysokiej rangi urzędnik samorządowy dopuścił się działań, w których mogą być zawarte elementy uznawane za mobbing w stosunku do podwładnych mu kierowników placówek oświatowych. „Zalecając” zmiany i wydając rekomendacje dotyczące organizowania procesu i języka nauczania (kwestie te wydawały się być w gestii resortu oświaty i wynikały z realizowanej przez państwo polityki oświatowej, też wobec mniejszości narodowych, zgodnie z podpisanymi przez Litwę międzynarodowymi dokumentami i dwustronnymi umowami oraz społeczności szkół – ich Rad) stawiał dyrektorów szkół w niezwykle trudnych sytuacjach.
Swoją „burzliwą działalność” pan Šileris rozwinął po wysłaniu na początku bieżącego roku do placówek oświatowych stolicy okólnika dotyczącego ustalenia zadań dla ich kierowników na 2024 r. , na podstawie których oceniana będzie ich praca. Powołując się na odpowiednie rozporządzenia ministra resortu z marca 2018 r. i jego redakcji ze stycznia 2022 r. o ocenie pracy kierowników placówek, ich zastępców i kierowników działów kształcenia, zostały sformułowane zadania, których poszczególnych wskaźników procentowych „nie powstydziliby się” sowieccy biurokraci ze sławetnego okresu stagnacji i komunistycznej propagandy.
Wśród szeregu zdań, między innymi nakazuje się przeprowadzić w placówkach ocenę stopnia emocjonalnego komfortu uczniów, nauczycieli i rodziców. Do badań, zgodnie z zaleceniem, ma być wciągniętych nie mniej (!) niż 80 proc. nauczycieli, 70 proc. rodziców i 60 proc. uczniów. Przy całej absurdalności takich „wskaźników”, brnąc w te bzdury, na usta ciśnie się pytanie, dlaczego uczniów jest najmniejszy procent? Przecież dobro dziecka powinno być na pierwszym miejscu - jest to żelazny argument wszystkich demagogów działających w sferze oświaty.
Dalsze punkty okólnika dotyczą już nie klimatu, ale procesu nauczania. Otóż stawiając zadanie dla szkół o różnych językach nauczania doskonalenia umiejętności czytania, nawyków mówienia i uczenia się (co w zasadzie jest jak najbardziej zgodne z zadaniami szkoły) nie wiadomo dlaczego nakazuje się wzmacniać nawyki czytania tylko w języku litewskim, poświęcając temu (np. w klasach 1-4) nie mniej niż jedną godzinę dziennie.
Zapomniano o języku polskim
Dla szkół litewskich z kolei zaleca się w klasach 6 czy też 5 formować grupy nauczania drugiego języka obcego wybierając tylko języki Unii Europejskiej, wskazując francuski, niemiecki, hiszpański i angielski. Jakoś zapomniano o polskim – języku sąsiada, strategicznego partnera, państwa, które też należy do UE. Jeszcze całkiem niedawno urzędnicy z resortu oświaty (jak też tzw. pierwsze i drugie osoby w państwie) deklarowali, że nieomalże na całej Litwie, a tym bardziej na Wileńszczyźnie, należy wprowadzić do szkół jako drugi język obcy -polski. Ale wileński urzędnik samorządowy ma najwyraźniej „swoją” geografię, według której na mapie UE nie ma Polski.
Wskaźnikiem pomyślnej realizacji zadań w sferze nauczania języków obcych ma być również zamiana, chociażby w części klas, drugiego języka obcego (chyba ma się na względzie rosyjski ) na język państw UE. Szkoda, że nie ma wskazówki skąd należy wziąć nauczycieli do nauki tych języków.
Pójdź dziecię, ja cię uczyć każę (po litewsku)
Są też w piśmie zalecenia jedynie dla szkół prowadzących nauczanie w językach mniejszości narodowych. Ich kierownicy mają zadbać o zwiększenie lekcji języka litewskiego chociażby (bent) o 2 godziny tygodniowo. Znów zabrakło tu cennych wskazówek specjalistów od oświaty (dokładniej - biurokratów od niej), co z tygodniową dopuszczalną liczbą godzin i higieną pracy ucznia; kosztem czego ma się odbyć to „zwiększenie”; no i skąd wziąć nauczycieli. Ale kolejny punkt pisma jest jeszcze bardziej „profesjonalny”: kierownicy szkół mają dopiąć tego, by ilość maturzystów wybierających państwowy egzamin z języka litewskiego zwiększyła się przynajmniej o 10 proc. Możliwie jest do tego dążyć, gorzej jest z drugim założeniem: liczba uczniów, którzy nie złożyli takiego egzaminu ma się zmniejszyć przynajmniej o 5 proc. Sowieckie plany pięcioletnie z ich absurdalnymi procentami wydają się być wręcz śmieszne w obliczu takich „zadań”, które łaskawie pozwala się stosować od 1 września (nie wskazując roku, co też jest „genialne”).
Dodatkowym życzeniem – zadaniem dla kierowników - jest zakładanie w szkołach mniejszości narodowych klas z litewskim językiem nauczania, (łaskawie zezwalając) dając możliwość uczenia się języka ojczystego. Według nakazu ma być utworzona chociaż jedna pierwsza klasa, w której takie nauczanie będzie się odbywało od 1 września 2024 r.
Pismo to, na którym znajduje się atrybutyka mera miasta Wilna, podpisuje dr Arūnas Šileris, wicemer.
Co po otrzymaniu takiego „spisu zadań”, których wykonanie ma stanowić o ocenie rocznej pracy kierowników placówek, mają robić dyrektorzy. Wykonywać rozkazy sprzeczne z działającymi aktualnie zasadami funkcjonowania szkół mniejszości narodowych, podliczać absurdalne procenty, dążyć do z sufitu wziętych wskaźników i zdobyć w ten sposób potrzebne „punkty” pomyślnej oceny swojej pracy? Czy też rzetelnie pracować, dbając o rzeczywiste (a nie wynikające z fantazji biurokratów) dobro dziecka i zgodnie z obowiązującymi ustawami i decyzjami szkolnych Rad (i nie uzyskać „pomyślnej oceny”). Oto jest pytanie. Nie mniej dramatyczne, niż hamletowskie, bo też dotyczy tego, czy „być albo nie być”. Pytanie, które wynika z elementu presji stosowanej wobec kierowników szkół.
Ale aktywność wicemera nie skończyła się na epistolarnej twórczości. Postanowił on też działać w terenie.
Walka z „duchem” i zalecenia dla uchodźców
Swoją misję „ratowania” szkół mniejszości narodowych i nawrócenia ich na „litewskość” wicemer rozpoczął od szkół z rosyjskim językiem nauczania. Stwierdziwszy (pomocne były mu w tym koleżanki radne też „zatroskane” o stan ducha w szkołach rosyjskojęzycznych), że w placówkach tych jest „rosyjski duch” (co wydaje się być normalnym, po to są szkoły mniejszości narodowych, by pielęgnować język, kulturę ojczystą, a więc ducha narodu. Ważne chyba, by nie było ducha „putinowskiego”) urzędnik gruntownie zabrał się do „pracy”. Przede wszystkim „opracował” teorię i praktykę dla uchodźców z Ukrainy i Białorusi. Potępił w czambuł ich chęć posyłania swoich dzieci do rosyjskich szkół, stwierdzając, że Litwa nie będzie „tranzytowym” krajem dla nich: kiedy tu są, to mają się integrować – uczyć się po litewsku. Jeżeli mają z tym trudności, to nic prostszego, jak jeden rok (!) poświęcić na naukę wyłącznie litewskiego i pozostać o klasę niżej, ale ze znajomością języka. Na argument, że dziecko straci rok, pan Šileris miał gotową „genialną” odpowiedź: a gdzie ma się spieszyć. Zalecił też uchodźcom pożegnać się z iluzjami, że powrócą do swoich, jak powiedział zburzonych miast, co jest wręcz skandaliczne i okrutne wobec tych ludzi, których Litwa przyjęła z otwartymi ramionami, ale najwidoczniej urzędnicy typu wicemera widzą w tym już problem...
Rosjanie bardziej podatni na „integrację”?
Prowadząc „ pracę uświadamiającą” z dyrektorami rosyjskojęzycznych szkół, wicemer uzyskał, jak powiedział w wywiadzie dla portalu „DELFI”, całkiem niezły wynik: z „bodajże” 14 takich szkół (to „bodajże” jest bardzo wymowne w leksykonie osoby, która kuruje oświatę w stolicy), 4 zapowiedziały, że od września rozpoczną nauczanie wszystkich przedmiotów po litewsku. I dodał, że jedna z tych czterech - szkoła dziesięcioletnia, wielofunkcyjne centrum „Sauletiekio” robi to z własnej inicjatywy – nawet nie proszona. Wicemer ma nadzieję, że pozostałe placówki też zastanowią się nad takimi decyzjami. Podkreślił rownież, że obecnie jest to zachęcanie, ale może też być inaczej.
W wymienionym wywiadzie wicemer kurujący oświatę zaskoczył swoją „kompetencją” stwierdzając, że w rosyjskich szkołach miasta nauczanie litewskiego odbywa się jako drugiego obcego (!). Rosyjskie dzieci są pokrzywdzone, bo nie mogą się dobrze nauczyć ani litewskiego, ani drugiego obcego nie mają. Po takich słowach człowiek zaczyna wątpić w swój zdrowy rozsądek. No bo doskonale wiadomo, że od 2013 roku na Litwie został ujednolicony egzamin z języka litewskiego dla wszystkich szkół mniejszości narodowych. Kolejno ujednolicano nauczanie języka państwowego od klas maturalnych w dół. Od pięciu lat dzieci od pierwszej klasy uczą się litewskiego według tych samych programów i z tych samych podręczników, co ich rówieśnicy w szkołach litewskich. Czy rosyjskie szkoły w stolicy są wyjątkiem? Oczywiście – nie. Tylko wicemer tego nie wie. Najwidoczniej też nie myśli o tym, że po 12 latach nauki języka państwowego według ujednoliconych programów (chociaż jest to wielce dyskryminujące wobec dzieci nie litewskich) znajomość języka litewskiego, w którego nauczanie zarówno dzieci, nauczyciele, jak i rodzice wkładają bardzo wiele wysiłku będzie bardziej doskonała. Byłaby jeszcze lepsza, gdyby „ujednolicanie” rozpoczęto nie „od końca” – maturalnych klas, ale od początkowych, stosując odpowiednie metodyki nauczania i podręczniki, szykując nauczycieli do pracy w szkołach nie litewskich. M. in. przyznają to też trzeźwo myślący Litwini. Niestety, są tacy szilerowie, którzy uważają, że nauka litewskiego może się odbywać kosztem ojczystego (czy innych przedmiotów), by absolwenci tych szkół, jak twierdzi wicemer, byli gotowi do funkcjonowania w Europie. Jeżeli o Europę nam chodzi, to wprowadźmy powszechne nauczanie w języku angielskim i międzynarodową maturę. I jeszcze jedno, wydaje się, że absolwenci polskich szkół, biegle posługujący się czterema językami, są doskonale przygotowani do życia w UE.
Kolejnym argumentem, w ocenie wicemera, do konieczności i korzyści przejścia do nauczania w języku litewskim jest brak (rosnący) nauczycieli z poszczególnych przedmiotów znających języki mniejszości. Wicemer już „zadecydował”, że Litwa takowych nie zamierza kształcić, więc przejście do nauczania w języku litewskim jest nieuchronne. Pan Šileris tak się wczuł w swoją rolę, że najwidoczniej zapomniał, że nie on o tym generalnie będzie decydował. Ale widocznie tacy panowie stosują wolność i demokrację wybiórczo: dla siebie mają jedne kryteria, dla „obcych” – inne.
Osiągnowszy częściowy sukces w rosyjskich szkołach, pan wicemer ruszył do polskich, ściślej - polsko-rosyjskich. Dla „czysto” polskich musiał wystarczyć na razie okólnik z zadaniem dla dyrektorów o zakładaniu litewskich klas.
Nie poszło jak z płatka
Przed paroma tygodniami Arūnas Šileris przybył do Szkoły Podstawowej w Kolonii Wileńskiej na spotkanie z przedstawicielami społeczności szkolnej, która okazała zaniepokojenie z powodu propozycji samorządu utworzenia od nowego roku szkolnego klasy litewskiej. Społeczność szkolna miała dwa argumenty przeciwko takiej propozycji: w szkole nie ma miejsca dla nowych klas i całkiem blisko jest szkoła litewska, więc wybór jest. Jednak wicemer najwidoczniej miał nadzieję „wpłynąć” na szkolny kolektyw i członków Rady Szkoły, bo nie chciał, by w spotkaniu brali udział rodzice, którzy do Rady nie należą. I całkiem zmienił swoje plany, stwierdzając, że status szkoły się nie zmieni, skoro rodzice nie zgadzają się na tę propozycję, którą skierował do dyrekcji szkoły, kiedy do placówki przybyły radne Samorządu miasta Wilna z ramienia AWPL-ZChR Edyta Tamosiunaite i Krystyna Zimińska.
Reagując na niestosowne zachowanie wicemera podczas jego wizyty w Szkole Podstawowej w Kolonii Wileńskiej, stołeczni radni z ramienia Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich Rodzin wystosowali pismo - prośbę do mera Wilna.
Zwrócili w nim uwagę, że zachowanie wicemera podczas wizyty w tej szkole było bezprawne. Wicemer Šileris nie miał żadnej podstawy prawnej, by nakazać dyrektorce Szkoły Podstawowej w Kolonii Wileńskiej zwołanie posiedzenia czy spotkania Rady Szkoły - według ustawy kierownik szkoły nie może być członkiem Rady Szkoły, by nie mieć wpływu na podejmowane decyzje. Każde wtrącanie się w działalność Rady Szkoły, jak zaznaczono w pismie podpisanym przez Wandę Krawczonok, starostę frakcji AWPL-ZChR w Radzie m. Wilna, jako samodzielnego organu jest pogwałceniem zasad samorządności, demokracji i transparentności. Wskazano również na to, że po przybyciu na spotkanie radnych wicemer nie zechciał przedstawić raportu z oceny szkoły i kontynuować otwartego spotkania. Takie zachowanie wicemera pozwala przypuszczać, że chciał on wywrzeć wpływ na Radę Szkoły, gdy jednak zrozumiał, że to mu się nie uda podczas otwartego spotkania, zaniechał udziału w nim. Radni odnotowali, że takie zachowanie wicemera jest poważnym pogwałceniem zasad samorządności i bezprawnym wtrącaniem się w działalność organów szkolnej samorządności. Gdyby prawdą było to, co deklaruje wicemer Šileris (omówienie raportu z oceny zewnętrznej), to wystarczyło zwrócić się do dyrektorki szkoły z prośbą o zorganizowanie spotkania ze społecznością szkoły, w którym, oczywiście, mogli uczestniczyć radni samorządu, jeżeli o to prosiła ich społeczność szkoły
.
Radni wyrazili przypuszczenie, że chęć wicemera A. Šilerisa do komunikowania się za zamkniętymi drzwiami sugeruje, że intencje jego były podstępne: potrzebował potwierdzenia określonych decyzji, a zrobić to może wyłącznie Rada Szkoły. Już na początku zebrania wicemer zmuszał członków Rady Szkoły do głosowania, czego w zasadzie ani on, ani dyrektorka szkoły nie mogą robić. Jest to prerogatywą Rady. Pod nieobecność przewodniczącej Rady i niewybraniu przez członków Rady Szkoły osoby przewodniczącej zebraniu, zebranie jest nielegalne.
Zwracając się do mera miasta Wilna, radni z frakcji AWPL-ZChR prosili o dokonanie oceny i podjęcie się odpowiedzialności za trwające już od kilku miesięcy naruszanie Ustawy o oświacie, ustalonych zasad i burzenie fundamentów oświaty oraz naruszanie dobrego imienia Samorządu m. Wilna przez mianowanego przez niego wicemera.
Brak powodzenia w realizowaniu „zadania” nie zniechęcił jednak wicemera i już kolejna szkoła polsko-rosyjska znalazła się na jego celowniku – tym razem była to Początkowa Szkoła na Antokolu przy ul. Šilo. Warto tu przypomnieć, że otwarta przed czterema latami placówka była niejako „rekompensatą” za wyrugowanie z własnego budynku (został on przekazany dla Progimnazjum na Antokolu) polsko-rosyjskiego Gimnazjum Inżynieryjnego im. J. Lelewela i przeniesienie na drugi brzeg Wilii, na ul. Minties.
Po przybyciu w końcu stycznia do szkoły Arūnas Šileris przedstawił społeczności szkolnej plan zmian, polegający na tym, by szkoła udostępniła pomieszczenia dla co najmniej dwóch litewskich klas Progimnazjum na Antokolu i od następnego roku szkolnego nie kompletowała dwóch klas z rosyjskim językiem nauczania: „zerówki” i klasy 1. Społeczność szkoły nie tylko nie zgodziła się z takimi „planami”, ale też napisała skargę do mera miasta Vladasa Benkunskasa.
„Genialne” pomysły i nawet elementy szantażu
W liście-skardze Rada Szkoły przytoczyła argumenty, z powodu których uważa taki plan za niemożliwy i szkodliwy do realizowania i zawiadomiła, że „społeczność Szkoły Początkowej na Antokolu nie zgadza się z takim pomysłem wicemera, nie zgadza się z jego argumentami i wypowiedzianymi twierdzeniami”. Rada Szkoły podkreśliła, że zamiary niekompletowania klas rosyjskich nie mają podstaw, bowiem w Szkole Początkowej na Antokolu nauczanie odbywa się w dwóch językach: rosyjskim i polskim. Maksymalna dopuszczalna liczba uczniów wynosi 222 (po 111 dla każdego języka). Obecnie liczba uczniów pobierających naukę w języku rosyjskim wynosi 105, a więc liczba uczniów, uczących się po rosyjsku, wbrew temu co twierdzi wicemer, jest maksymalna według dopuszczalnych norm sanitarnych i limitu. Należy podkreślić, że liczba uczniów w polskich klasach też sukcesywnie wzrasta i w najbliższym roku szkolnym pion polski ma być w pełni skompletowany (szkoła działa dopiero od 2020 roku i to tłumaczy, dlaczego nie ma jeszcze polskiej klasy 4).
Społeczność szkolna nie zgadza się również z wicemerem co do tego, że nie mają tu być formowane grupy przedszkolne, czyli „zerówka”, bo „taka jest ogólna polityka miasta”. Polityka polityką, jednak szkoła specjalnie dla „zerówki” urządziła pomieszczenia i uzyskała pozwolenie-paszport higieniczny. Na ten cel wykorzystano środki Samorządu m. Wilna. Więc placówka słusznie uważa, że obecne żądanie, aby zrezygnować z „zerówki”, rodzi pytanie co do wykorzystania (faktycznie zmarnowania) środków samorządowych.
W liście do mera napisano: „Rozumiemy, że brakuje miejsc dla uczniów Progimnazjum na Antokolu, ale proponowane rozwiąwzanie – wypędzenie dzieci uczących się w języku rosyjskim i udostępnienie ich miejsca uczniom Progimnazjum na Antokolu – uważamy za niemoralne i w sposób oczywisty dyskryminujące”.
Oburzenie społeczności szkolnej wywołała też propozycja Šilerisa w kwestii polepszenia znajomości języka litewskiego uczniów z rodzin uchodźców wojennych z Ukrainy i migrantów z Białorusi, którzy po rozpoczęciu nauki na Litwie słabo znali język litewski lub wcale nim się nie posługiwali. Jako rozwiązanie sprawy wicemer zaproponował, by natychmiast przeszli do Progimnazjum na Antokolu. Miał też niejako plan „B” : by rok nauki poświęcili wyłącznie nauce języka litewskiego. Ani jedno, ani drugie nie znalazło zrozumienia wśród zainteresowanych i całej szkolnej społeczności, która uważa, że zamiast takich „nowości” należy wzmocnić proces nauczania języka litewskiego i, możliwie, zwiększyć liczbę lekcji, ale w żadnym wypadku nie stosować „ terapii szokowej”, proponowanej przez wicemera. Jak zaznaczono w liście, wicemerowi wyraźnie brakuje kwalifikacji i doświadczenia pracy w oświacie.
Dla społeczności szkolnej całkiem niezrozumiała jest też propozycja wicemera, by lekcje były prowadzone w dwóch językach, przez dwóch nauczycieli jednocześnie. Takich rozwiązań na Litwie nigdzie się nie stosuje, pomijając to, że brakuje nauczycieli (a szkoła nie otrzymała zgody na dodatkowy etat nauczyciela języka litewskiego), pozostaje pytanie, czy jest zgoda ministerstwa oświaty na taki „sposób nauczania”.
Rada Szkoły w skardze wskazała też na to, że podczas spotkania pan Šileris dopuścił się otwartego szantażu: zaproponował, że może być odwołana decyzja w sprawie niekompletowania klas rosyjskich, o ile będzie zgoda na uzupełnienie statutu Szkoły Początkowej na Antokolu o wpis trzeciego języka nauczania (litewskiego). Rozumiejąc, że taki krok nie poprawi znajomości języka litewskiego, a stworzy jedynie przesłanki do zamknięcia w przyszłości klas z językiem nauczania mniejszości narodowych, Rada na to nie przystała
Zwracając uwagę na grubiańskie i obrażające ludzi zachowanie wicemera podczas rozmowy ze społecznością szkolną, Rada Szkoły żąda zaniechania podobnych praktyk i przeprosin wicemera, który zachował się nieodpowiednio wobec uchodźców, którzy potrzebują szczególnej uwagi, a nie używania nieodpowiedniego żargonu i pomiatania nimi tylko za to, że chcą uczyć swoje dzieci w znanym dla nich języku rosyjskim.
Jaki będzie epilog
Skandaliczne, noszące znamiona mobbingu zachowanie stołecznego wicemera powinno zostać ocenione. O ile nie dokona tego mer, z pewnością powinni to zrobić radni na posiedzeniu Rady Samorządu m. Wilna. Próby manipulowania kierownikami placówek oświatowych, wymuszanie na społecznościach szkolnych podejmowania decyzji, co do których mają zasadnicze zastrzeżenia, nie powinno być lekceważone, jak i obrażanie ludzi, sianie zamętu i niepewności. Jeżeli rzeczywiście decydentom zależy (a powinno) na podniesieniu poziomu nauczania i znajomości języka litewskiego oraz stworzeniu odpowiedniego klimatu do realizacji procesu integracji społeczeństwa, to zdecydowanie nie tędy droga. Metody pana wicemera mogą tylko wzbudzać sprzeciw i wymuszoną uległość, co w efekcie nie może dać dobrych wyników. Trudno przypuszczać, że przedstawiciele mniejszości narodowych są wrogami dla samych siebie, więc wysłuchanie i uwzględnienie ich potrzeb oraz propozycji i koncepcji, co do rozwoju oświaty w języku ojczystym ma być kluczem do sukcesu.
Janina Lisiewicz
Komentarze
A Arūnas Šileris do natychmiastowej dymisji za wzniecanie społecznych niepokojów, szkodzenie kształceniu dzieci, podsycaniu nastrojów skłócających wspólnoty narodowe w republice.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.