Podobieństw z nieradzeniem z falą nielegalnych migrantów pomiędzy Europą a Stanami Zjednoczonymi jest dużo. Można wręcz odnieść wrażenie, że scenariusz w obydwu przypadkach pisany był przez kalkę – tak bardzo rozwój wydarzeń na różnych kontynentach powtarza się. Najpierw lewicowo-liberalne elity wysyłają sygnał – „Herzlich Willkommen” dla wszystkich ,którzy do nas dopłyną, dojdą albo dojadą. Wszystkich przyjmiemy, bo prawo do osiedlania się, gdzie kto sobie życzy, jest uniwersalnym prawem człowieka. Uruchamia to w obydwu przypadkach lawinę, która jak kula śnieżna tocząc się w kierunku granicy rośnie, poszerza się, zwiększa się do monstrualnych wielkości. Gdy tysięczne tłumy nielegalnych migrantów zaczynają szturmować granicę, władze w Brukseli i prezydent USA najpierw długo problem ignorują, nie dostrzegają go, bagatelizują. Amerykanie dali nawet swemu prezydentowi ksywę z tej okazji „Śpiący Dżo”. Joe Biden istotnie pełniąc urząd prezydenta czasami przysypia. Raz fizycznie, inny raz emitując działanie w rozwiązywaniu problemu. Usłużne media mainstreamowe uprawiają intensywną propagandę na temat „biednych ludzi”, którym należy pomóc, bo ucierpieli w swym życiu a to od reżimów w swych krajach, a to od biedy w nich, a to wreszcie od złego klimatu, co to nie pozwala normalnie żyć im w ojczyźnie. Kto mówi zaś o bezprecedensowej nielegalnej inwazji zorganizowanej przez mafie przemytnicze i totalitarnych władców chcących destabilizować wrogów na „kolektywnym Zachodzie”, ten jest populistą, nacjonalistą, nawet jeżeli, może, trochę ma rację.
Ale gdy już miliony postawią swoje stopy na ziemi obiecanej, domagają się wówczas dachu nad głową, zasiłku i praw. W tym miejscu zaczyna się problem. Problem przede wszystkim dla tych, którzy mieszkają umownie na Lampedusie czy w Teksasie. Miejscowi mieszkańcy są w szoku, władze lokalne tak samo. Są bezradni i wściekli, bo nie mają zasobów i możliwości, by obsłużyć socjalnie rzekę ludzi, która ciągle przybiera i coraz szerzej się rozlewa. Zdesperowani wołają o pomoc do centrali, która politykę „Herzlich Willkommen” usankcjonowała. Ta jednak z pomocą nie śpieszy, jeżeli coś robi – to opieszale, nieudolnie, niewystarczająco. Wtedy zaczyna się coś, co przerobili i Europejczycy, i Amerykanie. Przy indolencji decyzyjnej władz zaczyna się wzajemne podrzucanie niechcianych migrantów. W Europie między poszczególnymi państwami, w Ameryce - między stanami. Czyli uruchamia się proceder relokacji, jaki Bruksela w końcu pod batem finansowych sankcji wymusiła na państwach członkowskich. W Stanach Zjednoczonych relokacja odbywa się nadal na dziko. Gubernator wspomnianego Teksasu Greg Abbott widząc, że „Śpiący Dżo” ani myśli zamykać granicy przed nielegalnymi migrantami, postanowił przewozić ich w głąb kraju do dużych miast rządzonych przez demokratów. A więc w pierwszą kolej do Nowego Jorku oraz Miasta Aniołów, czyli Los Angeles. W tym celu zorganizował firmy przewoźnicze, które uruchomiły swe autokary na linii Teksas – New Jork, Teksas – Los Angeles. W ten sposób w ciągu tylko minionego roku podwiezionych zostało ponad 90 tysięcy osób.
Podwózka okazała się na tyle skuteczna, że bardzo szybko stała się bolesna dla progresywnych miast i ich progresywnych włodarzy. Burmistrz Nowego Jorku, czarnoskóry i progresywny, otwarty na migrantów Eric Adams, gdy został ubogacony uchodźcami w skali przewyższającej możliwości nawet tak dużego i bogatego miasta jak gród nad Hudsonem, musiał się w końcu zbuntować. Zbuntował się oczywiście nie przeciwko decydentowi czyli „Śpiącemu Dżo”, tylko przeciwko firmom przewoźniczym z Teksasu, które podał do sądu z żądaniem 700 mln dolarów tytułem nie uiszczonych kosztów potrzebnych dla opieki nad emigrantami. Gubernator Abbott aż zaciera ręce z powodu czekającej stan rozprawy sądowej, bo jest pewien, że ją wygra. Jest taki pewien wygranej, gdyż ma asa w rękawie. Tym asem jest decyzja administracji prezydenta Bidena, która daje migrantom „legalne prawo do podróżowania do Stanów Zjednoczonych, gdziekolwiek chcą”. A że chcą do Nowego Jorku, więc on tylko spełnia ich marzenia. Radzi zatem burmistrzowi Adamsowi, by raczej Joe Bidena podał do sądu, wtedy by miał duże szanse na sukces.
Hipokryzja demokratów jest tak oczywista, że nawet amerykańskie media o tym nie mogą milczeć. Szczególnie dosadnie w tym kontekście wypadła zastępczyni Bidena wiceprezydent Kamala Harris. Progresywna na każdym ideologicznym froncie do bólu zębów, czuła na niedolę migrantów (w tym kontekście chętnie eksploatuje własną historię migrantki o hinduskich korzeniach, skrzętnie zamilczając przy tym fakt, że jej rodzina pochodzi z wyższej kasty społeczeństwa hinduskiego) Harris miała okazję na dziele poświadczyć autentyczność swych wzniosłych ideałów. Otóż stało się tak, że w grudniu roku 2022 konwój autokarowy ze 130 migrantami na pokładzie ugrzązł w burzy śnieżnej po drodze z Teksasu do Nowego Jorku. Pech chciał, że „biedni ludzie” uwięzieni zostali przez srogą zimę (rzecz miała się w okolicach świąt Bożego Narodzenia) akurat w pobliżu willi wrażliwej społecznie Harris. Miała zatem ona szansę zaprosić na święta do swych apartamentów nieszczęsnych podróżnych, ogrzać ich, nakarmić, pocieszyć. Ale tego nie uczyniła. Kamala Harris nie zaprosiła do swej willi na święta imigrantów, których spotkało po drodze nieszczęście, doniosła korespondentka portalu rebelnews.com. Nawet „Śpiący Dżo” był pewnie skonfudowany bezdusznością swej kochającej ponoć migrantów zastępczyni.
Jak już wspomniałem, byli funkcjonariusze FBI, temat nielegalnej migracji znający przecież od podszewki, zdecydowali się w obliczu kataklizmu dziejowego na bezprecedensowy krok. Wystosowali list otwarty do kongresmenów obu Izb parlamentu, w którym alarmują wybrańców narodu, że kraj został „najechany” przez obcokrajowców w wieku poborowym. I nic chyba nie przesadzają z alarmistycznym tonem pisma biorąc pod uwagę, że tylko w grudniu minionego roku na granicy zostało zatrzymanych aż 300 tysięcy nielegalnych migrantów, w całym zaś roku 2023 było ich bagatela 2,4 miliona. Specjaliści od bezpieczeństwa widzą w tym najeździe „zagrożenie, które może być jednym z najbardziej zgubnych, jakie kiedykolwiek zagrażały Stanom Zjednoczonym”. Dalej pojaśniają kongresmenom, że tak duża liczba młodych mężczyzn, pochodzących często z krajów wrogich USA, może stać się bombą zegarową. Scenariusz z atakiem Hamasu na Izrael może powtórzyć się też w Stanach, ostrzegają agenci służb specjalnych w rezerwie.
Napisałem w tytule, że Teksas jest jak Lampedusa. I dużo w tym prawdy. Ale jest też jedna różnica. Po okresie anarchii i bezradności administracji centralnej USA sprawy w swe ręce postanowili wziąć gubernatorzy stanów rządzonych przez republikanów. Ponad 20 z nich wyraziło pisemnie swą solidarność z Teksasem, a 10 z nich zmobilizowało stanową Gwardię Narodową, by wysłać ją do ochrony granicy w Teksasie. Robią to wbrew administracji prezydenta Bidena, a nawet wbrew postanowieniu Sądu Najwyższego. Nikt w Europie, żadne państwo nie wyśle swej armady morskiej, by chronić Lampedusę i zewnętrznych granic Unii. Bo w naszej Unii lewicowe bezprawie ma być bezkarne. W tym kontekście czerwcowe wybory władz Unii i jesienne wybory prezydenckie w USA mogą być naprawdę na wagę przetrwania naszej cywilizacji.
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.