I tym razem można powiedzieć, że legendarny Vytautas Landsbergis, przewodniczący Sejmu Restytucyjnego oraz przywódca Sajudisu w owych czasach, nie zawiódł. Niemalże w sposób obrazkowy, jak czyni to od lat, podzielił Litwinów na tych, co są „gynėjai” (w tej roli widzi oczywiście siebie oraz konserwatywny rząd swego wnuczka), oraz tych, którym przypadła rola „grovėju”. Tym razem w roli tych ostatnich profesor obsadził prezydenta Nausėdę, a dokładnie to jego nie wymienionych z nazwiska doradców, jacy - będąc podżegaczami – nakręcają głowę państwa przeciwko rządowi i tym samym osłabiają Litwę w trudnych czasach. Jest to tym bardziej nikczemne, zważywszy że Litwie w tych czasach wypadło bronić nie tylko siebie, ale i całej Europy, grzmiał z mównicy sejmowej historycznej sali wiekowy profesor. „Teraz w jednym miejscu stoją obrońcy, po stronie drugiej zaś – niszczyciele. Podżegacze są niszczycielami, trzeba to powiedzieć wprost. Ci, którzy podżegają prezydenta przeciwko rządowi, są w zasadzie niszczycielami (...)”, tak dokładnie powiedział.
Gdy już wiemy, kto jest obrońca, a kto niszczyciel w wersji Landsbergisa, spróbujmy zweryfikować analizę patriarchy. Pomocny w tym może się okazać pewien nieprzyjemny incydent, jaki się zdarzył przed kilkoma laty przewodniczącemu sejmowego komitetu spraw zagranicznych z ramienia konserwatystów Žygimantasowi Pavilionysowi. Incydent był przykry dla Pavilionysa, ale wiele mówiący w temacie, który akurat analizujemy. Otóż zadzwonili do szefa sejmowego komitetu spraw zagranicznych rosyjscy pranksterzy Lexus i Wowan i podszywając się pod rosyjskiego opozycjonistę zapytali Pavilionysa, jak mogą z Litwą podjąć wspólne działania na rzecz demokratyzacji Rosji. Niczego nieświadomy konserwatysta pozwolił sobie z rozmówcami na wylew szczerości oraz megalomanii zarazem. Powiedział mianowicie z grubsza Wowanowi, by się nie przejmował Nausėdą, bo na Litwie rządzą „on i Ingrida”. Prezydent to tylko pionek, jeżeli chodzi o litewską nawę państwową. Dziś Vytautas Landsbergis twierdzi, że to prezydent Nausėda bruździ pod wpływem „wichrzycieli”, a konserwatyści, którzy próbują sekować głowę państwa w polityce zagranicznej, są szlachetnymi „obrońcami” ojczyzny.
Kiedyś to prezydent Dalia Grybauskaite nosiła zasłużoną palmę pierwszeństwa, jeżeli chodzi o ego polityków. Mówiło się, że gdy wchodziła do pomieszczenia, to najpierw pojawiało się jej ego, potem długo, długo nic i dopiero próg przekroczała sama pani prezydent. Dziś wydaje się, że nawet Grybauskaite poszła, po czasie owszem, po rozum do głowy, kiedy mówi, że elity są niczym dzieci w piaskownicy, które wzajemnie się oskarżają o zabranie im zabawek w sytuacji, gdy Litwa znajduje się w trudnej sytuacji geopolitycznej. „Widzimy te melodramaty, które wyglądają śmiesznie i niedojrzale, a nawet szkodliwie w sensie szkody na reputacji państwa. W szczególności w otoczce dzisiejszych geopolitycznych wyzwań”, dyscyplinowała elity była prezydent. I ma rację oczywiście. Stosowanie doktryny Pavilionysa, że rządzi „on i Ingrida”, a prezydent tylko zamiata w pałacu przy Daukantasa, nie tylko szkodzi międzynarodowemu wizerunkowi naszego państwa, ale też przynosi wymierne szkody Litwie np. na polu dyplomacji. Skutkiem zabaw w piaskownicy polityków odpowiedzialnych za politykę zagraniczną jest przecież trwający od wielu miesięcy wakat na stanowisku ambasadora Litwy w Warszawie, która jest dziś naszym partnerem szczególnym, bezpośrednio wpływającym na obszar naszego militarnego bezpieczeństwa. To samo można powiedzieć też o innej stolicy, innego strategicznego partnera, czyli Londynie, skąd ambasador Eitvydas Bajarunas został odwołany na konsultacje do Wilna i nie może nijak powrócić, bo jest z nominacji prezydenta. Rząd Šimonyte chce go wymienić na swego kandydata pod płaszczykiem mobingu, jaki rzekomo ambasador stosował w stosunku do swych podwładnych, ale śledztwo w tej sprawie ugrzęzło zanim się jeszcze rozpoczęło. Rozzłoszczony nieustannym wbijaniem sobie szpilek przez partię Landsbergisa juniora, prezydent postanowił zrewanżować się i nie zaprosił do pałacu na ostatnie spotkanie z prezydentem Wołodymirem Zeleńskim Gabrieliusa Landsbergisa, choć minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba tam był. Elity z piaskownicy trwają zatem w klinczu politycznym, choć zagrożenie ze strony Rosji nie zniknęło, a raczej tylko się nasila.
Ale jeżeli już o wilku mowa, to i na tym polu konserwatyści ostatnio postanowili zaistnieć i to w sposób kuriozalny wręcz. Postanowili rozładowywać napięcie w regionie drogą eskalowania napięcia. Konserwatywny minister oświaty i nauki Gintautas Jakštas, ten co nie ma kompetencji, by odróżnić kobiety od mężczyzny, bo nie wie, ile jest płci na Litwie, zapowiedział ostatnio, że przymierza się do likwidacji rosyjskich szkół w naszym kraju. Zbiorowo bez żadnych uzasadnień, niech tylko wyszuka odpowiedniej podstawy prawnej. Konserwatyści, zaprzęgając kobyłkę na wybory, zawsze atakują mniejszości narodowe zamieszkujące Litwę. Jest to ich już niejako znak firmowy. Gdy zaczynają napaście na nas Polaków jako zbiorowość czy inne mniejszości, znaczy mamy w kraju jakieś wybory. I wygląda, że od czasu słynnego hasła Vytautasa Landsbergisa, nawołującego do „pokonania Polaków w rejonie wileńskim” (drogą masowego przymeldowania się osób narodowości litewskiej w podstołecznym rejonie), nic się nie zmieniło. Tym razem landsbergistom padło na Rosjan, których chcą pozbawić prawa pobierania nauki w języku ojczystym, stosując zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Oczywiście próbują to zrobić pod dęcie surm o tym, że Tevyne pavojuje ir tik konservatoriai gali ja išgelbėti.
Po mega kompromitacji z przepychaniem kolanem przez rząd Šimonyte projektów ideologicznych marki gender, teraz landsbergiści próbują odzyskać rozczarowany ich partią elektorat, który masowo odwrócił się od nich w ostatnich wyborach samorządowych. Zaogniając konflikt narodowościowy w kraju w sytuacji i tak zaognionej do granic w skali międzynarodowej, igrają bezpieczeństwem państwa. Uderzenie w prawa Rosjan do edukacji, powołując się na analogie w innych republikach bałtyckich (gdzie sytuacje z rosyjską mniejszością są geometrycznie różne w porównaniu z Litwą), nie jest już tylko zabawą w piaskownicy. Jest wystawieniem naszego kraju na dodatkowe, niepotrzebne niebezpieczeństwo pod fałszywym pretekstem. Jest wręcz podaniem na talerzyku argumentu dla kremlowskiego reżimu, który lubuje się z kolei oskarżać „bałtyckie reżimy” o prześladowanie sootieczestwiennikow.
Pozostając w retoryce Vytautasa Landsbergisa o „obrońcach” i „niszczycielach”, w tym przypadku nie trudno jest ocenić, kto jest niszczycielem i tak już zagrożonego bezpieczeństwa w naszym kraju. Wyjątkowy wręcz talent landsbergistów to obracania kota ogonem tym razem jednak może oznaczać rachunek do zapłacenia dla wszystkich i zwolenników partii Landsbergisa, i jej licznych przeciwników. W tym przypadku zatem Litwę należałoby raczej bronić od jej „obrońców” spod szyldu jaskólczej partii...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Tymczasem Władimir Putin oświadczył niedawno, że polityka Łotwy, Litwy i Estonii wobec Rosjan "bezpośrednio wpływa na bezpieczeństwo" jego kraju.
I tak nakręca się spirala oskarżeń i wzrasta poziom niepokoju.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.