Prezydent Nausėda, co prawda, jeszcze nie ogłosił, że zamierza ubiegać się o reelekcję, ale nikt nie ma wątpliwości, iż uczyni to w swoim czasie. Rankingi popularności wręcz predysponują go do takiej decyzji. Na dziś bowiem – jak to się mówi – nie ma z kim przegrać. Konserwatyści, nieuleczeni do dzisiaj z głębokiej traumy, jakiej doznali po sromotnej klęsce ich kandydatki Ingridy Šimonytė właśnie z Nausėdą, szukają do kogo mogliby się podczepić, by mieć szansę na rewanż ze swym krzywdzicielem już za nieco ponad pół roku. Napisałem, że szukają kandydata poza własną partią, bo w jej szeregach już tradycyjnie niejako nie mają nikogo, kto by dawał choć cień szansy na zwycięstwo.
Szukając kandydata głowią się też równolegle, jakby wyeliminować Nausedę z wyborów albo przynajmniej na tyle obniżyć jego poparcie społeczne, by móc marzyć o pokonaniu urzędującego głowę państwa. Intensywnie pracując nad umoczeniem prezydenta, że się wyrażę trochę nieparlamentarnie, w końcu wpadli na pomysł. Pomysł niezbyt nowatorski, a i nieświeży jak odgrzewany żmudzki blin, ale zawsze. Chodzi o finansowanie poprzedniej jeszcze kampanii prezydenckiej Nausėdy. 4 latka już minęły od tamtych czasów, już kolejna kampania na nosie, a tutaj proszę bardzo. Landsbergiści jak w kawale indiańskim o Sokolim Oku, który po trzech dniach zbiegł z niewoli od bladych twarzy, bo na trzeci dzień wypatrzył, że w celi ,w której siedział, brakuje czwartej ściany, też coś tam dostrzegli. Dostrzegli mianowicie, że sztab Nausėdy poprzednią jego kampanię wyborczą mógł finansować nieprzejrzyście. Powstały też podejrzenia, że w owym czasie również Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego mógł potencjalnie nieprawnie pozyskiwać dane osobowe mieszkańców. Teraz dopiero po latach konserwatyści poczuli potrzebę sprawę dokumentnie wyjaśnić, jakby powiedział pucołowaty Rzędzian. Sprawa, co prawda, już była badana przez poprzednią większość sejmową, ale nie szkodzi. Znalazły się ponoć papiery świadczące, że była zbadana powierzchownie, nie dość dogłębnie. Teraz dogłębnie mają kopać konserwatyści ze swymi liberalnymi przystawkami i w celu „kopania” szykowana jest właśnie parlamentarna speckomisja, w jaką ma przekształcić się Sejmowy Komitet Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony na czele z Laurinasem Kaščiunasem, konserwatystą rzecz jasna. Oryginalna demokracja, należy przyznać. Badać finanse z poprzedniej kampanii swego największego oponenta w trakcie kampanii aktualnej. Nawet sami landsbergiści czują absurdalność swego pomysłu. Poseł Višniauskas przyznaje, że „czas nie najlepszy”, ale zaraz dodaje, że nigdy nie ma czasu odpowiedniego. Najważniejsze, by była wola polityczna, a takowa jest i to zarówno u posłów Tėvynes Sajungi, jak też u jej politycznych satelitów. Liberał Raimundas Lopata zarzeka się o tym twierdząc, że „jak na razie wola polityczna egzystuje, tak więc sądzę, że będzie egzystować do końca”.
Jeżeli do końca wola dotrzyma się i będzie egzystować, to i adwokat Ignas Vegelė poczuje się bardziej spokojny. Na razie bowiem zaczepia w mediach socjalnych konserwatystów zarzutami, że zamierzają dogadać się z prezydentem. Po długim okresie niespotykania się prezydenta z liderem konserwatystów nagle bowiem gruchnęła wieść, że do spotkania tête-à-tête dojdzie. Vegelė podejrzewa, że w zamian za pozbycie się z rządu ministra obrony Arvydasa Anušauskasa, który jest konkurentem i zawadą Landsbergisowi wewnątrz partii, panowie skrzyżują dłonie w sprawie niepowstania komisji. Konserwatyści oczywiście dementują spekulacje prawnika, któremu – być może – właśnie o to chodzi. Chytry adwokat podbija bębenek antyprezydencki bowiem nie bez powodu. Jest zainteresowany wojenką konserwatystów z prezydentem, bo sam ponoć zaprzęga kobyłkę na wybory. Zna przy tym przysłowie, że tam gdzie dwóch się kłóci – trzeci korzysta. Chce skorzystać na trzeciego w wyścigu prezydenckim, do którego się przymierza. Zainteresowany jest więc, by komisja, która uderzy w Nausėdę, powstała. Landsbergiści pewnie ostatecznie dadzą się wykorzystać i sejmowa komisja niedługo, już na jesiennej sesji, powstanie. Bo konserwatyści znają inne przysłowie, które głosi z kolei, że nieprzyjaciel naszego nieprzyjaciela jest naszym przyjacielem.
Ale niepartyjny prawnik Vegelė musi się obawiać nie tylko urzędującego głowy państwa. Cios go może spotkać od konkurenta z branży, czyli od profesora prawa Dainiusa Žalimasa. Były szef litewskiego Sądu Konstytucyjnego jest ponoć nagabywany przez partię Laisvė do startu w wyścigu prezydenckim jako właśnie ich kandydat bezpartyjny. Žalimas – jak na razie – zgody nie wyraził, ale też nie mówi wyraźnie „nie”. Z partią Laisvė, którą publicyści na Litwie złośliwie nazywają partią dwóch priorytetów – zalegalizowania narkotyków i jednopłciowych związków partnerskich, ma pełną zgodność ideologiczną. Ba, jest wręcz zasłużonym bojownikiem na polu tego ostatniego priorytetu. Jako wpływowy prawnik mocno się przyczynił do rozwodnienia litewskiego systemu prawnego tak, by stał się on zgodny z genderową agendą laisvietisów. To za jego przewodniczenia Sądowi Konstytucyjnemu doszło do spektakularnego wręcz orzeczenia w zakresie pojmowania definicji rodziny, która jest w sposób szczególny chroniona przez Ustawę Zasadniczą. Co z tego, że jest chroniona? Sędziowie z „sądu ostatniego słowa”, nie mogąc temu zaprzeczyć, tak wyinterpretowali definicję rodziny, że wyszło im, iż jest ona zgodnie z Konstytucją neutralna płciowo. A zatem, logiczne, że zgodne z litewską Konstytucją są również rodziny jednopłciowe. Coś takiego mniej więcej wyinterpretowało się sędziom. Žalimas, jak można domyślać się, jest swego rodzaju statytinis lobby tęczowego w litewskim systemie prawnym. Gorącym orędownikiem tęczowych związków, które docelowo mają stać się małżeństwami (taką drogę dochodzenia do „pełni praw” lobby lgbt przeszło w większości państw na Zachodzie).
Kłopot w omawianym przez nas temacie wyborów prezydenckich jest jednak taki, że absolutna większość obywateli, a więc również wyborców, jest przeciwna związkom jednopłciowym. Czyni to Žalimasa, gdyby wystartował, kandydatem niszowym. Jako bojownika o prawa człowieka w pojęciu genderowych ideologów nikt na poważnie nie traktowałby go w wyścigu prezydenckim. Ale nie o zwycięstwo pewnie w tym przypadku chodziłoby. Chodziłoby o zaistnienie w przestrzeni publicznej tematu, który na Litwie, jak na razie, nie przebija się do społeczeństwa. Chodziłoby też pewnie, przynajmniej tak sugeruje politolożka Rima Urbonaitė, o pewną „atrakcję” nadciągających wyborów. Bo czy nie byłoby atrakcją, gdyby tak naprzeciwko siebie stanęli jeden profesor prawa i inny profesor prawa (czyli Vegelė). No, być może, byłoby to atrakcją, tyle tylko, że w wyborach o najwyższy urząd w państwie nie o atrakcję chodzi.
Na Litwie w ponad trzydziestoletniej jej najnowszej historii spór o urząd prezydencki rozstrzygał się niemal zawsze na korzyść kandydata bezpartyjnego (wyjątkiem byli Algirdas Brazauskas i Rolandas Paksas). I tym razem nic nie wskazuje na to, by było inaczej. Partie, świadome tego, szukają więc swego niepartyjnego aktora. Przymierzalnia prezydenckiego fraka jest jednak jak dotychczas bardzo nieludna. Partyjni krawcy muszą być coraz bardziej bezradni, co oznacza, że prezydencki frak raczej nie zmieni swego dotychczasowego właściciela...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Tymczasem warto pamiętać, że np. w wyborach prezydenckich w 2014 roku przedstawiciel Polaków - Waldemar Tomaszewski osiągnął znakomity wynik zdobywając 9 procentowe poparcie (110 tysięcy głosów) w skali kraju i wygrał zdecydowanie w rejonie wileńskim i solecznickim nawet z urzędującą prezydent Dalią Grybauskaitė.
W. Tomaszewski wygrał też w wielu dzielnicach w rejonach trockim, święciańskim, szyrwinckim, jezioroskim oraz miasta Wilna.
Czyli my tutaj nie mamy takich dylematów jak wspólnota litewska, bo głosujemy na człowieka swojego, oddanego polskiej sprawie, godnego zaufania, o pryncypialnej postawie, wiernego tradycji i wartościom chrześcijańskim.
Dzięki temu w jeszcze większym stopniu czujemy się gospodarzami tej ziemi wileńskiej, na której żyli nasi przodkowie, a dziś my dumnie kontynuujemy dziedzictwo naszych ojców.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.