Scholz w swej mowie otwarcie domagał się takiego zreformowania Unii, by związek 27 państw przekształcił się w „Unię geopolityczną, a za jej losy odpowiedzialność mogłyby przejąć właśnie Niemcy (co to już poczuły ku temu misję). Największe i najpotężniejsze państwo UE ustami swego przywódcy domaga się zniesienia jednogłosności w takich dziedzinach jak polityka zagraniczna oraz podatkowa Unii. Przy tym Berlin szantażuje resztę państw członkowskich, że – o ile nie będzie spełniony ten warunek – Niemcy nie zgodzą się na dalsze poszerzenie UE m. in. o takie państwa jak Ukraina, Mołdawia czy kraje bałkańskie. Tylko zamiana jednomyślności na większość kwalifikowaną daje gwarancje, zdaniem Scholza, że powiększona Unia będzie sterowalna. Warto przypomnieć jednak, że dokładnie to samo Niemcy mówili, gdy UE była poszerzana o takie państwa jak Polska, Czechy, Słowacja, Węgry i kraje bałtyckie.
Tymczasem zasada większości kwalifikowanej oznacza, że średnie i małe państwa Unii zawsze będą przegłosowywane przez państwa duże - takie jak Niemcy i Francja, co w zasadzie oznacza ich dominację nad resztą i forsowanie własnych pomysłów w dziedzinie fiskalnej oraz polityki zagranicznej. Efektem końcowym reformy miałoby być państwo federalne, w jakie miałaby się przekształcić dzisiejsza unia suwerennych krajów. Oczywiście państwo federacyjne miałoby swego zarządcę, który (jak wspomniałem wyżej) już nie kryguje się, bo poczuł misję do spełnienia. W tym tworze za europejski rząd robiłaby Komisja Europejska, organ z bardzo słabą legitymacją demokratyczną; Parlament Europejski stałby się nadrzędnym parlamentem dla wszystkich europejczyków, a TSUE – trybunałem ostatniego słowa nawet w stosunku do Trybunałów Konstytucyjnych państw członkowskich. W takiej konstelacji politycznej suwerenność tych ostatnich byłaby czystą iluzją.
Gdy ukontentowany swym liderującym przemówieniem kanclerz Scholz spoczął w pierwszych ławkach parlamentu, aby posłuchać opinii o swej mowie ze strony przedstawicieli grup politycznych europarlamentu, to samozadowolenie jego trwało tylko do momentu przemówienia profesora Ryszarda Legutki, reprezentującego Polskę w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Mowa profesora z Krakowa, intelektualisty, który o dwie głowy przerasta całą resztę liberalno-lewicowych myślicieli w tej Izbie, była zimnym, by nie powiedzieć lodowatym, prysznicem, dla niemieckiego kanclerza. Wypunktował on jego pomysły jak szkolnego, zadufanego w sobie uczniaka punktuje jego profesor.
Legutko zaczął od tego, że nakreślił stan ogólny dzisiejszej Unii, na czoło której Niemcy chcieliby tak nachalnie wysforować się. System polityczny panujący aktualnie w Brukseli nazwał mieszanką „oligarchii i tyranii większości”. Tak transparentne określenie realiów bardzo podenerwowało wyzwanych do tablicy z liberalno-lewicowych ławek, którzy głośnym szmerem niezadowolenia zareagowali na słowa profesora, bo wyczuli, że dotyczą ich właśnie. I się nie pomylili, gdyż mówca dalej doprecyzował, że mówiąc o tyranii większości miał akurat na myśli Parlament Europejski, gdzie większość tworzona przez tzw. chadeków, socjalistów, zielonych i lewicy opresjonują na różne sposoby konserwatystów. W sposób „demokratyczny” utworzyli po prostu kordon sanitarny wobec reprezentantów polityki odwołującej się do idei ojców założycieli Unii. Z kolei Komisja Europejska, kontynuował mówca z Polski, to dziś ciało w pełni oligarchiczne. Niewybieralne, z bardzo ograniczoną legitymacją demokratyczną, ale za to niebywale łasą na władzę i pieniądze. Tymczasem chce pan, panie kanclerzu, mówił wprost do wyraźnie zaperzonego Scholza Legutko, jeszcze więcej władzy dla tej właśnie instytucji. Może dlatego, że w tak oligarchicznie skonstruowanych układach świetnie się odnajdują tzw. „wielcy gracze”, którzy swe poczynania chcieliby dziś ukryć pod płaszczykiem przywództwa. W systemie większości kwalifikowanej to „wielcy gracze” będą mieli wręcz nieograniczone możliwości. Będą w stanie przeforsować każdy swój pomysł i chętkę, oczywiście zawsze kosztem państw średnich i małych, które w takim układzie nie będą miały nic do powiedzenia.
Słuchając demaskujących go słów Scholz nabrał miny człowieka, którego właśnie zmuszono połknąć cytrynę bez szczypty cukru. Ale za chwilę kwaśna mina kanclerza zaczęłą jeszcze bardziej ewaluować w kierunku oblicza dżentelmena, którego właśnie przyłapano na kradzieży aksesuarów WC z łazienki w luksusowym hotelu, gdy profesor Legutko wspomniał o dwóch głównych grzechach Niemiec, jakie ostatnio pogrążyły całą Europę w potężnym kryzysie. Pierwszy, to otwarcie drzwi (nikogo nie pytając) na niekontrolowaną migrację na Stary Kontynent. Drugi zaś - to polityka wschodnia Niemiec, której zgniłe owoce konsumują właśnie Europejczycy. Ostpolitik, wynikająca z „długiego i mrocznego historycznego romansu Niemiec z Rosją” , doprowadziła właśnie Europę do niebywałej wręcz katastrofy energetycznej, gospodarczej i politycznej. Dziś niemieccy politycy biją się w piersi i obiecują poprawę. Będą „dobrymi chłopcami”, zarzekają się. Mogą mówić cokolwiek, byle bez konsekwencji, zauważył Legutko.
Gdy usłyszałem, że w polityce zagranicznej „wielcy gracze” domagają się zniesienia jednomyślności na korzyść większości kwalifikowanej, nie mogłem uwierzyć własnym uszom, bezradnie rozwodził rękami polski profesor. Ci, którzy doprowadzili do najbardziej spektakularnej katastrofy w polityce z Rosją, dziś domagają się więcej władzy w polityce zagranicznej Unii. „Logika ta zdumiewa, bo głosi, że czym więcej schrzaniliśmy, tym więcej oczekujemy władzy”. Po tych słowach przepełniona sala strasburska Parlementu Europejskiego wypełniła się hucznymi brawami. Nawet europosłowie z tzw. krajów potulnych (trzymających się kiedyś spódnicy Merkel, a teraz nogawki Scholza) odważyli się w porywie odwagi na oklaski, przyznając tym samym absurdalność logiki Berlina.
Tymczasem profesor Legutko zakończył swe przemówienie prośbą do wyraźnie skonfundowanego Scholza, by ten „zaspokoił jego intelektualną ciekawość” i wskazał, gdzie w traktatach, w jakim miejscu jest zapisane, by Niemcy mieli brać odpowiedzialność za Unię Europejską.
Niemcy są zbyt pyszni i zarozumiali, jak tłumaczy ich domaganie się liderowania Unii mimo oczywistych kompromitujących błędów w polityce zagranicznej inny polski profesor Zdzisław Krasnodębski, który dobrze poznał ten naród wykładając przez wiele lat na niemieckich uniwersytetach. Zawsze znajdą wytłumaczenie, jak odciąć się od haniebnej przeszłości np. ogłaszając Zeiten Wende (czyli zmianę perspektywy czasowej), by od nowa domagać się dla siebie roli szczególnej w Europie, bo są najwięksi i mają najlepszą Wirtschaft. Nawet w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę tylko pod pręgierzem Polski i Stanów Zjednoczonych zmienili swą politykę gerhardowską (od słowa Gerhard Schroder, dziś płatny agent Kremla, a kiedyś niemiecki kanclerz).
Ośla ławka, a nie Leadership, tak z grubsza polski profesor pouczył niemieckiego kanclerza na oczach Europy. Brawo!..
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Prof. Legutko powiedział tylko to, co jest znanym faktem, choć mało kto ma odwagę to powiedzieć wprost.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.