Intryga polegała na tym, że Gitanas Nausėda nie podał tego faktu ze swojej biografii w ankiecie kandydata na prezydenta. No i termin wstąpienia do szeregów komunistów był mocno trefny – maj 1988 roku, dosłownie na kilka dni przed powstaniem „Sajūdisu”.
Oczywiście, sprawę zaczęto aktywnie komentować. O, dziwo, politycy robili to raczej powściągliwie. Jedynie pozwolili się sobie popastwić nad byłym konkurentem Šimonytė i Skvernelis stwierdzając, że tak mocno podkreślający w trakcie kampanii wyborczej swoją niezależność od partii politycznych Nausėda mógł być członkiem… komunistycznej partii Związku Sowieckiego. Bo, niestety, nie ma, jak na razie, danych (a i prezydent powiedział, że nie pamięta o losie swojej partyjnej legitymacji), czy wystąpił z szeregów KPZR, czy się przerejestrował do niezależnycb litewskich komunistów, czy zniszczył legitymację (wielu w tamtych czasach demonstracyjnie to czyniło).
Z kolei politolodzy, historycy, opiniotwórcy wdali się w nurt dyskusji, należy przyznać, wcale dla głowy państwa niepochlebnej. W zasadzie prezydent mógł w bardzo prosty sposób uciąć te wszystkie spekulacje i dywagacje na swój temat, komunikując, że był to tak nieistotny krok w jego życiorysie (oficjalny komunikat urzędu prezydenta głosił, że, owszem, prezydent wstąpił do szeregów KPZR, ale od czasu powstania „Sajūdisu” nie uczestniczył w jej działalności) że primo: miał prawo o nim zapomnieć; secundo: nie uznał za istotne podać tego faktu odpowiadając na pytanie o przynależności do partii.
Niestety. Gitanas Nausėda w tej sytuacji popełnił kilka z rzędu faux pas (błędnych kroków), pozwalając tym samym o sobie, jako o człowieku, ukształtować wielce niepochlebną opinię. Przede wszystkim prezydent nie był konsekwentny. Najpierw stwierdził, że pytanie o przynależność do partii było na tej stronie ankiety, gdzie znajdowały się pytania, na które nie było obowiązku dawać odpowiedzi (jednak na inne z tej kategorii odpowiedział).
Potem dodał, że był to nic nie znaczący fakt, stricte pragmatyczny krok na drodze do jego kariery zawodowej, bo jako ekonomista chciał robić karierę naukową (pracował na uniwersytecie), a członkostwo w partii miało temu sprzyjać. (Jak się okazało, został kandydatem na członka partii w roku 1987 – jeszcze jako student, a w następnym roku (w końcu maja) członkiem KPZR). Po czym, jak podkreślił, zaprzestał wszelkiej działalności w szeregach partyjnych, a brał udział w wiecach „Sajūdisu”.
I na tym w swoich wyjaśnieniach prezydent mógł postawić kropkę. Jednak w wywiadzie udzielonym dla wpływowego dziennikarza telewizyjnego i działacza społecznego dokonał czegoś w rodzaju „spowiedzi”, podczas której, niestety, wyglądał na godnego pożałowania.
Otóż wyznał, że przed wstąpieniem do partii udał się do swojej mamy z pytaniem, czy dobrze robi. Na co usłyszał odpowiedź, że jest to głupia decyzja. Jednak nie posłuchał jej słów i z młodzieńczą stanowczością zaznaczył, że jest samodzielny i zrobi jak uważa. W wywiadzie tym znalazło się jeszcze jedno wręcz dezorientujące wyznanie prezydenta: z egzaltacją powiedział, że wreszcie (po tej „spowiedzi”) mu naprawdę ulżyło, kiedy to wszystko się odkryło.
I tu powstaje cały szereg pytań. O ile był to w jego życiorysie nic nie znaczący fakt, o którym mógł zapomnieć, czy uznać za nieważny, by go umieszczać w ankiecie kandydata na prezydenta, to dlaczego po takiej „spowiedzi” miałby odczuć ulgę? Politolodzy, a i każdy szeregowy obywatel, mógł z tego wywnioskować, że wstąpienie do szeregów komunistów i ten krótki okres czasu, kiedy był jednym z nich, było (jest) dla Gitanasa Nausėdy wstydliwym faktem, do którego nie chciał się przyznać.
Czym się kierował? Chęcią zachowania „nieskazitelnego” wizerunku niepartyjnego polityka? Czy po prostu jest człowiekiem, który nie lubi (nie umie) przyznawać się do błędów, pragmatykiem dążącym do celu za wszelką cenę. Wydaje się też dziwne, że bądź, co bądź dojrzały człowiek nie mógł nie przewidzieć, że fakt członkostwa w KPZR w dowolnej chwili może się odkryć.
Przyznajmy, że każda z tych „przyczyn” nie dodaje uroku wizerunkowi prezydenta. Ale mniejsza o to, wyborcy są gotowi przymknąć oczy na takie rzeczy. Gorzej jest z plątaniem się w ocenie swojego postępowania, co można przyrównać kłamaniu.
Nie mniej niesmacznym w zachowaniu prezydenta było też to, że w swoich „zwierzeniach”, nie powstrzymał się od tego, by nie oskarżyć przyszłych domniemanych konkurentów do urzędu prezydenta o rozpoczęcie „polowania” na niego, wyszukiwanie kompromitujących faktów.
Zamiast tego o wiele lepiej byłoby przyznać, że całej tej sprawy po prostu by nie było, gdyby prezydent nie zechciał niczego ukrywać i był konsekwentny w swoich „wyznaniach”.
Mądrość ludowa głosi, że należy dziesięć razy odmierzyć i dopiero potem ciąć. Prezydent najwyraźniej o tym zapomniał, no i nie ma najwidoczniej odpowiednich doradców, którzy by mu doradzili, jak należy komunikować ze społecznością w takich sytuacjach.
Nasza Gazeta Nr 08 (1483)
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.