„Nagle wrażliwość urasta w taki sposób, że zaczyna korygować historię”, ocenia zjawisko dr Bogdan Balicki, literaturoznawca z Uniwersytetu Szczecińskiego. Dr Balicki, mimo że sam jest poprawny politycznie, to jednak znalazł się w kłopocie i przyznał, że nie wie, jak rozsądzić spór o poprawianie literatury „ze względu na wątki dyskryminacyjne”. Jako przykład swego zakłopotania przywołuje polską klasykę w wersji sienkiewiczowskiej powieści dla dzieci „W pustyni i w puszczy”, gdzie słowo „murzyn” pojawia się aż kilkaset razy (ciekawie, kto to policzył). Ba, przywołał też fragment, w którym jeden z bohaterów mówi, że kobiety są od pracy, a mężczyźni od tego, by leżeć. „To tam jest i co z tym zrobić”, martwi się i smuci naukowiec.
Jest w kropce. Bo z jednej strony cieszy się, że literatura wydobyła się spod wpływów polityków i Kościoła, by pisarz mógł pisać, „co chce”, ale (ze strony drugiej biorąc) przecież nie to, czego zabrania poprawność polityczna i bronią czynić osoby „szczególnie wyczulone na rasizm i dyskryminację”. I jak tu pogodzić ze sobą te dwa paradygmaty: pisać, co się chce, a jednocześnie nie pisać tego, co drażni nerwy politycznie poprawnych, bojowników z rasizmem oraz innych kombatantów spod znaku „Black Lives Matter”.
Nie ma na współczesnym Zachodzie tolerancji dla faszyzmu, seksizmu, rasizmu i wszelkiej dyskryminacji, cieszy się dr Balicki. Ale ciesząc się uczony dostrzega też, że ci, co piszą, co chcą „nie na wszystkich frontach jeszcze zwyciężyli”, jak kiedyś mówiło się wśród rasowych komunistów. Literaturoznawca „napięcia” widzi tam, gdzie, ci co chcą pisać lub malować, co chcą, wchodzą w sferę sacrum. Tam wyraźnie jeszcze zasada „róbta co chceta” nie działa w pełnej rozciągłości. Tam ciągle występują jeszcze jakies bariery, jakieś tematy tabu. W tym kontekście dr Balicki przywołuje sytuację z francuskim czasopismem „Charlie Hebdo”, które gdy namalowało karykatury na Mahometa, jak chciało, to zostało ocenzurowane przez islamistów brutalnie. Dokonali oni zamachu terrorystycznego na dziennikarzy czasopisma, którzy chcieli przecież tylko zrobić sobie rozgłos na nieobyczajnych w świecie islamu karykaturach Proroka. Od tego momentu czasopismo zaczęło równie nieobyczajnie karykaturować Boga chrześcijan, nie obawiając się z ich strony żadnej przemocy. „Tu pięknie było widać różnicę cywilizacyjną między światem zachodnim, a światem islamskim, gdzie nie dopuszcza się takich karykatur”, po swojemu podsumował wątek polski literaturoznawca. Moim zdaniem, akurat strzelił kulą w płot. Szczególnie, gdy pod pojęciem „świata zachodniego” chciał ukryć absmak, tandetę, głęboką niechęć do wartości konserwatywnych i wyuzdany wręcz antyklerykalizm. Nie neguję oczywiście, że w dzisiejszym „świecie zachodnim” tak jest. Nie zgadzam się tylko z tym, by to nazywać cywilizacją Zachodu. Jest to raczej anomalny przykład upadku tej cywilizacji, jeżeli już o tym mówimy.
W dalszych swych rozważaniach dla radia Tok FM przyznaje zresztą pośrednio rozmówca, że ciągle rosnąca i rosnąca wrażliwość osób „sensitivity reader” prowadzi do absurdów, w których podatne na ich szantaż wydawnictwa zaczynają korygować historię. Wpisywać do książek klasyków, pisanych w określonym kontekście kulturowym i obyczajowym, wątki i słownictwo współczesne, podyktowane normami poprawności politycznej i agendą kulturową nowej lewicy. Chcemy wyczyścić te przekazy, które drażnią nerwy nadwrażliwych apologetów wszelkiej równej równości i nieskazitelnej ocierającej się o banał słownej poprawności. „Rozpędziliśmy silnik wrażliwości naszej cywilizacji do takich rozmiarów”, że posłużę się słowami dr. Balickiego, iż zaczynamy po trochę wchodzić w sfery opisane kiedyś proroczo przez Georga Orwella. Orwell w powieści „1984” pisał o Wielkiej Brytanii, w której „każda książka została przepisana, każdy obraz przemalowany, każdy pomnik i zabytek przemianowany, a daty zmienione”. Dziś jakby prorocze przewidywania angielskiego pisarza stopniowo coraz to wyraźniej materializują się.
Dziś to „silnik wrażliwości” właśnie spowodował, że w książce Aghaty Christie „Karaibska tajemnica” nie może być już „pięknych białych zębów” pracownika hotelu z Indii Zachodnich, ani też „torsu z czarnego marmuru, jaki ucieszyłby rzeźbiarza”, jakim to zwrotem autorka opisywała pewną kobietę z Orientu. Same słowo „Orient” zresztą z książek Christie zostało wygumkowane jak i dziesiątki innych. Słowo „tubylec” znikło z powieści, gdyż odnosi się do „nubijskiego przewodnika”, co bardzo obraziło wrażliwych czytelników, dlatego wydawnictwo zamieniło zwrot na „lokalnego przewodnika”. Podobny manewr został zastosowany w stosunku do „kobiety typu cygańskiego”, która w wersji poprawionej została po prostu „młodą kobietą”. Z kolei słowo „niger” (murzyn, czarny), jak wiadomo, nie mieści się w żadnych ramkach politycznej poprawności, nawet jeżeli było używane w czasach, gdy nie miało żadnego pejoratywnego odcienia, dlatego z książek „Królowej Kryminału” zostało wyeliminowane na amen. I tylko w sytuacjach, gdy nie było żadnego innego wyjścia, a więc musu absolutnego, zostało zachowane przez cenzorów w wersji jednak zakamuflowanej jako „n-word”.
Wyżej zaprezentowane przykłady, to tylko malutka próbka cenzorskich możliwości współczesnych neomarksistów, którzy nie oszczędzają nikogo. Nawet dzieci. Wydawnictwo Paffin tak pocięło książki pisarza dziecięcego Roalda Dahla (niezwykle popularnego na Wyspach, gdzie jego książki rozchodzą się w milionach egzemplarzy), że stały się one do tego stopnia „inkluzywne”, iż straciły czasami nawet kontekst znaczeniowy z oryginałem. Coś zamieniono, coś wyrzucono, coś dopisano. Dzieci anglosaskie nie przeczytają więc o tym, że na świecie bywają ludzie „grubi” (jak było to w oryginale kiążki „Charlie i fabryka czekolady), trafiają się też osobnicy „pstrokaci”, „malutcy” czy nawet „nie wyżsi od mojego kolana”. Poza inkluzywnością są – rzecz jasna – takie nacechowane ujemnie określenia jak „przerażająco brzydka” osoba czy „dziwny język afrykański”, bo przecież język afrykański być może tylko wyrafinowany i powszechnie znany, a nie dziwny.
Setki poprawek, zamian i dopisek wywołały w końcu powszechne oburzenie na Wyspach. Zaprotestował nawet premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak, który sam jest rasy nieinkluzywnej, więc o niej nie wspomnę. Dość, że napisał, iż będąc dzieckiem zaczytywał się w książkach Dahla i uważa, że dzieci współczesne nie potrzebują żadnej ochrony językowej stosowanej przez wydawnictwa. Po zmasowanej krytyce Paffin wymiękło i obiecało, że niedługo wyda książki Dahla w dwóch wersjach – inkluzywnej i oryginalnej do wyboru czytelników.
Współcześni inkwizytorzy naszych sumień i gustów chcieliby przejąć kontrolę nad językiem. Proponują nam świat ponury, bezbarwny, ujednolicony, wciśnięty w gorset sztywnej politycznej poprawności. Sowieccy komuniści literaturę burżuazyjną bojkotowali, ośmieszali, czasami palili na stosach. Nigdy jednak nie posunęli się do zmiany treści autorskich dzieł pisarzy z innych epok i czasów. „Czyszczenie” książek z rasizmu, seksismu, nacjonalizmu czy innych „myślozbrodni” to wybitnie wynalazek ich ideologicznych kontynuatorów. Orwell zaciera ręce w zaświatach mówiąc: „A nie przestrzegałem...”
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Szkoda że przy okazji niszczy dzieła uznanych twórców, bo przecież "poprawianie" literatury jest niczym zwykła zbrodnia na słowie pisanym i na dorobku twórców. To także bezrozumne wykrzywiane i zakłamywanie faktów.
Ale cóż znaczą fakty i prawda dla marksistów, kiedyś tych bolszewickich, dziś tych lewicowych i liberalnych?
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.