Takie pismo otrzymało m.in. Gimnazjum im. św. Jana Bosko w podwileńskiej Jałówce, które dosłownie przed dekadą dużym wysiłkiem organizacyjnym, pedagogicznym i finansowym zdobyło swój status. Od lat dyrekcja i nauczyciele tej placówki wprowadzają też na jej terenie zasady wychowania katolickiego. Szkoła, by dorobić się statusu gimnazjum, rozbudowała swą bazę dydaktyczną, lokalową, materialną, pozyskując duże środki finansowe również zza granicy (Polski). Pozwoliło to jej przeobrazić się z prostej wiejskiej szkółki w nowoczesną, dobrze wyposażoną placówkę, która – można by tak powiedzieć – specjalizuje się w edukowaniu dzieci z rodzin zamieszkałych w polskich wioskach, rozsianych w lasach na podbrzuszu wileńskiego Antokolu. Teraz ma, arbitralną decyzją ministerstwa oświaty, stać się na powrót tym, czym była kiedyś.
Resort oświaty działa bowiem od lat według wypracowanego przez siebie schematu. Robi reformy. W ich ramach ustala jednozgodnie (sam ze sobą) kryteria, mające wpływać na sieć szkół. Potem zamienia te kryteria w obowiązujące prawo. Potem prawo te szantażem i groźbami egzekwuje na lokalnych samorządach według „wnow’ utwierżdionnogo płana”. Gdyby tak na chwilę zabawić się w political fictions i dopuścić, że litewski resort oświaty chciałby respektować międzynarodowe traktaty, które Litwa podpisała i ratyfikowała, to w tej konkretnej sytuacji „ministerka” oświaty i nauki Jurgita Šiugždinienė musiałaby, zanim swój plan wdrożyć, zajrzeć do Traktatu między Rzeczypospolitą Polską a Republiką Litewską o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy i coś tam przeczytać. Przestudiować mianowicie artykuł 15 dokumentu, w którym układające się strony zobowiązały się do tego, że „zapewnią odpowiednie możliwości nauczania języka mniejszości narodowej i pobierania nauki w tym języku w przedszkolach, szkołach podstawowych i średnich” (art 15, ust.3); oraz do tego, że „będą podejmować niezbędne środki dotyczące ochrony tożsamości mniejszości narodowej po należytej konsultacji, łącznie z kontaktami z organizacjami lub stowarzyszeniami grup wymienionych w artykule 13”.
„Układająca się strona” znad Wilii i Niemna jednak żadnych „należytych konsultacji łącznie z kontaktami z organizacjami i stowarzyszeniami” – rzecz najoczywistsza – nie przeprowadziła. Litewski resort oświaty nigdy tego nie robi, gdy robi reformę. Taki ma zwyczaj. Zachowuje się tak, bo też cel działania najbardziej nacjonalistycznie usposobionego resortu na Litwie jest inny. Nie chodzi mu, by konsultować, uzgadniać, ważyć wzajemne racje, tylko by narzucać, stawiać pod pręgierzem, wymuszać. Wymuszać reformy, które robi.
W przypadku sieci szkół mniejszości narodowych ta metoda jest stosowana w określonym celu. By oczyszczać (jakkolwiek brzydko brzmi to słowo w tym kontekście) teren z polskich szkół z zamiarem wiadomym. Tak było w najnowszej historii Wileńszczyzny nie raz i nie dwa. Przypomnijmy sobie historię bardzo dobrej szkoły średniej w języku polskich w wileńskiej Jerozolimce, k tórą „zreorganizowano” i „zoptymalizowano” tak, że dziś już jej nie ma wcale. Co skutkowało tym, że całe północne obrzeże Wilna zostało bez polskiej szkoły. Przypomnijmy też nieco bardziej zamierzchłą historię w rejonie szyrwinckim, który jeszcze przed kilkoma dekadami był pokryty siecią polskich szkół. Teraz tam została już tylko ostatnia w Borskunach. Wszystkie inne znikły, bo ktoś wcześniej wprowadził kryteria, zreorganizował i zoptymalizował je. W rejonie trockim głośna była ostatnio historia z polskim Gimnzajum im. Longina Komołowskiego w Połukniu. Tam, podobnie jak w Jałówce, ogromnymi nakładami pochodzącymi z podatków obywateli Polski (w sumie grubo ponad 300 tys. euro) przekształcono zaniedbaną szkołę w supernowoczesną na europejskim poziomie placówkę oświatową. Przed kilkoma miesiącami Litwa „podziękowała” Polsce za wsparcie degradując polskie gimnazjum do szkoły podstawowej mimo ogromnego sprzeciwu zainteresowanych: rodziców, uczniów, nauczycieli, całej wspólnoty szkoły. Szkoły, która wykazuje potencjał do szybkiej odbudowy, jeżeli chodzi o nowy narybek uczniów. Ale „układającej się stronie” – widać – chodziło, by wykorzystać moment chwilowych trudności szkoły z kryteriami i szybko ją zdegradować, aby nie była konkurencją dla litewskiej placówki, która pozyskuje swych adeptów z tego samego polskiego źródła. Sprawa ostatecznie trafiła do sądu, który na razie powstrzymał awanturnicze zachowania lokalnego samorządu i ministerstwa oświaty. Polska szkoła i jej wspólnota walczy.
To że „układająca się strona”, ta litewska, ma w nosie układy, przekonaliśmy się jeszcze przy okazji przyjmowania przez Sejm RL (przed ponad 10 laty, gdy – o ironio – rządziła ta sama co dzisiaj koalicja konserwatywno-liberalna) nowej Ustawy o oświacie. Wtedy szczególnym nadużyciem było forsowanie przez rządzących wyrównywania matur z języka państwowego w szkołach litewskich i mniejszości narodowych mimo oczywistych różnic programowych i w godzinach nauczania przedmiotu w tych szkołach. Matura, jej poziom, miała być wyrównana wbrew wszelkim zasadom logiki i elementarnym zasadom równouprawnienia, któremu to pryncypium obecny rząd kłania się nisko w pas tyle że w innym temacie. Temacie gender. Gdy o gender mowa, to wówczas wszyscy ministrowie, liderzy koalicji, posłowie mają pełne wargi postulatów o prawach równości, niedyskryminacji i równym traktowaniu.
W przypadku oświaty dla przedstawicieli mniejszości narodowych, to już zupełnie inna rzecz. Tam równouprawnienie wygląda tak z grubsza jakby – dajmy na to – na egzamin na prawo jazdy z jednej strony wystawiono kursanta po pełnym kursie nauki teoretycznej i praktycznej, po drugiej zaś stronie adepta, któremu zdążono wtłoczyć tylko pół wiedzy o znakach drogowych zaś w nauce praktycznej jazdy nie zdążono nawet objaśnić, jak przełączać biegi w skrzyni biegów. Który z kursantów zatem ma większe szanse na zdanie egzaminu, a który jest wręcz predysponowany do oblania egzaminu? No, chyba tylko litewskie ministerstwo oświaty i nauki miałoby kłopot z odpowiedzią na to pytanie... W tym przypadku „spece” tego ministerstwa z premedytacją wręcz złamali nie tylko międzynarodowe, podpisane przez Litwę dokumenty, ale i krajową Ustawę o równych możliwościach, która zabrania stawiania w nierównych możliwościach obywateli w zależności m.in. od ich narodowości.
Konserwatyści i liberałowie przyzwyczaili nas, że przekraczają stale wszelkie granice praworządności, przyzwoitości, dobrych obyczajów, gdy chodzi o prawa i standardy dla mniejszości narodowych. W tym przypadku, jest takie wrażenie, że mają jakąś niemal obsesję, by wszczynać konflikty, napięcia, zadrażnienia, rozdrapywać na nowo stare animozje. Nie zważają przy tym na fakt, że okoliczności zewnętrzne w dobie obecnej mocno się zmieniły. Żyjemy w absolutnie innej niż jeszcze przed pół rokiem rzeczywistości. Jak widać jednak, napięta sytuacja w regionie nie przeszkadza landsbergistom zachowywać się jak słoń w składzie porcelany w temacie, który wymaga szczególnej wrażliwości i wyczucia...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.