Popełniła też co najmniej faux pas, gdy mówiła imperatywnie, iż „człowiek jest stworzony jako mężczyzna i kobieta i żadna gender rewolucja nie zmieni tego faktu”. (A jak wiadomo gender nauka rozróżnia ostatnio minimum 56 różnych płci ludzkich). Na koniec zaś, odnosząc się do planów rządu, by uchwalić neutralne płciowo związki partnerskie, powiedziała, że „nie wszyscy ludzie na Litwie chcą stać się bezpłciowymi bytami”, więc taka ustawa jest zbędna, bo „prawa żyjących ze sobą osób homoseksualnych oraz ich interesy można efektywnie chronić innymi mechanizmami prawnymi”.
Oczywiście taka mowa nie mogła się spodobać ani rządzącym, ani ambasadorom progresywnych krajów, w których są już zalegalizowane małżeństwa homoseksualne oraz ich prawo do adopcji dzieci, ani – rzecz jasna – samym zainteresowanym. Niespodobanie się było jednak tak wielkie (a i pewnie też chęć uciszenia prostolinijnej Sygnatariuszki), że nie skończyło się tylko na demonstracyjnym opuszczeniu sali przez wierchuszkę konserwatystów oraz progresywnych ambasadorów w czasie przemowy Sličytė. Po trzech miesiącach od pamiętnego skandalu cała Litwa się dowiedziała, że jest ona podejrzana o popełnienie przestępstwa. Wszczęto bowiem postępowanie przedprocesowe, w którym bada się, czy nie mogła ona „dążyć do dyskryminacji grup ludzi w związku z ich orientacją seksualną, publicznie nie znęcała się, poniżała, zachęcała do nienawiści oraz wypowiedziała nieprawdziwą informację o osobach homoseksualnych”. Prokuratura poinformowała, że śledztwo wszczęto z nakazu Wileńskiego Sądu Okręgowego.
Dochodzenie udało się wszcząć dopiero z czwartego podejścia. Wcześniej odmówili tego Wileński Sąd Dzielnicowy, Prokuratura Okręgu Wileńskiego oraz Komisariat Policji Okręgu Wileńskiego. Wszystkie te odmowy jednak oddalił sąd wyższej instancji i, jak zauważa inny Sygnatariusz, adwokat z zawodu Egidijus Bičkauskas, w imieniu państwa zarządził dochodzenie mające wyjaśnić, czy Sličytė nie jest przestępczynią. Zapytany przez dziennikarzy adwokat, kto zatem został poszkodowany w sugerowanym przez Wileński Sąd Okręgowy przestępstwie, odpowiedział, że pewnie on sam jak i każdy z nas, bo przecież dochodzenie jest prowadzone w imieniu państwa. Potem dodał już w bardziej poważnym tonie, że sytuacja jest „absurdalna” i „szokująca”. A on nie pamięta, by w ponad 30-letniej historii wolnego państwa ktoś wszczynał postępowanie przedprocesowe za wystąpienie z trybuny sejmowej. Chyba nie o taką Litwę „Sajudisowi” chodziło, dodajmy od siebie.
Sama Sličytė odpierając zarzuty, że to nie czas i miejsce było, by poruszać takie tematy, jest przekonana, że właśnie był i czas, i miejsce. Mówiła przecież o realnych zagrożeniach, na co jako Sygnatariuszka miała prawo. „A jeżeli ktoś chciałby, bym mówiła: „Ačiu partijai, tevynei už talona patalynei (...) – to byłby jakiś inny orator, nie ja”, żartowała do dziennikarzy odważnie dodając, że nie ulegnie presji, ani szczuciu ze strony władzy. Nie będzie też składać żadnych zeznań w tej nonsensownej sprawie, bo każdy, kto chciał widzieć i słyszeć, widział i usłyszał, że z jej strony nie było żadnej intencji dyskryminacji homoseksualistów. Wręcz przeciwnie: zachęcała władze do rozwiązania ich oczekiwań za pomocą innych mechanizmów prawnych, nie kolidujących z wartościami wyznawanymi przez Litwinów.
Ale Sličytė jest zaszczuwana przez landsbergisowskie państwo z tak dużą determinacją (mniemam) z zupełnie innego powodu. Zasłużona dla niepodległości polityczka i społeczniczka ma być ukarana albo przynajmniej upokorzona, by wywołać efekt mrożący. Zastraszyć społeczeństwo, aby przestało sprzeciwiać się gender rewolucji. Bo jeżeli możemy to zrobić z Sygnatariuszką, to co dopiero stanie się ze zwykłym obywatelem w razie czego, gdyby coś. Argumenty, że to nie czas i miejsce, to jak mowa z arsenału aborcjonistów, którzy wściekle atakują zdjęcia pokazujące, jak wygląda abortowane dziecko. Wrzeszczą, że jest to zbyt makabryczny widok, by go wystawiać na widok publiczny. Mogą przecież zobaczyć dzieci, więc nie jest to miejsce, by takie zdjęcia eksponować. I wcale im przy tym nie przeszkadza, by w innej sytuacji podnosić inny wrzask, domagając się prawa abortowania dzieci, których zakrwawionego widoku znieść nie mogą. Tak samo Sličytė. Nie powinna z trybuny sejmowej mówić o genderowej rewolucji, bo jest to nieestetyczne. Należy działać bez rozgłosu, najlepiej z zaskoczenia, aż mówić będzie za późno.
Siła łaszenia się konserwatystów do nosicieli genderowej awangardy w Europie jest jednak tak wielka, że nie postawię nawet złamanego dolara na to, że Sličytė będzie uniewinniona. Doświadczony adwokat Bičkauskas mówi zresztą to samo, choć na zdrowy rozsądek, jak tłumaczy od strony branżowej, sąd nie musiałby mieć żadnej wątpliwości. Sygnatariuszkę próbuje się bowiem ukarać za posiadanie własnego zdania, co z wolnością słowa ma tyle wspólnego, co nocne tajne obrady konserwatystów mają wspólnego z demokracją. Pamiętać też należy, że sprawa nabrała również międzynarodowego rozgłosu. I teraz Unia, rozsadnik gender rewolucji, będzie oczekiwała od Wilna „praworządności”. Jeżeli przykładnie nie ukarze homofobki, bo tylko tak może być zakwalifikowana w Brukseli Sygnatariuszka, to Wilno może trafić na listę niepraworządnych razem z Polską i Węgrami. Konsekwencje są znane.
Sličytė ma więc realną perspektywę, by podpaść pod paragraf, który znajdzie się, oczywiście, jak wielu przed nią na Zachodzie. Pastor Ake Green w Szwecji odsiedział w więzieniu za cytowanie Biblii na temat związków jednopłciowych. Ks. prof. Dariusz Oko oraz ks. prof. Johannes Stöhr skazani na dotkliwe kary finansowe za artykuł naukowy o mafii lawendowej w niemieckim Kościele. Była minister spraw wewnętrznych Finlandii, posłanka äivi Maria Räsänen ścigana sądownie za powiedzenie, że małżeństwa homoseksualne są wyzwaniem dla chrześcijan. Lista jest długa, a Sygnatariuszka Sličytė ma, niestety, szansę jeszcze ją wydłużyć...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
„człowiek jest stworzony jako mężczyzna i kobieta i żadna gender rewolucja nie zmieni tego faktu”.
Nagonka na nią jest przejawem terroru ze strony sił liberalnych i lewackich i nie ma to nic wspólnego z poszanowaniem prawa ani demokracją.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.