Że taki scenariusz jest realny, świadczy chciażby zachowanie konserwatystów i liberałów sprzed kilku dni, gdy w Sejmie debatowano nad wotum nieufności wobec ministra rolnictwa Kęstutisa Navickasa. Debata odbyła się w zeszłym tygodniu we wtorek. Opozycja po wysłuchaniu ministra przegłosowała wniosek, by nad samym wotum głosować na kolejnym posiedzeniu Sejmu we czwartek. Rządzącym zabrakło głosów, aby do tego nie dopuścić. Ale to fraszka dla partii klanu Landsbergisów i jej liberalnych przystawek. Po przegranym głosowaniu politycy tych partii zebrali się na nocne obrady (taką tradycję nocnych obrad mają już od dawna) i tam we własnym tylko gronie, bez konsultacji z opozycją, przyjęli decyzję o nieplanowanym posiedzeniu Sejmu w środę rano. To co w nocy ukartowali, tym z rańca też się zajęli. Zebrali się sobie samotrzeć (czyli trzy partie rządzące) na sali sejmowej i „obronili” swego ministra przed opozycją, a raczej pustymi ławami w miejscu, gdzie powinna ona byłaby zasiadać. Minister Navickas mógl odetchnąć głęboko, grożąca mu utrata stanowiska nie ziściła się.
Tak sobie poczyna litewska liberalna demokracja, która dziś rządzi w państwie. Jak demokracja układa się nie po jej myśli, to tym gorzej dla demokracji. Wówczas liberalna demokracja demokrację egzekwuje we własnym gronie bez udziału opozycji. „To oznacza, że przedstawiciele opozycji na posiedzeniu Sejmu nie są potrzebni”, bejsbolowe poczynania rządzących podsumował socjaldemokrata Julius Sabatauskas. I trudno się dziwić, że po tym wszystkim wrzenie na opozycji osiągnęło apogeum.
W czwartek konserwatyści, gdy się zorientowali, że przyjdzie im dalej obradować na sejmowej sali w samotrzeć, sytuację próbowali ratować obłudnymi zapewnieniami, iż doszło do jakiegoś niefortunnego nieporozumienia, że to tylko fatalny jakiś tam błąd jest winien temu, co się stało. A ten błąd da się szybko i łatwo naprawić i opozycyjni wiceprzewodniczący Sejmu na powrót powrócą do swych praw.
Nic z tego. Opozycja in corpore wybyła z areny cyrkowej, w jaką rządzący przekształcili Sejm, i udała się na własne obrady do historycznej Sali 11 marca. Gest wielce symboliczny. Pokazujący, gdzie są dziś konserwatyści, którzy roszczą sobie prawo do szczególnych zasług w przywróceniu Litwie wolności i demokracji, a gdzie partie opozycyjne, którym często lekceważąco przyszywają łatkę niedostatecznie propaństwowych. Tymczasem landsbergiści na skutek swych sowieckich w gruncie rzeczy nawyków aktualnie sami znaleźli się w sytuacji, z której muszą się tłumaczyć, usprawiedliwiać i nawet przepraszać opozycję za rzekome nieporozumienia w przestrzeganiu reguł demokracji. Opozycja jednak nie daje się nabrać na oczywiste szachrajstwa i żąda konkretów. Stawia ultimatum rządzącym, od którego spełnienia uzależnia powrót do sytuacji status quo ante. Żąda dymisji ministra rolnictwa Navickasa, którego rządzący „obronili” jednogłośnie przed samymi sobą. Żąda natychmiastowego przywrócenia opozycyjnych wicemarszałków do prowadzenia obradów Sejmu i w końcu oczekuje, że rządzący zrezygnują w tak trudnym okresie ze swych „dzielących społeczeństwo” projektów jak: ustawy dla jednopłciowych związków partnerskich, ustawy legalizującej narkotyki oraz prawa, przyznającego Vytautasowi Landsbergisowi post factum regalia prezydenckie.
Z ultimatum może być jednak problem. Będzie na pewno, jak amen w pacierzu. Landsbergiści udowodnili bowiem już nie raz, że demokracji i praworządności bronią z reguły tylko wtedy, gdy chodzi o obronę ich własnej dolnej części pleców. Względnie gdy chodzi o demokrację i praworządność... w Polsce. Wtedy są zaniepokojeni. Na tyle zaniepokojeni, że ich premier Ingrida Šimonytė, nawet jeszcze przed tym jak objęła swój urząd, już niepokoiła się o praworządność nad Wisłą, czemu wyraz dała w spotkaniach z polskimi władzami. Pamiętamy o tym doskonale. Jak dziś dba o praworządność we własnym państwie, gdzie aktualnie sprawuje władzę? Nocne obrady odwracające wyniki głosowania w Sejmie, kruczki proceduralne, tworzenie kordonu sanitarnego wobec opozycji, której pozbawia się elementarnego prawa do pełnienia mandatu parlamentarnego, jakim obdarzyli ją wyborcy. Są to fakty tylko z ostatnich wydarzeń. Rok wcześniej rządzący nawet w warunkach pandemicznych majstrowali przy demokracji sejmowej. Gdy zorientowali się, że kilku posłów z opozycji musi przebywać na przymusowej kwarantannie, szybko wrzucili pod obrady Sejmu swój sztandarowy genderowy projekt związków partnerskich w nadziei, iż przeforsują go z zaskoczenia. Rozumowano tak: nie mamy większości, więc niech nam pandemia pomoże. Przeliczyli się. Zabrakło dwóch głosów. Litewskich „konserwatystów” zawiedli wówczas ...socjaldemokraci, którzy w większości głosowali przeciwko. Co za ironia losu. Litewscy socjaliści mają więcej rozumu w głowie, a w sercu szacunku dla tradycji i wartości zwykłych Litwinów, niż konserwatyści.
Mimo że sondaże wyraźnie i od dlugiego już czasu pokazują konserwatystom, co o ich rządzeniu sądzą wyborcy, to jednak nie przekonuje to wierchuszki tej partii do korekty kursu. W amoku samozaorania forsują to, co 75 proc. społeczeństwa odrzuca. Próbują przekupywać politycznie nawet poszczególnych posłów, którym obiecują pieniądze na drogi w ich okręgu wyborczym w zamian za głos dla prawa niszczącego litewskie rodziny. Nocne obrady prowadzone w celu, jak oszukać sejmową arytmetykę, są więc i nadal bardzo prawdopodobne. Napewno bardziej, niż pójście po rozum do głowy przez konserwatystów. „Bo ja rzadko kiedy myślę, ale za to chyrza w dziele”, to jest motto działania nie tylko marginalnej partulki „Laisve”, sojuszniczki konserwatystów, ale i ich samych. Wystarczy poczytać i posłuchać liderów tej partii. Razem przecież stanowią twór zwany liberalną demokracją.
A to oznacza, że liberalna demokracja staje się dziś bardzo poważnym zagrożeniem dla demokracji tradycyjnej, bezprzymiotnikowej. Na Litwie, ale i w całej Europie, skąd do nas przywędrowała. Parlament Europejski, jedyny wybieralny organ Unii Europejkiej, jest dziś wręcz emanacją bezprawia. Synonimem braku demokracji. Jej jakimś pokracznym wynaturzeniem. Jest tak, bo od dekad znajduje się pod ścisłą polityczną kontrolą liberalnej demokracji.
Jest jakimś chichotem historii, że to klan landsbergisów dzisiaj najbardziej przyczynia się do zwycięstwa na Litwie liberalnej demokracji.
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Ale unijne instytucje stale atakują tylko władze Polski i Litwy. Bo te są tradycyjne, narodowe, chrześcijańskie.
Za to liberalnym niszczycielom takim jak na Litwie nikt nie czyni żadnych uwag.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.