„Jeszcze nie wysechł atrament pod piórem Ekscelencji Prezydenta RL Gitanasa Nausėdy, gdy podpisywał on „ustawę o niepisowni w języku państwowym”, a podziękował mu już za to prezydent Polski Andrzej Duda”, czujnie zauważył Songaila i z faktu tego wyciągnął niezachwiane przekonanie, że prezydenci musieli już wcześniej rozmawiać na temat ustawy. A skoro rozmawiali, to rzecz jasna, musiał być też jakiś nacisk w tej sprawie ze strony polskiego przywódcy. Takie przypuszczenie w kolejnych zdaniach komentarza jego autor uznał za pewnik, by potem z wykreowaną przez siebie narracją zacząć zajadle polemizować.
Tym razem to nie musiał być szantaż, jak za czasów ministra Sikorskiego bywało, sam z sobą polemizuje ekskonserwatysta na temat okoliczności podpisania ustawy. „Należy domniemywać, że prośba tym razem była uprzejma, po polsku elegancka”, popuszcza wodze fantazji autor i dalej sam siebie dopytuje: „Ale dlaczego sąsiada tak korci modernizować litewską pisownię?”. Zadane pytanie pozostawia jednak merytorycznie nieobsłużone, gdyż wie dokładnie, że nie o litewskie prastare abecadło w tym sporze chodzi. Tylko o nazwiska, które nie są częścią składową tego abecadła, więc nie mogą go modernizować ani w żaden inny sposób mu szkodzić.
Tyle że nie wszyscy na Litwie są aż tak bystrzy, by rozgryźć tę materię, czemu najlepszym przykładem była była pani prezydent. Ją Songaila cytuje z lubością, gdyż polskie najazdy na litewskie abecadło odpierała ona z godnością twierdzeniem, że „język litewski nie może być obiektem negocjacji z zagranicą”. A że Nausėda już tak nie powie, to „nie wiadomo jeszcze na jakiego Sikorskiego w przyszłości nadepniemy”, frasuje się odkurzony Songaila, któremu na dodatek jeszcze „powstało wrażenie, że z powodu pochyłej belki nad twardym „L” już nawet nie trzeba będzie nikogo ani prosić, ani nikomu dziękować”. Nie trzeba będzie, ponieważ „partnerowi strategicznemu bezzwłocznie ofiarujemy każdy przecinek”. A przecinek ten będzie miał znaczenie strategiczne, bo będzie zapłatą (odwdzięczeniem się) za pomoc, gdyby znowu pojawiło się nad Litwą „kremlowskie niebezpieczeństwo”, usiłuje być dowcipny lituanista w swych dyplomatycznych rozważaniach.
A o dyplomacji Songaila może dużo powiedzieć, gdyż kunszt dyplomatyczny posiadł jeszcze za młodu, gdy był jeszcze prezesem Telewizji Bałtyckiej. Wtedy to przez ponad godzinę przetrzymał przed drzwiami swego kabinetu Wiesława Walendziaka, ówczesnego prezesa TVP, który przyjechał do Wilna podpisać uzgodnioną wcześniej umowę o retransmisji TV Polonia. Musiał jednak pan prezes z Warszawy ucałować tylko klamkę od drzwi gabinetu Songaily. Odjechał bowiem nawet nie wpuszczony.
Dyplomacja i dowcip są zresztą od dawna znane „talenty” prezesa Songaily, który uparcie nie chce czemuś słuchać rad Onufrego Zagłoby, by oleum (odpowiadające za dowcip) do głowy windował spożywając mocniejsze trunki. Znawca języków popija jednak cienkusza, dlatego dowcip mu zamiast iść do głowy, zjeżdża do jelit. O czym najjaskrawiej świadczą chociażby jego próby ośmieszenia w komentarzu byłego premiera Sauliusa Skvernelisa, którego nie cierpi za jego propolskie afiliacje. Dowcipkuje więc „dowcipny” Songaila, że Skvernelis „swą polityczną kadencję rozpoczął w warszawskim barze piwnym”, gdzie coś tam naobiecywał liderowi partii rządzącej w Polsce Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Litwę potem z tego powodu dopadło pasmo nieszczęść, jakie zaczęły się dziać nam za kadencji Skvernelisa, gdy był na urzędzie premiera. Wtedy to „jednym machem pióra potajemnie podarowano „Gdańskim braciom” klasztor franciszkański, a inny zdrajca Šimašius (nazwiska obydwu polityków Songaila ostentacyjnie w swym komentarzu pisze polską czcionką) sprezentował parcelkę pod budowę „pałacu dla TV Wilno”, wylicza wszystkie plagi egipskie po kolei z tamtych czasów „dyplomata” Songaila. A potem jeszcze dodaje, że Skvernelis i teraz nie zawiódł Polaków, gdy trzeba było głosować nad „ustawą o niepisowni w języku państwowym”. I chyba był to tym razem przykład jego czarnego humoru.
Ale i ten humor właściwy, jego dowcip, który dotąd był w jelitach, zjechał wyraźnie jeszcze niżej i tam pozostał, gdy dowcipkujący zaczął badać etymologię słowa „duda”, kojarząc go na dodatek z rozmysłem z nazwiskiem prezydenta Polski. W tym celu otworzył on Słownik Akademicki Języka Litewskiego i dowiedział się z niego, że litewska „dūda” nie jest litewską, tylko jest zapożyczeniem z języka słowiańskiego. Słowo pochodzi od rosyjskiego czasownika „duć”, ustalił językoznawca. I to odkrycie lingwistyczne wydało się mu być bardzo dowcipnym, więc uruchomił on swój potencjał, jaki spoczął u niego poniżej jelit, żeby trochę sobie podworować z prezydenta Polski.
Z tym słowem jest związanych mnóstwo frazeologizmów, pouczał dalej uczenie odkurzony polityk, dając różne przykłady. Tak oto jest słowiańskie powiedzonko „Tańczyć pod czyjąś dudkę”, co wszystkim znane jest, jak i to, co ono oznacza. Ale jemu przeczy z kolei litewskie powiedzonko „Niczym dmuchając w dudę”, co z kolei znaczy „Nic nie osiągając”, popisywał się erudycją na poziomie rosyjskiego walonka „dowcipniś”. Całość zaś spuentował słowami, że „te przykłady na nowo pokazują, jak ważne są języki bałtyckie do zrozumienia historii języka Słowian”. Na sam koniec zaś swe lingwistyczne odkrycia Songaila wykorzystuje, by dać dobrą radę prezydentowi Nausėdzie. Poucza więc go słowami: „Być może Ekscelencja mógłby w końcu wyjaśnić prezydentowi Polski Andrzejowi Dudzie, by on czysto z motywów patriotycznych swego kraju mógłby nie wsuwać swego nosa do języka litewskiego? Nie byłby wtedy jak jakaś wileńska dūda (...)”.
Songaile niczego wyjaśniać nie będziemy, bo i tak nie zrozumie. Jak zresztą mógłby, skoro na same słowo o Polakach zaczyna się czuć tak, jakby miał w nosie muchy. Swego czasu przecież podał nawet własną partię konserwatystów do sądu za to, że jej wileński oddział planował zawrzeć koalicję rządzącą w stolicy z Polakami.
Dziś odkurzony beszta prezydenta Nausėdę za wydumaną przez siebie samego rzekomą uległość wobec prezydenta Dudy. Może besztać, konfabulować i mieć muchy w nosie. Jednak gdy zaczyna prymitywnie dworować z nazwiska prezydenta zaprzyjaźnionego państwa, to nie da się tego zwalić jedynie na karb nieokrzesania besztającego.
Bo to, że komuś dowcip zjechał zbyt nisko, nie może być traktowane jako alibi, przysługujace dla osób nierozgarniętych.
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.