„... Ja nie widzę żadnej Ustawy o partnerstwie, widzę w zasadzie próbę uprawomocnienia małżeństwa”, twierdzi Skvernelis i dowodzi, że w zasadzie cała różnica między projektem Raskevičiusa a związkiem małżeńskim jest taka, że w projekcie poseł (reprezentujący subkulturę LGBT) przewiduje uproszczony tryb rozwodów. W projekcie Ustawy o partnerstwie partnerzy mogą się rozwieść, omijając uciążliwe procesy sądowe, o ile nie mają na wychowaniu niepełnoletnich dzieci. Wystarczy, że udadzą się do notariusza i potwierdzą wobec niego swą wolę.
Oczywiście, sam Raskevičius stanowczo się nie zgadza z byłym premierem. A nawet twierdzi, że rozpowszechnia on „dezinformację” na temat jego dokumentu. Zapewnia, iż jego projekt wielce się różni od instytucji małżeństwa. A mianowicie różni się tym, że „zakres praw i obowiązków” w nim zawarty jest niepodobny do zakresu przewidzianego w małżeństwie. I nie chodzi tylko o to, że Ustawa o partnerstwie przewiduje lekki i prosty sposób partnerom, by się rozbiec, gdy im się znudzi współżycie. Ale, na ten przykład, nie przewiduje ona też możliwości adopcji dzieci, co jest różnicą przecież kardynalną.
Ale żeby kardynalność różnic była jeszcze większa, Raskevičius dopisał ponadto do swego projektu przepis, wymuszający na heteroseksualnych partnerach obowiązek potwierdzania u notariusza ojcostwa dzieci, które ewentualnie przyszłyby na świat w ich związku. W małżeństwie przecież takiego obowiązku nie ma, a tutaj będzie, triumfalnie zapewnia Raskevičius. Nie pojaśnia tylko, w jaki sposób i na jakiej podstawie notariusz ma potwierdzać ojcostwo. Na podstawie testów DNA? Na zeznaniu ojca złożonego pod przysięgą, że on jest ojcem, a nie kto inny? Trudności mogą z tym wyniknąć (przyznajmy), a absurdalność tego wymogu może raczej tylko dowodzić, że został on wymyślony jedynie po to, by sztucznie zwiększyć „kardynalność różnic” z instytucją małżeństwa.
Poseł Raskevičius jest przecież nie w ciemię bity, by nie rozumieć, że społeczeństwo na Litwie jeszcze nie dojrzało do jego dalekowzrocznych wizji na temat prawdziwego definiowania instytucji małżeństwa. Doskonale wyczuwa, że już nawet tylko pierwszy kroczek na tej długiej drodze budzi sprzeciw Litwinów, co też dowodzą sondaże (65 proc. respondentów nie akceptuje związków partnerskich) oraz różne akcje, poczynając od zbiórki podpisów i kończąc na organizowaniu marszu w obronie tradycyjnej rodziny, który ma się odbyć w Wilnie, 15 maja. Dlatego Raskevičius przyznaje otwarcie dla mediów, że na razie o małżeństwach homoseksualnych i adopcji przez nie dzieci nie myśli. Odkłada to w czasie, aż społeczeństwo dojrzeje. Pewien międzynarodowy spekulant i filantrop w jednej osobie potrzebuje czasu, by popracować trochę nad tym dojrzewaniem.
Tymczasem milowy krok w kierunku szybszego dojrzewania do wizji Raskevičiusa czyni portal Delfi, pouczając ostatnio Litwinów piórem swego rzymskiego korespondenta Pauliusa Jurkevičiusa, jak należy leczyć się z wszelkich „bifobii”, „transfobii” i „homofobii”. Ten znakomity żurnalista wie bowiem, jak odejść od średniowiecza w tym zagadnieniu i ma też odpowiednio swoje rady w tym zakresie. Adresatem tych rad w pierwszą kolei jest prezydent Gitanas Nausėda, na którego znakomity żurnalista głosował, i teraz zdecydowanie oczekuje od prezydenta, by ten potępił marsz „fermentowany przez anegdotycznych radykałów”. Bo jak prezydent rzecze swe twarde słowo potępienia w stosunku do organizatorów „faszystoidalnego” marszu, to od razu zmięknie im rura, a „ideologia nienawiści ugryzie się w język”, objaśnia Jurkevičius.
Tak, tak, Jurkevičius wie, co mówi. Też nie w ciemię bity. Choć już nie młody, ale ciągle gniewny, złowieszczo przestrzega już w tytule swej korespondencji, że „gdyby marsz odbywał się we Włoszech, jego organizatorzy byliby sądzeni”. Po takim zapewnieniu powstaje jedno już tylko pytanie, czy to italiańskie słoneczko za bardzo przygrzało korespondentowi głowę, czy to trud ciągłego tropienia tak licznych wszędzie fobii tak źle wpłynął na jej stan, że oskarża swój kraj pobytu o bycie państwem policyjnym. Fee i jeszcze raz fee. Jurkevičius przecież twierdzi bez żadnego kamuflażu ni mniej, ni więcej, że we Włoszech organizowanie marszów prorodzinnych jest kryminalizowane przez władze. I tę tezę z tytułu artykułu potem potwierdza jeszcze pisząc, że cytuję: „Gdy Litwa omawia, od kogo zamierzają się bronić przygotowani do marszu tradycyjnych rodzin, we Włoszech w tych samych dniach jest debatowany specjalny pakiet ustaw”. Ma on kryptonim „leggeZan” i ma bronić poszkodowanych od wszelkich fobii na tle orientacji seksualnej. Kto by się potknął o „leggeZan” (a o to naprawdę nie trudno), temu kara 6 tysięcy euro albo odsiadka od 6 miesięcy do 2 lat. Nie muszę nawet tłumaczyć, że korespondent Delfi jest w siódmym niebie od takiej legislacji.
Ale Jurkevičius byłby nawet w ósmym niebie, gdyby to przyszło mu pisać relacje nie z Rzymu tylko z Helsinek. Tam bowiem, prawo, ścigające wszelkie fobie, przeszło już etap legislacji i jest na etapie surowego karania. Już niebawem o tej surowości może na własnej skórze przekonać się fińska posłanka Paivi Rasanen, była szefowa resoru spraw wewnętrznych tego kraju oraz wieloletnia przewodnicząca partii Chrześcijańskich Demokratów.
Prokurator żąda dla obecnej posłanki Eduskunty 2 lat więzienia za „mowę nienawiści” w stosunku do homoseksualistów. Przy tym za „mowę nienawiści” uważa on cytowanie Biblii albo ewentualnie powoływanie się na Pismo Święte przy formułowaniu swych opinii na temat homoseksualizmu. Rasanen została przyłapana przez czujny wymiar sprawiedliwości Suomi aż trzy razy na tak niecnym przestępstwie. Raz, gdy powiedziała, że „pary homoseksualne są wyzwaniem dla chrześcijańskiej wizji człowieka”. Drugi raz, gdy wyraziła pogląd, iż „homoseksualiści nie są stworzeni na podobieństwo Boga, jak heteroseksualiści”. No i wreszcie (to już trzeci raz), kiedy ujawniła prawdę, że „homoseksualizm jest naukowo udowodnionym zaburzeniem rozwoju psychoseksualnego”. Prokuratura we wszystkich trzech przypadkach uznała, że Rasanen „popełniła przestępstwo z nienawiści”. Dlaczego? Bo wyraziła „pogardę i nienawiść skierowaną wobec mniejszości homoseksualnych”.
Była minister spraw wewnętrznych broni się tym, że jest członkiem Kościoła Luterańskiego, który jest legalnym w Finlandii, a który swe nauczanie opiera na Biblii, która też jest legalna w kraju tysiąca jezior. I chyba mówi prawdę. I chyba tylko ktoś, komu słoń mocno nadepnął na rozum, może twierdzić, że podsądna Rasanen nie mówi logicznie.
Na Litwie na razie za cytowanie Biblii nikt do więzienia nie idzie. Ale Raskevičius, Jurkevičius czy, dajmy na to taki Tapinas, bardzo by tego chcieli. Nie jest to jednak jeszcze ten etap, ale też można odnieść wrażenie, że nad Wilią mamy do czynienia dziś ze swoistym syndromem londyńskim. Czyli próbę naśladowania przez litewskich konserwatystów angielskich Torysów, którzy w swoim kraju przeforsowali entuzjastycznie całą agendę LGBT. Raskevičius przecież nie przypadkowo podkreśla, że projekt neutralnej płciowo Ustawy o partnerstwie nie jest jego autorskim dziełem, tylko jest projektem całej koalicji, na której czele – jak wiadomo – stoją Konservatoriai-Lietuvos krikščionys demokratai.
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Konserwatyści to już stereotyp - zrobiła się z tego taka polska Koalicja Obywatelska, czyli liberałowie o lewicowym zabarwieniu. Z konserwatystami w encyklopedycznym znaczeniu nie mają oni nic wspólnego. Podobnie jak z członem "chrześcijańskich" czy "demokratów". To tak jakby Millera czy Kwaśniewskiego nazwać demokratami!!! Przecież to Sajudis czyli komunistyczna litewska odnoga.
Jedyną partią, która nie tylko z nazwy, ale poprzez działania nawiązuje do chrześcijańskich wartości jest nasza Akcja.
Kolejny absurd z Oregonu: Tamtejsze "ministerstwo edukacji" wydało broszurę z zaleceniami dla nauczycieli, z której wynika, że "matematyka jest trwale naznaczona rasizmem i poczuciem białej wartości" I dalej" "wiązanie matematyki z realnym życiem skutkuje używaniem jej do kapitalistycznych i imperialistycznych sposobów bycia i rozumienia świata"!!!
I nie było to 60 czy 80 lat temu i nie powiedział tego Marks, Engels czy Lenin. To USA XXI wieku!!!
niestety działa to tylko w jedną stronę, czyli można atakować oraz oskarżać obrońców życia, przeciwników LGBT, środowiska prolife i chrześcijan - bo to jest "wyrażanie opinii". Ale kiedy sytuacja jest w drugą stronę to już nie jest to "wyrażanie opinii" a mowa nienawiści. Chore... ludzie zapędzili się i bezmyślnie pchają społeczeństwa w stronę Wielkiego Brata - czyli neomarksizmu!!!
To jest liberalna demokracja. Nie ważne kto co uważa, ważne kto liczy głosy. Nie ważne, że większość nie popiera (choć to przecież jest demokracja) ważne, że liberałowie i wszelkiej maści lewactwo bezrozumnie i chorobliwie dąży do wprowadzania absurdalnych i coraz bardziej skrajnych przepisów.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.