Był to niewątpliwie akt odwagi ze strony rządu w Reykjavíku. Zadarcie ze Związkiem Radzieckim, owszem, kolosem już wówczas na glinianych nogach, było jednak wielce ryzykowne, mogło ściągnąć zemstę Imperium Zła na państewko wielkości litewskiego Kowna. Jak się zatem udało skłonić Islandczyków do tak odważnego kroku? Po 30 latach postanowili podzielić się wspomnieniami na ten temat Vytautas Landsbergis oraz Emanuelis Zingeris, którzy na specjalnej konferencji w Sejmie dużo mówili o ekscytujących wydarzeniach tamtych dni, eksponując przy okazji też własne „skromne” zasługi w wiekopomnym dziele.
Vytautas Landsbergis przypomniał, że to jego ówczesny doradca ds. międzynarodowych Ramūnas Bagdonas natchnął go na myśl, by uznania niepodległości szukać wśród krajów północy, a mianowicie w Islandii. Emanuelis Zingeris, choć na ogół słabo pamięta o czymkolwiek, a to z powodu legendarnie wręcz słabej pamięci (raz w studium przedwyborczym zapomniał nawet numer listy własnej partii, gdy chciał wezwać wyborców na jej głosowanie), to jednak tym razem coś tam przypomniał również o własnych „skromnych” zasługach w „islandzkim wyborze”. Dwaj Sygnatariusze, mówiąc o swoich zasługach w wiekopomnym dla Litwy wydarzeniu, pominęli przy tym całkowicie milczeniem zasługi swego kolegi profesora Bronislovasa Genzelisa, Sygnatariusza, którego rola w skłonieniu rządu Islandii do uznania litewskiej niepodległości była bodajże największa.
Przypomniał o tym kontemplującym własną genialność konserwatystom ich oponent z dawnych a i dzisiejszych czasów Zigmas Vaišvila, też Sygnatariusz. Odświeżył on pamięć kontemplującym, że po ogłoszeniu przez Radę Najwyższą Republiki Litewskiej Aktu Restytucji Niepodległości nie było żadnej koncepcji ani „inteligentnych teorii”, jak przebić ścianę milczenia Zachodu w życiowo ważnej dla odradzającego się państwa sprawie.
Podejmowane były wszelkie możliwe próby na tym polu, tymczasem zbawczy islandzki trop pojawił się w sposób zupełnie nieoczekiwany i trochę przypadkowy. Na odważnej decyzji uznania niepodległości Litwy przez rząd w Reykjavíku miała bowiem zaważyć osobista, stara, jeszcze z czasów studenckich, znajomość Genzelisa z bratem ówczesnego ministra spraw zagranicznych Islandii Jana Baldwina Hanibalsona Arno Hanibalsonem. Arno z Bronislovasem studiowali razem w Moskwie, trochę jak to studenci znad Bałtyku, byli antysowieccy. To ich zbliżyło. Zaprzyjaźnili się. Arno później zapoznał Bronislovasa też ze swym bratem Janem Baldwinem, która to znajomość w przyszłości okazała się być zbawienną dla litewskiej niepodległości.
Zdaniem Vaišvily, to właśnie Genzelis po latach w krytycznym dla Litwy okresie (po 13 stycznia 1991 roku) miał ściągnąć do Wilna swego byłego znajomego, a ówczesnego szefa dyplomacji Islandii Jana Baldwina Hanibalsona, który przybył do litewskiej stolicy nielegalnie przez Rygę. W Wilnie Hanibalson naocznie się przekonał, co tak naprawdę dzieje się w zbuntowanej republice. Zobaczył, jak wielka jest determinacja Litwinów do odzyskania wolności. Miał też doradzić sąjūdisowcom zorganizować referendum w sprawie niepodległości, co też było uczynione pod nazwą „plebiscytu”, by nie drażnić Moskwy sugerującymi separatyzm referendami. Plebiscyt z 9 lutego 1991 roku jednoznacznie wykazał wolę mieszkańców Litwy do odzyskania niepodległości. Dwa dni później Islandia, jako pierwsza na świecie, uznała Litwę za niepodległe państwo.
Taka była historia, którą kontemplujący własne zasługi konserwatyści przedstawili jednak w nieco krzywym zwierciadle. Przynajmniej tak uważa Vaišvila, który pominięcie profesora Genzelisa w całej historii z islandzkim wyborem nazywa „świętokradzką bajeczką”.
On też wypomniał liderowi „Sąjūdisu” już wcześniejsze grzeszki na tym polu, gdy jeszcze w roku 1990 profesor Landsbergis jako przewodniczący Rady Najwyższej udał się do Islandii na zaproszenie tamtejszego rządu i nie zabrał ze sobą Genzelisa, choć ten też był zaproszony. Kiedy gospodarze upomnieli się o drugiego profesora z Litwy, pierwszy profesor miał powiedzieć, że ten nie przybył z powodu „ciężkiej choroby”. W rzeczywistości Genzelis przebywał w doskonałym zdrowiu, tyle że nic nawet nie słyszał o zaproszeniu do Reykjavíku, bo Landsbergis go przed nim ukrył, a potem potomkom Wikingów szpetnie skłamał.
Landsbergis jest od dawna w złej renomie u Vaišvily, o tym wiedzą wszyscy. Ale tym razem oskarżył on profesora o jawne kłamstwo z niskich pobudek. Ładne kwiatki. A na dodatek wyeksponowane w okresie przedświątecznym, gdy Litwa szykowała się świętować kolejną datę podpisania Aktu Niepodległości 16 Lutego. Vaišvila więc zachęcił konserwatystów, by przestali kłamać w tak podniosłym momencie, a zamiast tego udali się do Genzelisa i go przeprosili, zwłaszcza że on 16 lutego obchodzi też swe urodziny. „Aha, i przyjdźcie bez masek, choć w tym dniu wypadną Zapusty”, podrwiwał z zakłamania swych oponentów Sygnatariusz.
Spór o wszelakie zasługi w odzyskaniu niepodległości pomiędzy Landsbergisem a jego oponentami z ówczesnej litewskiej partii komunistycznej jak Genzelisem, Brazauskasem czy Sakalasem (ten ostatni do partii nie należał) jest dawny, zażarty, a czasami też niesmaczny. Dla przykładu, bardzo niepięknie wyglądało wystąpienie Landsbergisa z trybuny sejmowej, gdy przed kilkunastu laty na uroczystym posiedzeniu Sejmasu z okazji Dnia Restytucji Niepodległości wychwalał on swe zasługi w odzyskaniu wolności, wytykając przy tym swym oponentom z tamtego czasu bezczynność i tchórzostwo. W obecności ambasadorów zachodnich państw padły słowa w stylu, że dziś to wszyscy świętujecie, ale jak trzeba było walczyć, to wiadomo, kto to czynił, hę, a kto siedział w krzakach.
Po wystąpieniu byłego lidera „Sąjūdisu” na sejmową trybunę zaraz się wprosił Vytenis Andriukaitis, który niejako w imieniu wywołanych do tablicy przypomniał Landsbergisowi lata powojenne na Litwie, gdy to Sakalas za swą antysowiecką działalność został zesłany na Syberię, podczas gdy profesor muzykologii w tym czasie brylował sobie swobodnie po zagranicach, konsumując również różne inne apanaże z rąk komunistycznych okupantów. Landsbergis musiał czuć się jak niepyszny w momencie, gdy mu to przypomniano.
Ostatnia jego konferencja w Sejmie organizowana do spółki z Zingerisem pokazała jednak, że mimo upływu lat nic się nie zmieniło w temacie przechwalania się zasługami przez ojca litewskiej niepodległości. Vaišvila zarzuca więc mu i jego kompanowi, że „obłudnie kleją siebie do historii”, której autorami nie byli.
„Doskonale zdają sobie sprawę z wagi tej historii i dlatego bez mrugnięcia okiem przymierzają sobie zasługi niezasłużone”. I to powiedziałem nie ja, że sparafrazuję nieco słowa słynnego trenera Jarząbka rozmawiającego z szafą w kultowym „Misiu”.
Powiedział to Zigmas Vaišvila, świadek tamtych wydarzeń, minister spraw wewnętrznych w pierwszym rządzie niepodległej Litwy.
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
raczej przepychanki dzieci w piaskownicy
Wystarczy jednak zapytać kto chciał przeprowadzić lustrację, a kto chronił moskiewskich agentów, kto robił karierę w komunistycznych czasach? To sam Landsbergis i jego rodzina jest uwikłany w sowiecką nomenklaturę, a zdaniem wielu był współpracownikiem komunistycznych służb - dlatego on i jego obóz polityczny tak bronią się przed lustracją i zakazują prezentowania skompromitowanych agentów.
Właśnie Landsbergis, jako jeden z pierwszych, sam skorzystał z tego prawa i przeniósł rodzinne ziemie z głębokiej Żmudzi pod Wilno, tym samym pozbawiając ziemi jej prawowitych właścicieli-Wilniuków.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.