Komisja, w której skład mieliby wejść na równych zasadach przedstawiciele wszystkich zamieszkujących Litwę mniejszości narodowych tudzież klerkowie z poszczególnych ministerstw, departamentu statystyki a nawet z Centrum badań nad rezystencją i ludobójstwem, doradzałaby rządowi, jak mądrze prowadzić politykę wobec mniejszości narodowych.
Pomysł Stundysa mówiąc oględnie nie jest świeży. Mieliśmy już podobne komisje (a prawdopodobne mamy również do dzisiaj) w postaci np. Rady Wspólnot Narodowych kiedyś przy Departamencie Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa dzisiaj przy ministerstwie kultury. Moc doradcza takiego gremium zawsze była jednak zerowa. Powołując je władzy chodziło bowiem nie o meritum, tylko o pokazanie Europie i światu, jak demokratycznie u nas są rozstrzygane sprawy mniejszości. W realu było jednak dokładnie na odwrót. Komisje służyły nie do rozstrzygania problemów wspólnot narodowych, tylko do ich rozmydlania. Na zasadzie starej prawdy biurokratów i politykierów głoszącej, że jeżeli chcesz utrącić głowę problemowi - powołaj komisję. To właśnie czyni dzisiaj Stundys. I nie przypadkowo proponuje on wciągnąć do komisji dwustronnej przedstawicieli wszystkich litewskich mniejszości narodowych, których w naszym kraju szacuje się coś na setkę. Każda mniejszościowa wspólnota, nawet jeżeli jej liczebność - to promil w porównaniu z głównymi na Litwie mniejszościami, będzie miała w komisji równoprawny głos i niewątpliwie własne zdanie w każdej dyskusyjnej sprawie. A że wszystkich zdań nie da się jakoś rozsądnie uwzględnić ani tym bardziej zrealizować, to trudno. Nikt Polakom nie będzie stwarzał specjalnych praw (jak chociażby podwójne nazewnictwo ulic), bo przecież takich samych nie da się gwarantować, powiedzmy, Grekom czy Azerom. Takie jest bałamutne rozumowanie politykierów pokroju Stundysa i taki właśnie jest jego cel w powołaniu wspomnianej komisji.
Stundys zresztą destrukcję w sprawach, nazwijmy, polskich uprawia nie od dziś. Robi to systematycznie, konsekwentnie i od lat. Niedawno zarzucił wiceprzewodniczącemu Sejmu Gediminasowi Kirkilasowi „zdradę interesów narodowych" i „szczególny wasalizm" wobec Polski tylko dlatego, że ten zgłosił projekt ustawy zezwalający na oryginalną pisownię nielitewskich nazwisk w dokumentach tożsamości. Przed kilkoma laty robił zaś wszystko, by nie dopuścić rejestracji w Wilnie filii Uniwersytetu Białostockiego. Prawił wówczas dla publicznej TV, że to nie Kreml i Rosja jest zagrożeniem dla Litwy tylko Polska, która w Wilnie zakłada swe uniwersytety.
Poglądy i poziom merytoryczny Stundysa kwalifikują go, by został zaliczony do grona oszołomów o antypolskich aberracjach, których na Litwie niestety liczymy na pęczki. Można by zaliczyć i potem z politowaniem machnąć na posła ręką, gdyby nie fakt, że został on awansowany przez opozycyjnych konserwatystów do ich gabinetu cieni na stanowisko ministra oświaty.
Drżyj litewska oświato przed takim ministrem!
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Takie gadanie ma swoich odbiorców niestety. Ukierunkowane działania w celu skłócenia narodów daje swoje owoce. Polska na drugim miejscu wśród wrogów Litwy. Trucizna jednak robi swoje.
nie pozostaje mi nic innego jak tylko przyznać ci rację. Musimy się trzymać razem, nie można być podatnym na próby rozbicia środowiska polskiego, bo to nas osłabia i potrzeba nam wytrwałości. W jedności siła!
Socjaldemokraci udowodnili to poraz kolejny wczoraj. Ustawy tak ważne dla mniejszości nawet nie zostały przeczytane.
dokładnie. Ludzie by po prostu na własne oczy zobaczyli, że Litwa stoi jak stała i literka "w" jej w żaden sposób nie zaszkodziła. Teraz w sztuczny sposób podsycana jest histeria wśród społeczeństwa.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.