Jest rzeczą oczywistą, że zdalny tryb spisu nie będzie ze względów obiektywnych tak dokładny i precyzyjny, jak wykonany sposobem tradycyjnym. Zwłaszcza jeżeli chodzi o dane, które na Litwie można by uznać za wrażliwe, bo dotyczące narodowości spisywanych obywateli bądź ich wyznania. W tym pierwszym przypadku polityka władz w ostatnich latach była taka, by likwidować obligatoryjność wykazywania przez obywateli swej narodowości w różnych oficjalnych dokumentach. Swą narodowość zainteresowany mógł tam wpisać co najwyżej z własnej inicjatywy. Nietrudno się domyślić jednak, że z tego prawa korzystała daleko nie każda osoba.
Tymczasem elektroniczny spis zamierza powielić dane statystyczne z poprzedniego spisu z roku 2011 oraz uzupełnić je danymi pozyskanymi z różnych instytucji państowych na temat obywateli, którzy się urodzili po ostatnim spisu ludności. Jak już wykazaliśmy wyżej, te dane w temacie chociażby narodowości mogą być tylko cząstkowe. Ba, istnieje wręcz ryzyko, że mogą być w tej wrażliwej na Litwie materii wypaczone, jeżeliby okazało się, że instytucje nie posiadają wskutek nieobligatoryjności wpisu o narodowości danych na ten temat.
ZPL, największa polska organizacja na Litwie, widząc potencjalny problem, postanowiła przyjść w sukurs rządzącym i w czynie społecznym przeprowadzić w sposób tradycyjny ankietowanie mieszkańców Wileńszczyzny, by w ten sposób dane statystyczne na temat składu narodowościowego wielokulturowych terenów przybliżyć maksymalnie do stanu faktycznego. Zapowiedziała też, że zrobi to oczywiście w sposób zgodny z prawem. Z obowiązującymi w naszym kraju obostrzeniami epidemicznymi (co może pobieranie danych statystycznych nieco wydłużyć w czasie) oraz obowiązującym prawem, dotyczącym ochrony danych osobowych.
Za obywatelską postawę organizacji społecznej, której celem jest pomóc rządowi w maksymalnie dokładnym poznaniu składu narodowościowego w państwie, należałyby się tej organizacji tylko podziękowania i słowa uznania. Wiarygodne dane statystyczne na temat narodowości poszczególnych grup obywateli są przecież dla każdego kraju cenne, bo w przyszłości mogą posłużyć do np. wdrażania różnych inicjatyw i praw w dziedzinie oświaty mniejszości narodowych bądź publicznego używania przez nich języka ojczystego na poszczególnych terenach kraju.
Z takimi „podziękowaniami” jako pierwszy pośpieszył poseł partii konserwatystów Jurgis Razma. Poseł z niebagatelnym stażem, który swą karierę polityczną rozpoczynał jako wierny giermek Landsbergisa (wtedy to litewskie media nawet nazywały go Sancho Pansa Don Kichota „Sąjūdisu”). Dziś jest zasłużony wśród konserwatystów głównie dlatego, że kiedyś był giermkiem tak ważnej w ich partii osoby, dlatego jego głos należy potraktować bardzo poważnie. A „podziękował” ZPL-owi Razma w ten sposób, że oficjanie zwrócił się do rządu, by ten wnikliwie przestudiował inicjatywę tej pozarządowej organizacji społecznej. Przestudiował oczywiście pod kątem możliwości zakwestionowania legalności poczynań Związku Polaków, a w wariancie najbardziej pożądanym, by w ogóle zdyskredytował całą inicjatywę.
Dalej poseł wyłuszcza w swym piśmie do rządu swe obiekcje i niepokoje, co do akcji ZPL. To co najbardziej niepokoi posła, znanego z tego, że kiedyś był znanym wojującym polakożercą, że ankieterzy ZPL będą, jakby tu powiedzieć dyplomatycznie, będą „wyduszać” z ankietowanych ich narodowość. Bo ci przecież w normalnych warunkach (rozumuje Razma) mogliby zadeklarować, że nie mają żadnej narodowości, ale zetpelowscy ankieterzy wtedy np. mogą im zagrozić jakoś tam administracyjnie. Razma nie precyzuje jak, ale można domyślić się, że szantaż mógłby polegać na tym, że osoba, która by nie chciała podać się za Polaka, nie dostanie drzewa na opał na zimę, która w tym roku jest zła przecież. Nie wiem oczywiście, jakie dokładnie kryzysy nękają utrudzoną głowę posła Razmy, gdy ten pomyśli o Polakach, ale z jego wywodów można domniemywać, że są to kryzysy poważne. Tak poważne, że strach się nawet bać.
Bo wśród obaw politycznego wyjadacza jest przecież nie tylko szantaż administracyjny, ale też np. to, że ankieterzy, nasłani przez ZPL, nie będą przestrzegać obostrzeń epidemicznych czy prawa, reglamentującego ochronę danych osobowych. Posła co prawda wcześniej takie wątpliwości nigdy nie nachodziły, gdy np. zbierano w różnych akcjach społecznych podpisy w jakiejś tam sprawie i w ankietach były wpisywane dane osobowe obywateli łącznie z ich peselem. Wtedy żadne kryzysy głowy posła Razmy nie nękały, teraz czemuś jest inaczej.
Ale z goła największy niepokój odczuwa poseł Razma, że dane zebrane przez ZPL sposobem tradycyjnym mogą podważyć dane Departamentu Statystyki, które – jak już wspomniałem – są pozyskiwane zdalnie, elektronicznie. Taka potencjalna kolizja danych może przecież – zdaniem posła konserwatystów – podważyć wiarygodność instytucji państwowych i ich statystyki, które (warto pamiętać) tym razem sam Departament Statystyki nawołuje do uzupełniania przez obywateli drogą wypełniania stosownych elektronicznych ankiet, bo się obawia nieprecyzji zwłaszcza w zakresie narodowości i wiary spisywanych właśnie. Razma przeczuwając rozdźwięk, zawczasu więc już próbuje zdyskredytować inicjatywę ZPL i podważyć jej prawną autentyczność. Tak bowiem należy traktować jego pismo do rządu.
Na szczęście nie wszyscy obywatele rozumują tak, jak Jurgis Razma. Pod internetowym postem posła można np. przeczytać taki oto wpis Adomasa Danisevičusa: „Wygląda na to, że Jurgis całkowicie się zdezorientował. Nie pojmuje, że mieszka w państwie demokratycznym – w którym każda osoba i każda organizacja społeczna może wdrażać różnego rodzaju inicjatywy (...). Ale wygląda na to, że Jurgis jest zwolennikiem totalitaryzmu – chce wszystko kontrolować, kto i co może w naszym kraju czynić”.
W podobnym duchu co Razma wypowiedział się też o inicjatywie ZPL inny konserwatysta Stasys Šedbaras. Ten też ma pełną głowę wątpliwości, że to akcja Związku Polaków będzie oznaczała wotum nieufności wobec państwa, że będzie upolityczniona, że zmanipulowana. A i tautininkai przecież mogą zrobić swój spis i co wtedy ZPL..., zamartwia się na zapas Šedbaras i jakby zrównuje obydwie organizacje, choć tautininkai cieszą się wśród swych litewskich wyborców poparciem rzędu 1 proc., zaś ZPL, wspierająca w wyborach AWPL-ZChR, wśród polskich wyborców na Wileńszczyźnie rzędu 80 proc. Logika Šedbarasa, należy przyznać, jest twarda w tym miejscu jak sam Mur Berliński.
Konserwatyści tak nerwowo reagują na inicjatywę ZPL, bo sami mają ukryte cele, jeżeli chodzi o skład narodowościowy Litwy. Chodzi im, by nowy elektroniczny spis wykazał jak najniższy procent Polaków zamieszkujących Litwę. Wtedy obłudnie będą mogli powiedzieć, że tak chcieliby wreszcie wdrożyć jakieś tam prawa dla Polaków, ale nie mogą, bo ich pozotało przecież tak niewielu.
Dlatego zależy im, by dane statystyczne na temat składu narodowościowego w ostatnim spisie ludności były pozyskiwane z przysłowiowej chmury, a nie z domów osób zaintersowanych.
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Niestety litewskie "elity" uparcie odmawiają przeprowadzenia lustracji czyli ujawnienia sowieckich agentów i współpracowników KGB. Najpewniej dlatego, że wielu z litewskiej polityki, sajudisu i innych partii, ale też biznesmenów czy dziennikarzy, ma brudne życiorysy naznaczone haniebną współpracą. Niestety również Okińczyc ze swoimi mediami krytykuje pomysł lustracji, możliwie dlatego że sam widniej na liście Tomkusa czyli jako współpracownik sowieckich służb. Dlatego Litwą wciąż rządzą jawnie lub z ukrycia dawni towarzysze i resortowe dzieci czyli już następne pokolenie.
Dlatego w interesie wszystkich Polaków leży poparcie inicjatywy ZPL i spisanie całych swoich rodzin w obu spisach: państwowym i społecznym.
Trzeba też jednoznacznie negatywnie ocenić teksty zamieszczane w Znad Wili i Kurierze Wileńskim w którym próbuje się podważać sens spisu powszechnego i zniechęcać do udziału w nim. Takie działanie to pomaganie antypolskim landsbergistom w uderzaniu w polskość Wileńszczyzny, to wręcz zdrada polskiej racji stanu na Kresach, za którą tyle pokoleń przelewało krew i oddawało życie, by wciąż trwała tu polskość.
Każda organizacja, podmiot, firma ma PRAWO chodzić od domu do domu i prowadzić badania, zbierać dane do ankiety, prowadzić sprzedaż door-to-door, czy też właśnie dokonać spisu na potrzeby własnej działalności.
Jak tak dalej pójdzie to nacjonaliści z Rezmą na czele będą kwestionować legalność chodzenia "po kolędzie" przez księży!!!
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.