A więc jedziemy, jak zwykł zaczynać słowami swój telewizyjny program jeden z dziennikarzy w Macierzy.
Przed świętami Bożego Narodzenia, według chrześcijańskiej tradycji, ustawiane są w miejscach publicznych Szopki Bożonarodzeniowe. Piękną tradycję chciała kontynuować hiszpańska eurodeputowana Isabel Benjumea, która szopkę zamierzała wyeksponować w miejscu swej pracy, czyli w Parlamencie Europejskim. Starała się zresztą o to od dłuższego już czasu, gdy to wystosowała jeszcze w roku 2019 do przewodniczącego PE Dawida Sassoli odpowiednią prośbę. Włoski katolik Sassoli nie odpowiadał na pismo przez długie miesiące, a gdy już odpowiedział, to orzekł bezradnie, że wystawianie szopek w PE nie leży w jego gestii. Zaproponował zwrócić się w kłopotliwej sprawie do kwestorów budynku.
Kwestorzy na początku chytrze wykręcali się sianem twierdząc, iż szopki w PE wystawić nie mogą z tej prostej przyczyny, że jej fizycznie nie posiadają. Gdy europosłanka zadeklarowała jednak, że z własnych pieniędzy zasponsoruje zakup instalacji, wtedy dopiero maski opadły. Kwestorzy odpowiedzieli wprost: „Nie można”. Dlaczego? Ano dlatego nie można, bo „chodzi o instalację o treści religijnej i może ona zostać uznana za instalację obraźliwą”.
Tak, tak – obraźliwą. Nic nie pomyliłem. Obrazi się, należy domniemywać, „wyrafinowany” gust lewackich ortodoksów, co to „błądzą tylko w jedną stronę”, jak śpiewa zespół „Raz, dwa, trzy”. Neomarksistowscy ortodoksi domagają się bowiem tolerancji i akceptacji dla każdej, nawet najbardziej kuriozalnej, inności spod swych lewackich znaków, natomiast w zamian za grosz nie mają tolerancji np. dla osób wierzących. Taka to jest ich lewostronna tolerancja.
Zresztą problem z instalacją Bożonarodzeniowej Szopki to bynajmniej nie tylko specjalność Parlamentu Europejskiego. Ten bowiem problem w Europie staje się coraz bardziej palący. Od lat np. zmierza się z nim mer francuskiego miasta Beziers, który – można by rzec – jest już recydywistą w naruszaniu absurdalnego prawa Republiki, zabraniającego eksponowania w miejscach publicznych ekspozycji religijnych. Mer Robert Menard regularnie bowiem wystawia przed siedzibą swego Ratusza Szopkę ze Świętą Rodziną, zaś tamtejszy sąd rutynowo nakazuje mu usunięcie instalacji, grożąc karą 2 tysięcy euro za każdy dzień zwłoki.
Sytuacja powtórzyła się i w tym roku. Mer szopkę zainstalował, ale, wiedząc zawczasu, co będzie dalej, zrobił to trochę na wzór polskiego Drzymały, któremu, jak pamiętamy z historii, Prusacy zabraniali wybudować dom na własnej ziemi. Drzymała więc mieszkał w domu na wozie, który nie można było zgodnie z prawem uznać za nieruchomość. Prusacy więc byli bezradni w swej tępej praworządności.
Podobnie postąpił mer Menard. Szopkę tym razem umieścił na ruchomej platformie i gdy sąd nakazał mu instalację usunąć sprzed Ratusza, przesunął ją tylko kilkanaście kroków dalej na teren niepubliczny. Tępi urzędnicy Republiki zgrzytają zębami, ale nic zrobić nie mogą.
Lewacka logika Kalego błądzi zresztą nie tylko przy instalacjach świątecznych szopek. Potyka się o prawdę i zdrowy rozsądek niemalże na każdym kroku. Tutaj wspaniałym wręcz przykładem może służyć europosłanka lewicy z Polski Sylwia Spurek, która jest czuła na los pokrzywdzonych i wykluczonych w każdej porze dnia i roku. Tyle że należy uściślić, że nie o los ludzi polityczce chodzi, a o trudną dolę animaliów. Przed świętami Spurek swe czułości kieruje przede wszystkim w stronę ryb. A tak oto na Instagramie europosłanka temat ogarnia: „W ciągu roku ludzie odławiają i zabijają od 970 miliardów do nawet 2,74 bilionów ryb”, pisze w przerażeniu i ubolewa, że „niestety nie możemy tego dokładnie policzyć, bo ludzie połowy liczą w tonach”. I kończy swój „intelektualny” wpis przypomnieniem, że w dniu, kiedy ten wpis popełnia, jest obchodzony dzień ryb. „Nadal musimy przypominać, że zwierzęta tak jak i ludzie mają swoje prawa”, śle uniwersalną mądrość dla świata polityczka Spurek. Nie kwetionujemy oczywiście prawa ryb do ich humanitarnego traktowania, ale manifest pani Spurek uznajemy za wielce obłudny, mając na uwadze fakt, jak traktuje ona z kolei uniwersalne prawa ludzi np. do urodzenia się. W tym przypadku lewacka logika Spurek każe jej głosić inny zgoła manifest: „Moje ciało, moja sprawa”.
Inna „wybitna intelektualistka” lewicowego nihilizmu, uliczna zadymiarka spod znaku „Strajku kobiet” Marta Lempart też wyróżniła się na koniec roku. Ba, święciła wręcz wielkie triumfy w tym czasie. Została wyróżniona przez gazetę „Finacial Times” nagrodą „Kobieta roku 2020” pewnie w kategorii wybitnych osiągnięć, które da się streścić lakonicznie w jednym słowie: „Wypier…ć”. Sława jej stała się na tyle gromka w całej Europie, że nawet były polski premier i były szef Rady Europejskiej Donald Tusk odbył z „kobietą roku” spotkanie w Brukseli, gdzie wspólnie zastanawiali się, jak „burzyć mury i budować mosty”.
Nie wiem, ile mostów udało się im zbudować podczas spotkania (na którym obaj budowniczowie prezentowali się w maseczkach z nazistowską czerwoną błyskawicą), ale mam za to wielką wątpliwość, czy uliczna „gracja” ze swą znaną wszystkim erystyką w ogóle nadaje się do tego wzniosłego dzieła. Nawet nie tyle że mam wątpliwość, tylko raczej mam pewność, że lemparciarskie mosty – to wyjątkowo chybotliwa konstrukcja, na którą nie wejdzie nawet największy śmiałek, o ile będzie zawieszona ona nad przepaścią czy burzliwą rzeką. Nikt przecież nie chce dobrowolnie skręcić sobie kark.
Zresztą nie z nagrody „FT” ani z budowania mostów będzie zapamiętana pani Lempart w roku 2020, tylko zgoła z innych poczynań. Najbardziej pamiętną będzie konwersacja ulicznej zadymiarki z policjantem, który strzegł w Warszawie budynku przed atakiem „budowniczki mostów”. To że nie przepuszczał jej do budynku, bardzo rozjuszyło panią Lempart, która zaczęła wrzeszczeć do stróża porządku, by ujawnił jej swoje nazwisko i swój policyjny numer. Policjant stoicko lekceważył wrzaski agresorki, co ją doprowadzało wręcz do furii. Wreszcie „gracja” nie wytrzymała nerwowo i plunęła mundurowemu prosto w twarz. Pech chciał, iż stało się to w czasie pandemii, gdy wszyscy nosimy maseczki, a o czym pani Lempart wyraźnie zapomniała. Efekt był taki, że plwociny skierowane na policjanta wylądowały na maseczce, a potem też na brodzie właścicielki wydzielin. Morał z tej sytuacji mamy taki, aby pani Lempart uważała w przyszłości na siebie zwłaszcza w sytuacji, gdy znowu wpadnie w furię, by przypadkiem nie spadła wówczas z krawędzi Ziemi i nie wpadła w ciemną dziurę Kosmosu.
Na świecie w mijającym roku zdarzyło się bardzo wiele różnych kuriozalnych przypadków, nie jesteśmy w stanie oczywiście ich opisać w jednym krótkim felietonie. Dlatego wybiórczo na koniec wspomnimy jeszcze tylko o jednym.
Chodzi o telefon Grety Tunberg, słynnej szwedzkiej nastolatki i ikony walki o ekologię, która zadzwoniła przed świętami do samego premiera Kanady Justina Trudeau. Otóż z ujawnionej rozmowy słychać wyraźnie, jak premier Trudeau przywitał się z Gretą, a następnie odpowiadał na pytania nastolatki o NATO, o sytuacji na świecie, o Donaldzie Trumpie. Dalej Greta mówi do rozmówcy, że czołowi szefowie rządów zachowują się jak dzieci. Radzi premierowi Kraju Klonowego Liścia, by „opuścił NATO, złożył broń, zbierał kwiaty i cieszył się przyrodą”. Trudeau w zamian pochwalił Gretę za „jej spojrzenie na świat” oraz „pełne emocji słowa”.
Po chwili jednak dziwne propozycje rozmówczyni jakby trochę wzbudziły nieufność u kanadyjskiego szefa rządu, który w skutek tego zaczął mocniej pracować głową, aż kapnął się w końcu, że rozmawia z jakąś fałszywą Gretą. Gdy skapował, że został wystrychnięty przez kogoś na dudka, rozmowę przerwał. Ale i tak rosyjscy pranksterzy Władimir Kuzniecow i Aleksiej Stoliarow mieli ubaw po pachy, że wkręcili kolejnego światowego przywódcę, czym z radością podzielili się ze światową opinią publiczną.
My, kończąc, dzielimy się nadzieją, że kolejny rok będzie zdecydowanie lepszy od odchodzącego, a Sylwester choć i w wąskim gronie rodziny przed telewizorem mimo to będzie wesoły. Do siego roku...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Partyjny towarzysz z Laisves partii Eveliny Dobrovoskiej, dyżurny litewski gej Tomas Vytautas Raskevičius (media określają go jako profesjonalnego geja) chce wprowadzenia wspólnych toalet w Sejmie. Bez podziału na damskie i męskie, ale wspólne, neutralne płciowo. Serio...
Skończona durnota?
Zapewne. Ale przez niektórych traktowana całkiem serio.
Przewodnicząca partii Wolności Armonaitė jest za. Przewodnicząca parlamentu Čmilytė-Nielsen też popiera ten szalony pomysł.
Zaś Dobrovolska oświadczyła, że też osobiście byłaby za, ale więcej - ona uważa że musi to iść razem z jasną wiadomością po co to jest robione, czyli w imię popierania równości.
Totalny obłęd!!!
--- a pewnie, roślinek też nie można, bo "mają duszę", więc ludzie niech kamienie jedzą. Co za patoekologia. Budujemy elektrownie wiatrowe, ale przy okazji zabijamy ptactwo. Więcej samochodów elektrycznych= potrzeba więcej prądu, więcej akumulatorów, które później trzeba zutylizować, ale wpierw wyprodukować używając komponentów, które degradują środowisko... Patoekologia bez pomyślunku - jak to całe lewactwo.
Lempartowa wyczuła kasę nosem. Dorota Kania ujawnia w swoim artykule, że Strajk Kobiet prowadzony przez prywatną fundację Lempart nie był spontanicznym zrywem, ale zaplanowaną akcją, dzięki której ta zarobiła spore pieniądze.
- Po ulicznych burdach i awanturach ze zbiórki publicznej firmowanej przez Martę Lempart wpłynęło prawie 1,5 mln zł. (…) Przedstawiany jako spontaniczny happening, który odbył się 23 października na dziedzińcu Muzeum Narodowego, był w rzeczywistości starannie wyreżyserowanym spektaklem.
A pytaniem pozostającym do dziś bez odpowiedzi jest dlaczego Lempart kręciła się wokół służb m.in. ABW???
Czyżby obce służby chciały w Polsce robić rewolucję?
Nauki Jezusa to fundament przetrwania społeczeństwa. Jakie fundamenty ma lewactwo np. osoby pokroju Dobrovolskiej czy Radchenki?
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.