W twardych negocjacjach, które trwały dniami i nocami (dosłownie) przez 5 dób, szefowie państw walczyli o jak najhojniejszą ofertę dla własnych krajów, stosując przy tym najróżniejsze sztuczki negocjacyjne, naciski, a nawet szantaże. Kwoty do podziału leżały na stole niebagatelne, liczone w setkach miliardów euro na samą pomoc po koronakryzysie plus nowa perspektywa unijnego budżetu, co razem tworzyło astronomiczną sumę rzędu 1,82 bln euro.
Nic więc dziwnego, że emocje przy negocjacjach były ogromne, a politykom nie zawsze udawało się trzymać nerwy na wodzy. Bogata „Północ”, przezwana na szczycie „grupą skąpców”, do ostatniego targowała się z biedniejszym „Południem”, bardziej dotkniętym skutkami pandemii, o zasobność koszyka tzw. bezzwrotnych grantów, które miałyby leczyć gospodarki tych ostatnich z wirusowych turbulencji. „Południowcy” przy tym odwoływali się do europejskiej solidarności, „skąpcy” zaś akcentowali potrzebę umiaru i reform.
Polska na szczycie należała do ważnych graczy, bo też miała o co walczyć. We wstępnej propozycji kwalifikowała się do grupy państw głównych beneficjentów. Czwartego dnia negocjacji jednak „altruistyczna wspólnota”, zatroskana losem ciemiężonych Polek i Polaków, a taki obraz maluje totalna opozycja, pokazała swą prawdziwą twarz – egoistyczną i pazerną. Podjęto próbę wrzucenia na stół negocjacyjny kwestii praworządności. Jak trafnie zauważył europoseł Prawa i Sprawiedliwości, znawca europejskich salonów, Jacek Saryusz-Wolski „piątka skąpców nad ranem zaczęła się chować za klauzulą praworządności”.
„Okazuje się, że ta cała nagonka, klauzula praworządności, to wszystko jest jak ustawiona figura na szachownicy, żeby użyć jej w wielkiej grze o wielkie miliardy”, skomentował zachowanie „altruistycznej Unii” wobec Polski i Węgier Saryusz-Wolski. Wyjaśnił przy tym dosadnie, że chodziło po prostu o zaszantażowanie Warszawy i Budapesztu praworządnością, by w ten sposób oskubać ich z należnych im funduszy. Na całe szczęście obudziły się w porę inne kraje europejskie (m.in. Słowenia, Łotwa, Czechy, Portugalia), które razem z Polską i Węgrami dały znać, że nie życzą sobie takich instrumentów ideologicznej presji. Pozatraktatowa maczuga praworządności, wywijana przez silnych i wpływowych w UE, może przecież w przyszłości spaść na każdą inną głowę, która ewentualnie podpadnie Brukseli.
W przypadku Polski temat praworządności stał się już niemal dyżurnym w Unii, która chętnie nadstawia ucho podszeptom polskiej totalnej opozycji w tej materii. Totalni, skarżąc Polskę w Brukseli, chcą kosztem interesów własnego państwa i narodu powrócić do władzy w „tym kraju” (jak nazywają Polskę), zaś Bruksela temat wykorzystuje bardzo pragmatycznie we własnych bardzo zresztą przyziemnych interesach. Dosłownie na kilka dni przed szczytem Komisja LIBE (Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych) Parlamentu Europejskiego pod przewodnictwem hiszpańskiego socjalisty Juana Fernando Lopez Aquilara przegłosowała wstępny raport na temat stanu praworządności w Polsce. Przekonuje w nim, że w Polsce pogarsza się stan demokracji, rządów prawa i praw podstawowych. Dlaczego się pogarsza?
Ano z wielu powodów. Nawet z bardzo wielu. Jak z sarkazmem na twitterze napisał europoseł Patryk Jaki europejska lewica pod rączkę z liberałami martwi się stanem praworządności w Polsce bynajmniej nie tylko z powodu reformy systemu sądownictwa nad Wisłą, która zresztą jest prowadzona przez rząd z premedytacją na wzór tych, jakie już od lat funkcjonują w krajach unijnych. Teraz krytykanci polskiego rządu z tych państw muszą używać nie lada ekwilibrystyki słownej, by uzasadnić, dlaczego w ich krajach takie rozwiązania prawne „być dobre” (jak by powiedział Kali), a w Polsce identyczne „być łamaniem praworządności”. Ale praworządność w Polsce się nie wydarzyła również dlatego, przypomina Jaki, bo jej władze nie przyjęły jeszcze edukacji seksualnej dzieci takiej, jakiej sobie życzą ludzie LGBT, nie zezwoliły na aborcję na życzenie, na życzenie Brukseli nie przyjęły do siebie nielegalnych muzułmańskich emigrantów. Długa jest ta lista „niepraworządności” w Polsce.
Europoseł Aquilara jest głęboko zasmucony brakiem tych „wartości” w Polsce i zrobił już wszystko, by z tego powodu została ona ukarana. Sam zresztą o tym powiedział publicznie polskim przyjaciołom z totalnej opozycji zasiadającej w PE, pytając ich jednocześnie, co jeszcze mógłby zrobić, „żeby skutecznie walczyć z władzą w Polsce”?
Hiszpański Don Kichot szuka wiatraków w Polsce, by z nimi walczyć, a tymczasem we własnym kraju ma ich pod dostatkiem. To przecież nie kto inny tylko socjalistyczno-komunistyczny rząd Pedrosa Sancheza w Hiszpanii jest ostro krytykowany przez opozycję i hiszpańskie elity o tłamszenie demokracji, cenzurę, prześladowanie niepokornych dziennikarzy, korupcję i „kryminalne” wręcz zaniedbania w walce z pandemią koronawirusa. Aż 400 dziennikarzy podpisało list otwarty, w którym komunizujący rząd jest oskarżany o zastraszanie ludzi mediów, ukrywanie prawdy o stanie pandemii, o niemożliwość otrzymania od rządu odpowiedzi na pytania. Taki jest stan praworządności w Hiszpanii, która pod rządami ideowych pobratymców Aquilary najgorzej w Europie zadbała o losy swych obywateli w dobie pandemii, co kosztowało dziesiątki tysięcy z nich życie. Komisja LIBE jednak tym się nie zajmie, bo ma pełne ręce roboty na polsko-węgierskim froncie zmyślonych problemów.
Totalna opozycja nad Wisłą jest bardzo poręczną dla pana Aquilary i jego ideologicznych hazardów, daje bowiem mu paliwo do walki z konserwatywnym rządem w Polsce, co – jak się wydaje – stało się jego misją w Parlamencie Europejskim. Cieszy więc go, gdy każde niemal bez wyjątku poczynanie polskiego rządu tamtejsza „obywatelska” platforma uznaje za niekonstytucyjne (ostatnio za takowe uznała przegrane przez siebie wybory prezydenckie; gdyby wygrała, to oczywiście wybory byłyby konstytucyjne), a ponadto sprzeczne z Prawem Rzymskim, z trzecim prawem Newtona, z powszechnym prawem grawitacji, kodeksem Hammurabiego oraz międzygalaktycznym kodeksem prawnym osób z demokracji liberalnej. Aha, i jeszcze pewnie też z prawem łagierniczym Urków z obozów pracy na sowieckiej Kołymie. Słowem ma Hiszpan w tym polskim „bezprawiu” w czym wybierać.
Premier Holandii Mark Rutte, prowodyr krajów „grupy skąpców”, swoją postawę podczas ostatniego szczytu w Brukseli uzasadnił bardzo dosadnie: „Jesteśmy tutaj, ponieważ każdy troszczy się o swój własny kraj, a nie po to, by do końca naszego życia zapraszać się wzajemnie na urodziny”.
Totalniacy nad Wisłą do końca życia będą się wpraszać na urodziny do możnych w Europie...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
PS. Żółć totalniaków jest przeogromna – Polska odniosła ogromny sukces finansowy na szczycie, a kwestię praworządności tam zredukowano do kwiatka u kożucha.
Komentarze
Te niewątpliwe osiągnięcia, uzyskane pomimo wielu trudności włącznie z donosami krajowej opozycji, muszą tejże opozycji niezwykle ciążyć, stąd te ciągłe ataki i krytykanctwo.
Podobnie ogromna i widoczna jest żółć tych, którym kością w gardle stoi polskość na LT, sukcesy AWPL oraz ZPL, jedność i samoorganizacja polskiej społeczności, aktywne uczestnictwo w życiu politycznym i społecznym republiki. Ta żółć zatruwa niejednych z polskojęzycznego radia (czyli filii Gazety Wyborczej na Litwę) albo z niegdyś polskiego dziennika, który teraz stał się tubą giedroyciowców znad Wisły i niewiele już ma wspólnego z Wilnem oprócz nazwy. Jednak zarówno w PL zwyciężył kandydat obozu narodowego i patriotycznego, tym bardziej na Wileńszczyźnie zdecydowanie dominuje myślenie polskie (a nie michnikowskie czy giedroyciowe) i to dobrze wróży przed nadchodzącymi wyborami do Seimasu.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.