Jeżeli chodzi o ogólny krajobraz po ostatnich europejskich wyborach, to odzwierciedla on w dużym stopniu nastroje pogrążonych w różnych problemach i kryzysach Europejczyków.
Mimo że górą również w nowym PE będą chadecy (zdobyli ponad 28 proc. głosów), a drugą pod względem wielkości frakcję utrzymają socjaliści (blisko 25 proc.), to nawet 100 europosłów oddelegują do Brukseli i Strasburga partie eurosceptyczne i nacjonalistyczne. Będzie więc to siła znacząca, która – być może – paradoksalnie wymusi na partiach głównego nurtu europejskiego niezbędne zmiany, których potrzebuje zjednoczona Europa. Europarlamentarną mozaikę uzupełnią też liberałowie z 9,6-procentowym poparciem, Zieloni (7,3 proc.), Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (6 proc.) oraz skrajna lewica (5,7 proc.).
Wracając do niezbędnych zmian: wydaje się, że pytaniem number one będzie kwestia wizji przyszłej Europy. Opcje na dzisiaj są dwie. Federacja albo – mówiąc umownie – Europa Ojczyzn. Dla mnie federacja jest utopią, która nie tylko że jest szkodliwa dla samej tożsamości Starego Kontynentu, ale i niemożliwa do zrealizowania.
Tak jak kiedyś marksiści ubzdurali sobie zbudowanie światowego komunizmu dla dobra ludzkości oczywiście i wiemy, czym ta awantura się skończyła, tak i federaliści teraz skończą tym samym. Podporządkowanie brukselskim klerkom losów europejskich narodów w imię większej sprawności fiskalnej i konkurencyjności Europy jest i niedorzecznością, i niemożebnością.
Solidarności, uczciwości, a nawet konkurencyjności nie wymusimy poprzez centralizację władzy i nieuchronne zwiększenie armii biurokratów, którzy przecież będą musieli pilnować wykonywania dyrektyw, nakazów, rozporządzeń, przepisów wydawanych z Brukseli. Do tego potrzebne są zgoła inne wartości.
A skoro o wartościach mowa, to osobiście uważam, iż będą one wyzwaniem dla Europejczyków nie mniejszym niż nękający kontynent kryzys gospodarczy. Pytanie, jakie wartości nas, Europejczyków, w przyszłości będą łączyć we wspólnej Europie, jest bowiem zasadnicze.
I w tym przypadku opcje mamy dwie. Albo wracamy do korzeni, do chrześcijańskich źródeł Starego Kontynentu, albo schodzimy na manowce różnych toksycznych dla ludzkości ideologii w rodzaju gender. Tutaj widzę szczególne zadanie dla nowych krajów członkowskich ze Wschodu i Południa Europy, gdzie chrześcijaństwo jeszcze coś znaczy, by pomogły gnuśnym Europejczykom z Zachodu, zainfekowanym różnego rodzaju pseudowartościami, powrócić do cywilizacji od wieków budowanej przez ich bogobojnych przodków.
Ugrupowania eurosceptyczne wymuszą też w Europie dyskusję nad problemem imigracji. Większość bowiem na Starym Kontynencie doskonale zdaje sobie sprawę, że Europa nie może być Lampedusą Trzeciego Świata, że użyję niegdysiejszej, niezbyt aktualnie poprawnej terminologii. Bezradność w tym zagadnieniu partii głównego nurtu powoduje zwiększającą się popularność ugrupowań skrajnych i nacjonalistycznych.
Polityka multi-kulti, jak wiadomo, wzięła w łeb po tym, gdy spłonęły francuskie miasta (jeszcze za czasów Sarkozy) w odwecie za postrzelenie przez policję czarnoskórego bandyty, a w Wielkiej Brytanii radykalni Mahometanie ścięli angielskiego Bobby prosto na ulicy z okrzykiem „Ałłach Akbar". W Brukseli problem, owszem, uzmysłowiono, ale recepty na jego rozwiązanie jak na razie brak.
Kryzysów zatem współczesna Europa ma pod dostatkiem. Wypada więc życzyć odwagi tym w europarlamencie, którzy, próbując je rozwiązać, pójdą pod prąd politycznej poprawności...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Ktoś ma problem imigracji my zaś mamy problem emigracji. Tak czy inaczej problem istnieje i nie słyszałem propozycji jak to można rozwiązać.
To prawda, że jeden Tomaszewski w Parlamencie Europejskim znaczy więcej niż pozostałych kilkunastu posłów z Litwy. Bo liderowi AWPL się chce i potrafi walczyć o ważne sprawy.
odpowiedź dał już Schumann, jeden z twórców projektu zjednoczenia Europy:
"Demokracja będzie chrześcijańska albo nie będzie jej wcale. Demokracja antychrześcijańska byłaby karykaturą zmierzającą do pogrążenia się w tyrani, lub w anarchii. Stanowisko demokraty może być określone w ten sposób: nie może on zaakceptować tego, że państwo systematycznie ignoruje rzeczywistość religijną, że przeciwstawia jej stronniczość graniczącą z wrogością lub pogardą. Państwo nie może nie uznawać, bez krzywdy i szkody wyrządzonej sobie, niezwykłej skuteczności natchnienia religijnego w praktykowaniu cnót obywatelskich, w tak koniecznej obronie przeciw siłom rozkładu społecznego, które wszędzie działają. Nie zamierzamy pomniejszać rangi Kościoła i sprowadzać go do roli policjanta i żandarma; koncepcje okresu cesarstwa i restauracji mamy już ostatecznie za sobą. Chodzi bowiem o stwierdzenie jego ogromnego autorytetu moralnego, który jest spontanicznie uznawany przez wielką liczbę obywateli, oraz najwyższego znaczenia jego nauczania, jakiego żaden inny system filozoficzny nie mógł osiągnąć aż do chwili obecnej."
- W imię wartości chrześcijańskich!
oraz
- Jednością silni!
powinny stać się także fundamentami Unii Europejskiej. To by mogło ją uratować przed licznymi zagrożeniami, zarówno upadkiem moralnym, jak też przed rosnącym naporem i terrorem multi-kulti.
Niestety wciąż wielu zaślepionych lewicowców, antyklerykałów i politpoprawnych idiotów nie dostrzega zagrożeń, jakie stoją u bram Europy.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.