W uroczystości udział wzięli ministrowie komunikacji Litwy i Łotwy, prezesowie spółek naftowych PKN Orlen oraz „Latvijas dzelzceļš”. Wszystko odbyło się z dużą pompą, mimo że chodziło przecież o oddanie do ponownego użytku zaledwie kilkunastokilometrowego odcinka torów kolejowych. Dlaczego?
Otóż odpowiedź jest prosta: bo ten odcinek jest strategicznie ważny dla celów biznesowych największej na Litwie spółki „Orlen Lietuva”. Przez niego bowiem koncern naftowy przewoził swoje produkty na Łotwę. Czynił to do momentu, póki Litewskie Koleje Państwowe (Lietuvos geležinkeliai) torów nie rozebrały.
Stało się to w roku 2008 w atmosferze skandalu. Przypomnijmy, że po zakupie litewskiej rafinerii w Możejkach przez polski koncern naftowy, firma z Płocka (mimo że wyłożyła na transakcję ciężkie pieniądze) zaczęła, delikatnie mówiąc, odczuwać duży dyskomfort w pracy na litewskim rynku. O ten dyskomfort zadbały w pierwszą kolej właśnie Litewskie Koleje Państwowe, które np. drakońsko podniosły taryfy na przewóz paliw dla Orlenu, a potem w ramach wojny podjazdowej rozebrały właśnie tory do Renge.
Sabotaż był poczyniony korzystając z najlepszych wzorców, jakie stosują np. kontrolowane przez Kreml rosyjskie spółki państwowe. Tak oto w tym samym czasie kierownictwo Rosniefti uznało, że awarii uległa rura ropociągu „Drużba”, którą paliwo było tłoczone do Możejek. Dostawy więc zostały przerwane, a stało się to tak nieszczęśliwie, bo akurat w momencie, gdy Możejki zostały zakupione przez Orlen. Wtedy to też, jak już wspomnieliśmy, nieszczęście stało się również z litewskimi torami do Renge. No, przynajmniej tak tłumaczył rozbiórkę torów ówczesny dyrektor generalny LG Stasys Dailydka, że są one niebezpieczne i dlatego w trosce o produkty Orlenu muszą na jakiś czas zniknąć.
Po jałowych sporach na Litwie kierownictwo Orlenu w końcu było zmuszone do skierowania skargi do Komisji Europejskiej, która po kilku latach badań nałożyła na LG drakońską karę w wysokości 28 mln euro za ograniczanie konkurencji oraz nakazała odbudowę torów. Wywołało to swoisty szok na Litwie, gdzie media, tudzież władze, zaczęły szukać winnych skandalu. Okazało się jednak, że potencjalny winowajca, dyrektor generalny LG Stasys Dailydka, na ten czas zdążył już bezpiecznie ewakuować się na zasłużony odpoczynek, czyli przeszedł na emeryturę. Zapytany przez dziennikarzy o swoją odpowiedzialność za decyzje, które skutkowały milionowymi karami, był mega lakoniczny. Powiedział mianowicie: „To nie jest już mój problem”. Potem jeszcze dodał, że „to państwo musi się zmierzyć z tym problemem”. Czyli Dailydka sobie porządził w kolejach państwowych, naraził spółkę na milionowe straty, a teraz niech obywatele ze swych podatków za to zapłacą. Cudowna wręcz arogancja.
Oczywiście, opinia publiczna i politycy na czele z ówczesną prezydent Dalią Grybauskaitė byli oburzeni. Prezydent wręcz mówiła o „skandalu tolerowania przez kolejne rządy „państwa w państwie”, co wreszcie doprowadziło do „ogromnych strat” oraz „upadku reputacji całego państwa”. Jak rzadko, ale w tym przypadku się zgadzam z byłą prezydent. Nie skłamała ona mówiąc o „upadku reputacji”, o „państwie w państwu”, bo, jako żywo litewskie molochy państwowe, pozostające właściwie poza kontrolą i bezkarne były swoistymi zagrodami dla udzielnych wojewodów – urzędników albo ekspolityków, kierowanych do spółek państwowych według kluczy partyjnych.
Najlepszym przykładem był sam Dailydka, ale też i jego zastępca, były polityk i premier Albertas Šimėnas. Zanim trafił na intratne stanowisko, Šimėnas zaliczył barwną karierę polityczną. Był wielokrotnym ministrem, a nawet szefem rządu, z tym że w tym ostatnim przypadku nader osobliwym. Z tego powodu trafił wręcz do litewskiej księgi Guinnessa jako najkrócej urzędujący litewski premier. Na zaszczytne stanowisko państwowe został wyznaczony w trudnych dniach stycznia 1991 roku. Dokładnie 10 stycznia o godz. 20.00, a już 13 stycznia o 5.00 rano został z niego odwołany. Stało się tak, ponieważ Šimėnas po nominacji tak skutecznie się ukrył przed Moskalami (w willi w Druskienikach w obawie przed aresztowaniem), że odnaleźć go nie mogli również swoi. Po trzech dniach bezowocnych poszukiwań litewski Seimas stwierdził w końcu, że premier nie stawił się do pracy i wybrał innego.
Tak szczegółowo o tym piszę nie po to, by z premiera Šimėnasa dworować, tylko by pokazać, że spółki państwowe istotnie były i niestety nadal są swego rodzaju azylem dla ekspolityków, którym się nie powiodło. Że nadal są, niech świadczy chociażby ostatnia głośna sprawa z nagonką na ministra komunikacji Jarosława Narkiewicza, który miał odwagę nieco przewietrzyć z nieudolnych rządców innego państwowego molocha – Pocztę Litewską. Po zwolnieniu zarządu tej państwowej spółki, co należy do konstytucyjnych praw ministra, zaczęła się wręcz totalna wojna „poszkodowanych” z szefem resortu. Jej celem było usunięcie ministra ze stanowiska za wszelką cenę, bo dotknął interesów litewskich oligarchów, panoszących się na państwowych udziałach. Puszczono w ruch cały arsenał najniższych erystycznych sztuczek, by oczernić oponenta, czego chętnie się podjęły zresztą usłużne sprzedajne media w naszym kraju. Na szczęście rząd się nie ugiął, pokazując tym samym, że na Litwie to on rządzi, a nie grupy interesów.
Jest to jakiś znak nadziei, że jednak na Litwie jest inaczej niż np. w Rosji, której koncerny naftowe, kontrolowane przez Kreml, wcale nie powinny być etalonem dla poczynań litewskich spółek. Odbudowane tory do Renge niech będą też słono kosztującą nauczką na przyszłość dla litewskich władz, które muszą wreszcie ukręcić bat na bezkarność wytworzonych przez siebie oligarchów.
Bo pamiętać też należy, że prościej jest odbudować tory niż reputację państwa, które nie radzi sobie z własnymi spółkami.
Tadeusz Andrzejewski
Radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Inwestujmy w uczciwych polityków, których efekty widać w ciężkiej pracy.
Są też tacy, którzy dbają wyłącznie o swoje interesy ze szkodą dla kraju. Np. Okińczyc bierze ogromne pieniądze co miesiąc za obsługę chińskich korporacji, które budują elektrownie na Białorusi, co Litwa uznała za zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju.
Taki to "gest przyjaźni" wykonała Litwa wobec Polski. A teraz została zmuszona naprawić sytuację, ale dopiero pod naciskiem unijnym, bo sama z dobrej woli uczynić tego nie zamierzała.
Na szczęście Tomaszewski oraz pozostali nasi politycy trzymają się chrześcijańskich wartości i mają silny kręgosłup moralny, dzięki któremu powstają projekty prorodzinne i prospołeczne.
Tak właśnie rządzono na Litwie. My mamy własnych ministrów i polityków - uczciwych, pracowitych, oddanych sprawie. Nigdy nikt z AWPL nie powiedziałby takich rzeczy.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.