Wileński magistrat nie tak dawno anulował swą decyzję sprzed lat o nadaniu ulicy w centrum stolicy imienia przedwojennego litewskiego dyplomaty Kazysa Škirpy, wyznawcy – jak się okazało – ideologii nazistowskiej i antysemity. Potem, decyzją mera Šimašiusa, została zdjęta tablica upamiętniająca gen. Vėtrę, który jest posądzany o pośredni udział w holokauście (tablicę nielegalnie przywrócili wyznawcy generała).
Dzisiaj dyrektor Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy Teresė Birutė Burauskaitė zapowiada, że część nazwisk ofiar sowieckiego totalitaryzmu, wykutych na granitowej ścianie byłego budynku gestapo, a potem KGB w Wilnie przy ulicy Ofiarnej będzie musiała zniknąć. „Trochę zbyt pośpiesznie odbywały się procesy weryfikacyjne”, przyznaje lakonicznie dyrektor Centrum, nie ujawniając szczegółów. Litewscy dziennikarze dotarli jednak do nieoficjalnej informacji potwierdzającej, że na „litewskiej ścianie płaczu” mogły być upamiętnione nazwiska osób nieuprawnionych do zaszczytów z racji np. na swoją kolaborację z Niemcami czy udział w holokauście.
Niewykluczone jest też, że wśród osób upamiętnionych, jako aktywni działacze antysowieckiej rezystencji, mogli się znaleźć niepożądani intruzi. Czyli osoby, których rezystencka karta wygląda bardzo mgliście albo „bohaterowie” wykuci w granicie wręcz wcale jej nie mieli. Prawdopodobnie, niestety, wśród prawdziwych bohaterów na ścianie zostały wypisane nazwiska pospolitych bandytów. „W aktach ich spraw znaleziono mnóstwo danych o popełnionych przestępstwach”, cytuje dziennikarzy agencja BNS.
Nazwiska samozwańczych bohaterów albo wręcz antybohaterów trzeba więc będzie skuć ze ściany. Niewykluczone (a nawet bardzo prawdopodobne), że proces ten wywoła gromkie protesty znanych już ze swych ekstra ordynarnych zachowań środowisk. Nie wątpię, że czujny jak żuraw profesor Radžvilas nie darowałby sobie, by nie wykorzystać sytuacji, aby kolejny raz zdemaskować litewskie władze w antylitewskim spisku, pisanym pod dyktando Moskwy. Tak przynajmniej zakręcony na spiskach profesor tłumaczył ekscesy ze Škirpą i Vėtrą. Wyjaśniał w swych zawiłych esejach, że Moskwa, nie mogąc bezpośrednio robić na Litwę nacisków w tych sprawach, czyni to poprzez zachodnią opinię publiczną, która – co każdy wie przecież – jest infiltrowana przez kremlowskich agentów.
Nie wiem, czy i tym razem zacna kompanija od dziarskiego profesora nie ruszy z dłutami i młotkami w rękach, by na nowo kuć na granitowej bryle ściany niesłusznie usunięte nazwiska (z Vėtrą taki numer im się udał). Wiem jednak, że w sprawach polityki historycznej przyszedł czas na refleksję. Enigmatyczne wyjaśnienia w stylu, że trochę zbyt pośpiesznie robiliśmy bohaterami osoby niezweryfikowane, jest wielce symptomatyczne. Istotnie, po odzyskaniu niepodległości zbyt szybko i pochopnie niekiedy próbowaliśmy odsowietyzować swoją historię, popełniając przy tym błędy.
Dzisiaj jest czas na weryfikację i korekty tych błędów. Bo nie może być tak, że na ścianach upamiętnień widnieją nazwiska kolaborantów i pospolitych bandytów, a zabrakło tam miejsca dla prawdziwych bohaterów. Rozumiem, że jeszcze kilka dekad wstecz nazwiska wilnian, bohaterów, pomordowanych w Ponarach a przetrzymywanych i często katowanych w więzieniu przy ul. Ofiarnej – tyle że polskiej narodowości – nie miały szans na upamiętnienie na „litewskiej ścianie płaczu”. „Taki pomysł by nie pofrunął”, mówiąc slangiem dyplomatów, możemy dzisiaj konstatować.
Jednak obecnie mamy już chyba zgoła inną sytuację. Jeżeli w muzeum w Tuskulanach, w miejscu kaźni litewskich leśnych braci i polskich żołnierzy niezłomnych, można było upamiętnić i jednych i drugich, to dlaczego tego nie można zrobić na Łukiszkach? Dlaczego w miejsce skutych z granitu nieprawdziwych bohaterów nie można by wpisać prawdziwych. Takich jak np. profesor Kazimierz Pelczar czy adwokat Mieczysław Gutkowski, a i całej dziesiątki zakładników, którzy zostali uwięzieni na Łukiszkach przez gestapo w odwecie za zlikwidowanie przez AK jej agenta Marijonasa Padaby. Wszyscy zostali rozstrzelani przez litewskich kolaborantów w Ponarach. Zrobiono to w dość dużym pośpiechu, że nawet telegram z Berlina nie zdążył dotrzeć do Wilna z żądaniem nierozstrzeliwania prof. Pelczara. Niemcy bardzo cenili światowej klasy lekarza, który już wówczas miał ogromne sukcesy w leczeniu nowotworów. Niestety, zginął, a jego nazwiska próżno dziś szukać na „litewskiej ścianie płaczu”.
Dlaczego więc – ponawiam pytanie – w Tuskulanach można było upamiętnić bohaterów litewskich i polskich, a na Łukiszkach jest to niemożliwe do dzisiaj? Odpowiedź wydaje się brzmieć dziwnie, bo: w Tuskulanach zamordowani zostali leśni bracia i akowcy walczący razem w tym okresie przeciwko wspólnemu wrogowi – Sowietom, zaś na Łukiszkach Polacy byli ofiarami litewskich kolaborantów. Pytanie jednak, czy ich ofiara złożona w walce o wolne od nazistowskich okupantów Wilno jest mniejsza, mniej wartościowa, że nie zasługuje na upamiętnienie? Czy nie jest po raz kolejny fałszowana historia, gdy na ścianie wileńskiego więzienia-symbolu są nazwiska ofiar wyłącznie jednej narodowości?
Otóż, moim zdaniem, jest akurat czas, by na wileńskiej ścianie płaczu wreszcie wykuć prawdziwą historię.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Dlatego wciąż jest to quasi-demokratyczne Państwo. Tak jak i w Polsce agenci, TW i pozostali mają się dobrze również na Litwie. Tak długo jak nie będzie poparcia dla projektu lustracji AWPL, Litwa pozostanie w sowieckich kajdanach
W dodatku, której to "słusznej narodowości" obywatele dokonywali mordów.
Niestety dzisiaj też najchętniej by to wszystko przemilczano. Polacy z Kresów dbają jednak o pamięć pomordowanych.
Niestety współcześnie nie jest wcale lepiej, czego przykładem wciąż utajniana lista współpracowników sowieckiej KGB, czego sumiennie pilnuje Sejmas. Pytanie dlaczego i w czyim interesie?
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.