W dzisiejszym globalnym świecie międzynarodowe internetowe korporacje medialne stają się, na oczach można by rzec, państwem w państwie. Roszczą sobie prawa do suwerenności przekazu informacyjnego wyłącznie z własnymi zasadami, wartościami i polityką informacyjną, mając przy tym (delikatnie mówiąc) w nosie prawo państw, na których terytorium prowadzą swą działalność komercyjną. Kształtują przy tym, jako potentaci i monopoliści w świecie mediów internetowych, opinię publiczną, dyktują własne pojęcia o dobru i złu, formują wartości takie, jakie same uznają za godne bycia wartościami.
Burzą przy tym porządek, wartości i moralność uznawane w poszczególnych społecznościach i narodach od wieków. W ten sposób wartościami stają się na przykład prawa kobiet do aborcji (albo do własnego brzucha, jak wygłasza się postulat w wersji nieco mniej eleganckiej), czy prawo osób z zaburzoną tożsamością seksualną (którzy sami siebie kwalifikują jako osoby LGBT) do tzw. małżeństw jednopłciowych z gwarancją na dodatek adopcji dzieci. Natomiast, według polityki informacyjnej wspomnianych koncernów, czymś niestosownym jest – na pograniczu wręcz mowy nienawiści – upominanie się o prawa dzieci. O prawa np. do posiadania mamy i taty czy o prawo do życia, gdy jest ono dopiero w stadium prenatalnym. Wtedy osoby, które próbują bronić tych podstawowych i niezbywalnych praw dzieci, są określane jako dotknięte homofobią i dyskryminujące kobiety w ich prywatnych wyborach.
Gdy wspomniane Google zapowiedziało walkę z mową nienawiści, to – jak się okazało wkrótce – ostrze tej walki w pierwszej kolejności dotknęło nie osoby publicznie lżące z wartości religijnych, wyśmiewające i obrażające uczucia chrześcijan, tylko osobę abp. Marka Jędraszewskiego, autorytetu moralnego i duchowego dla milionów polskich katolików. YouTube zablokował jego homilię z okazji 75-lecia Powstania Warszawskiego, dlatego że hierarcha wspomniał w niej o „czerwonej zarazie” (czytaj komunistycznej), którą dzisiaj zastąpiła jeszcze gorsza – „tęczowa”. Mówił przy tym o ideologii LGBT, nie odnosząc swych słów do żadnych konkretnych osób. Międzynarodowa korporacja, powołując się na swą politykę i zasady informowania, uznała jednak wypowiedź drugiej osoby w hierarchii kościelnej Polski za mowę nienawiści i homilię wygumkowała z kanału. Było, ale się zmyło. Dopiero powszechne oburzenie katolików polskich oraz słowa wsparcia płynące dla arcybiskupa krakowskiego z całego świata zmusiły YouTube do zmiany decyzji. Koncern zgrzytając zębami, trochę jak niepyszny, przywrócił homilię.
W tych samych dniach z YouTube zniknął również program znanego w Polsce publicysty i pisarza Pawła Lisickiego „wSensie”, w którym autor podjął dyskusję, rozróżniającą homoseksualizm a ideologię LGBT. Okazało się, że jest to treść niedozwolona na platformie międzynarodowego koncernu, więc była, ale się zmyła.
Takie przykłady można by mnożyć i mnożyć. Są ich dziesiątki tylko z ostatnich dni i tygodni. Zasada: „Była, ale się zmyła”, dotknęła np. stronę internetową Fundacji Życie i Rodzina znanej działaczki pro-life Kaji Godek. Strona fundacji się „zmyła”, bo domagano się na niej prawa do życia dla dzieci nienarodzonych oraz wyrażano sprzeciw wobec ofensywy ideologii LGBT. Przy tym argumentem szczególnie katującym mózg we wszystkich przytoczonych przypadkach było postawienie adwersarzom zarzutu używania mowy nienawiści, choć jako żywo śladu tam nawet nie było jakiejkolwiek nienawiści czy napaści ad personam. Były próby obrony wartości przed atakiem antywartości. Warto przy tym zauważyć, że te same koncerny (w tym przypadku Facebook, jeżeli dobrze pamiętam) za zgodne ze swą polityką informacyjną uznają, na przykład, takie obrzydliwe akcje, jak mistrzostwa świata w obrażaniu pamięci Jana Pawła II. Wtedy jest to zgodne z „wartościami” międzynarodowych koncernów i nie ma żadnej mowy o nienawiści.
Według słownika PKW, z cenzurą mamy do czynienia, gdy „następuje kontrola publicznego przekazywania informacji, stanowiąca ograniczanie wolności wyrażania poglądów”. Dziś dokładnie z tym zjawiskiem mamy do czynienia, gdy omawiamy powyższe praktyki Google, YouTube czy Facebooka. Światowe koncerny internetowe cenzurują najzwyczajniej w świecie treści, które nie są mile widziane w świecie liberalnej demokracji. Przepraszam za tautologię. Można by rzec, że Google, YouTube czy Facebook, miłując niewykluczanie, wykluczają. Wykluczają treści konserwatywne, poglądy odzwierciadlające wartości chrześcijańskie, poglądy niezgodne z ich własnymi. Są to namiastki ukrytego totalitaryzmu, przed którym swego czasu przestrzegał Jan Paweł II, mówiąc, że demokracja bez prawdy wcześniej czy później przerodzi się właśnie w jawny albo ukryty totalitaryzm.
Międzynarodowe medialne koncerny internetowe są zbyt potężne, by z ich ukrytym totalitaryzmem mogły walczyć organizacje społeczne, partie czy tym bardziej poszczególni obywatele. Ich opresji mogą przeciwstawić się tylko rządy państw, które jeszcze nie uległy powszechnej politycznej poprawności, podyktowanej przez liberalną demokrację.
Muszą to być na dodatek rządy, które „grzeszą” odwagą.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Jak na razie mamy wściekły atak na wartości chrześcijańskie i Kościół, ale jednak przez ponad 2 tysiące lat Chrystusowego Kościoła nic nie było w stanie zniszczyć, więc i teraz ostatecznie prawda zwycięży.
To są przejawy "cywilizacji śmierci" przed czym ostrzegał już lata temu papież Jan Paweł II.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.