Dać słowo – to moralna odpowiedzialność, poucza na wstępie swego pisania zatytułowanego „Obiecałeś – pocieszyłeś, nie dotrzymałeś – nie zgrzeszyłeś” Ažubalis. Wręcz „istotny moment samorealizacji przebywającego na Ziemi człowieka”, górnolotnie rozkręca swe myśli na temat danego słowa konserwatysta. Gdy słowa nie dotrzyma zwykły człowiek, kiepsko jest. Ale zgoła inna sprawa ma miejsce, gdy słowa nie zdzierży polityk, to to już staje się „politycznym faulem” (prasižengimasem), objaśnia były szef litewskiej dyplomacji i przypomina w tym kontekście obietnicę prezydenta Algirdasa Brazauskasa, jaką on złożył w roku 1995 w Mejszagole swemu koledze Guntisowi Ulmanisowi w sprawie korzystnej linii granicznej na morzu pomiędzy Łotwą a Litwą. Potem słowa nie dotrzymał, a w konsekwencji łotewski parlament dotychczas nie ratyfikował morskiej granicy litewsko-łotewskiej. Oto jest waga pustosłowia w polityce, mądrze zauważa Ažubalis.
Potem zaś przechodzi do clou swego pisania i wypomina litewskim politykom całą litanię składanych obietnic bez pokrycia swym polskim partnerom w sprawie rozwiązania problemów mniejszości polskiej na Litwie. Tutaj obietnic było tak dużo, że można mówić o całym ich maratonie, przyznaje zgorszony konserwatysta. Odnotowuje przy tym, że cała długa lista tych obietnic jest pieczołowicie wypisana na oficjalnej stronie polskiego MSZ (pewnie po to, by przypadkiem autorzy tych obietnic nie zapomnieli o nich). A więc są spisane konkretne fakty – kto, gdzie, co i kiedy obiecywał, a teraz te obietnice wiszą nad Litwą, jak zły omen, którego nie sposób się pozbyć, beszta Ažubalis za nonszalancję takich polityków jak Antanas Valionis czy Linas Linkevičius, którzy naobiecywali ponoć najwięcej. Dostało się przy tym nie tylko ministrom spraw zagranicznych, ale też byłym prezydentom (z wyjątkiem Grybauskaitė, która „pažadų dalinimą” przystopowała), spikerom Sejmu czy zwykłym posłom, byłym i obecnym.
Ale gdyby ktoś naiwnie pomyślał, że Ažubalis w puencie nawoła do spełnienia obietnic danych przecież, jak sam przyznaje, „Lietuvos Respublikos vardu” (a pamiętamy przy tym, że obietnice – to „moralny obowiązek” i „wręcz istotny moment samorealizacji przebywającego na Ziemi człowieka”), to bardzo się rozczaruje. Ažubalis wręcz przeciwnie, powołując się na Traktat i przywołując konkretny przykład pisowni nazwisk mniejszości narodowych po obydwu stronach granicy, buńczucznie twierdzi, że my „nic nikomu nie jesteśmy dłużni”. Koniec kropka, bo w Traktacie zapisano, iż nazwiska mniejszości mają być zapisywane „według brzmienia”, czego Litwa przestrzega. Ažubalis, co prawda, nie cytuje przepisów Traktatu do końca, gdzie jest zapisane, iż strony zobowiązują się ostatecznie kwestię pisowni nazwisk rozwiązać w osobnych aktach prawnych. Polska już dawno to uczyniła, a gdyby Litwa chciała traktować zobowiązania traktatowe w dobrej wierze, to musiałaby zrobić to samo. Poseł „jaskółczej” partii jednak bardzo instrumentalnie patrzy na relacje ze strategicznym ponoć sojusznikiem, jak na prawdziwego landsbergistę zresztą przystało. Współpracujemy tylko tam, gdzie nam to się opłaca, bojkotujemy wszystko, co nam nie w smak.
Atakuje więc Ažubalis aktualnych polityków z koalicji rządzącej jak chociażby przewodniczącego Sejmu Pranckietisa za to, że ten „wzbogaca dziedzictwo obietnic” wobec Polski. Potem zaś daje upust swym marzeniom, by w końcu na Litwie znalazł się polityk (w domyśle taki jak on), który Polakom powie twardo, że problemy litewskich Polaków, jak chociażby sprawa pisowni nazwisk, to wewnętrzna sprawa Wilna, bo dotyczy relacji obywatela i jego państwa. Słowem nie suń nos nie w swój trzos, drogi partnerze zza Buga. Wy zaś nędzne linkevičiusy i pranckietisy przestańcie wreszcie obdzielać Polaków obietnicami jak obwarzankami na feście w Smorgoniach, grzmi we wnioskach swego artykułu konserwatysta, który zasłynął kiedyś z powiedzenia, gdy został ministrem spraw zagranicznych, że żadnych obietnic danych Polsce przez litewskich premierów, prezydentów, ministrów spraw zagranicznych itd. nie będzie spełniał, bo on osobiście nikomu nic nie obiecywał.
Jestem przekonany, że moralizatorski artykuł Ažubalisa nie przez przypadek ukazał się dosłownie w przededniu inauguracji nowego prezydenta Litwy Gitanasa Nausėdy. Jest on swego rodzaju politycznym dictum dla prezydenta elekta, by się ten nie ważył składać kolejnych obietnic w Warszawie, gdy tylko tam się uda ze swą pierwszą zagraniczną wizytą. Bo landsbergiści wezmą to na indeks i nie przepuszczą głowie państwa, jeżeli tylko spróbuje „ubogacać dziedzictwo obietnic”.
Cóż, Ažubalis – to jeden z najzdolniejszych wychowanków politycznej szkoły Landsbergisa, odchowany pod okiem mentora na twardogłowego nacjonalistę, który nie odda nawet guzika Polakom. Wiemy i dlatego nawet nie próbujemy polemizować i przekonywać, bo po co raczyć ścianę grochem. Jedyne co możemy zrobić Ažubalisowi w tej sytuacji, to zadedykować mu na koniec fraszkę Kochanowskiego „Na Baltazara”: „Nie dziw żeć głowa Baltazarze chora. Siedziałeś wedle głupiego doktora”.
Tadeusz Andrzejewski