Rzecz działa się ponad dziesięć lat temu. W kraju wówczas premierował Gediminas Kirkilas, a mnie wypadło być w gronie jego doradców, byłem odpowiedzialny za sprawy wspólnot narodowych. W tamtym czasie amplituda stosunków Warszawa – Wilno była wysoka. Relacje na najwyższym szczeblu politycznym były bardzo przyjazne, rządząca w Polsce prawica dążyła do zacieśniania współpracy regionalnej, czego wymiernym dowodem miała być szykowana wówczas potężna inwestycja PKN „Orlen” w Możejkach.
Równolegle w tym samym czasie Uniwersytet w Białymstoku, reagując na prośby polskiej społeczności na Litwie, przymierzał się do otwarcia swej pierwszej zagranicznej filii właśnie w Wilnie. Sprawa była na tamten czas już zaawansowana. Rząd Kirkilasa przychylnym okiem patrzył na aktywność polskiego uniwersytetu, który zamierzał w litewskiej stolicy stworzyć możliwość studentom do studiów ekonomii i informatyki w ich języku ojczystym. Chodziło o zachowanie dobrego klimatu w stosunkach dwustronnych, a tym samym dla największej w dziejach Litwy inwestycji, co to, nawiasem mówiąc, ratowała litewską rafinerię przed wpadnięciem w niepożądane ręce.
Dobry klimat stosunków polsko-litewskich na najwyższym szczeblu nie podziałał jednak na aparat administracyjny i biurokrację państwową w Wilnie, która niestety znana jest ze swych nacjonalistycznych odchyłów. Od wnioskodawców z Uniwersytetu w Białymstoku zacząłem otrzymywać niepokojące sygnały, że sprawa filii jest sztucznie blokowana na różnych szczeblach urzędniczych. Meldowałem o tym premierowi, który zlecił mi działać „w jego imieniu”.
Wybrałem się więc (podbudowany mandatem „w jego imieniu”) na posiedzenie gremium Rady Uniwersytetów, które miało opiniować białostocki wniosek o filii, zanim on ostatecznie trafi pod obrady rządu. Wiedziałem, że Rada będzie coś kombinować, ale nie spodziewałem się, że tak obcesowo i prostacko wręcz potraktuje władze Uniwersytetu w Białymstoku na czele z ówczesnym rektorem uczelni profesorem Jerzym Nikitorowiczem. Radzie przewodniczył Valentinas Stundys, postać znana skądinąd ze swej siermiężnej antypolskości (późniejszy wieloletni konserwatywny poseł), który nie potrafił nawet za bardzo się maskować z tym, że odpowiedź negatywną przyniósł ze sobą w czapce na swej podejrzliwej głowie, a samo posiedzenie to jedynie pic i szukanie pozorów. Dziennikarka Rita Miliūtė, jak sobie przypominam, też mu dzielnie sekundowała w wynajdywaniu pretekstów, dlaczego – mimo „szczerych chęci” gospodarzy – filii polskiego uniwersytetu w Wilnie nie miejsce.
Im dłużej trwało posiedzenie, tym bardziej atmosfera się zagęszczała, stawała się nieprzyjemna dla gości, bo sztucznie wymyślane trudności świadczyły o obłudzie członków Rady Uniwersytetów. I wtedy głos zabrał właśnie Gitanas Nausėda, doktor ekonomii, członek z nazwy tylko jak się okazało uniwersyteckiego gremium. Tak naprawdę jako jedyny ratował jego wiarygodność i reputację, bo oświadczył, że nie ma powodów do negatywnego zaopiniowania wniosku. Ponadto uważał on, że Polacy mają prawo do nauki w swym języku ojczystym przedmiotów i specjalności, które Litwie są potrzebne. Zażartował też na koniec, że jeżeli filia będzie dobrze płacić, to sam się tam zatrudni.
Nausėda nie mógł w tamtym czasie przewidzieć, że za ponad 10 lat potrzebne mu będą głosy Polaków w wyborach prezydenckich, więc jego ówczesna postawa była autentyczna, niewyreżyserowana, bezinteresowna. Po prostu wyraził swoje przekonanie – europejskie, otwarte, a nie zaściankowe i ksenofobiczne jak jego kolegów.
Dzisiaj Nausėda został prezydentem naszego kraju. Mam szczerą nadzieję, że po Dalii Grybauskaitė będzie to dobra zmiana. Stosunki z naszym sojusznikiem – Polską zaczną się poprawiać nie tylko werbalnie, ale i na gruncie merytorycznym. Pałac prezydencki nie będzie już blokował decyzji niezbędnych do rozwiązania problemów polskiej społeczności na Wileńszczyźnie, która gremialnie poparła go w drugiej decydującej turze wyborów, ale też je inicjował. 91 proc. poparcia w rejonie solecznickim – to absolutny rekord i duże też wyzwanie dla prezydenta elekta, który ma szansę sprawy polskie rozwiązywać tak, jak to zademonstrował przed 10 laty.
Jest kandydatem niezależnym, nie obowiązują więc go żadne partyjne gierki czy interesiki. Jeszcze przed inauguracją spotkał się z liderami polskiej społeczności z AWPL-ZChR i spotkanie przebiegało w atmosferze zrozumienia. To ważne, bo gdy obejmie urząd, to – jak sam zapowiedział – z pierwszą wizytą zagraniczną uda się do Warszawy, gdzie (jestem przekonany) będą uważnie śledzone poczynania nowej litewskiej głowy państwa. Tam ma szanse pokazać, że stosunki dwóch krajów mogą być naprawdę poufne i szczere, na miarę wyzwań dzisiejszych, niełatwych czasów. Należy wreszcie zrobić odwrót od fasadowości i sztucznej przyjaźni, jakie cechowały poprzedniczkę Nausėdy w relacjach z polskimi władzami.
90-letni ojciec Nausėdy mówił jeszcze przed II turą, że wychowywał syna na porządnego, uczciwego człowieka. I takich też zachowań po prezydencie elekcie spodziewa się Litwa.
Tadeusz Andrzejewski