Ludzkości pewnie po prostu odechciało się żyć, filozofuje nieco makabrycznie leciwy konserwatysta i zapowiada nadejście w Europie „epoki szaleńców”. „Była epoka chamów, a teraz nadchodzi epoka szaleńców”, biadoli Landsbergis przekonując, że Stary Kontynent czeka coś w rodzaju samozagłady. A że mocny jest w alegoriach, więc swe czarne wizje maluje powołując się na anomalie świata przyrody. „Takie procesy zdarzają się też w przyrodzie (prawi). I w przyrodzie bywa przecież tak, że wieloryby wyskakują na brzeg i nie chcą żyć. Miliony albo setki tysięcy myszy bądź wiewiórek idzie w kierunku oceanu i się topi. To taki instynkt samozagłady”, objaśnia patriarcha gdybając przy tym, iż – być może – wynika to z tego, że gatunki te stały się zbyt liczne. To samo jest z ludźmi. „Może naszych ludzi jest za dużo albo oni za długo żyją na tej planecie tak, że ktoś reguluje”, głowi się nad niepojętą zagadką sędziwy starzec.
Jednocześnie stan dzisiejszej Unii Europejskiej Landsbergis ocenia jako „gėrį” (dobro), które to dobro trzeba tylko zrobić jeszcze trochę lepszym. „Nie trzeba zmieniać. Trzeba tylko „gerinti gerumą” (ulepszać dobre), przekonuje polityk, który przez całe dekady nadawał ton dyskursu politycznego w naszym kraju.
Z tej wypowiedzi należy rozumieć, iż konserwatysta uważa obecne unijne elity spod znaku liberalnej demokracji za samo dobro, których zmieniać, broń Boże, nie należy, a co najwyżej jedynie można zrobić jeszcze nieco bardziej dobrymi. Tak samo zresztą uważają same elity, o których mowa, jak np. Jean Claude „Dwa różne buty” Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej, jego pierwszy zastępca Frans Timmermans, co to jest prawdziwym arbitrem elegancji (zwłaszcza gdy idzie o praworządność) w całej Europie oraz prawdziwy wykwint liberalnej demokracji, jakim po prawie może się mianować Guy (czytać Gui) „Pogromca faszystów” Verhofstadt. Oni też uważają, że na wszystkie biedy i katastrofy, jakie spadły na Europejczyków podczas ich rządów, jedynym lekarstwem jest „jeszcze więcej Europy”. Czyli jeszcze więcej tego, co tak naprawdę najmocniej denerwuje mieszkańców Starego Kontynentu (niereagowanie Unii tam, gdzie powinna – np. w kwestii zalewu Europy przez nielegalnych emigrantów i wtrącanie się w sprawy obywateli tam, gdzie nie powinna – np. narzucanie światopoglądów). Taką wizję Unii wyborcy zaczynają masowo odrzucać w różnych krajach członkowskich drogą wyborów albo – jak Brytyjczycy – drogą rozstania się z biurokratycznym kolosem.
Landsbergis i wspomniani dżentelmeni są jednak odporni na argumenty jak szczepionka na koklusz, bo uznali po prostu (jak kiedyś komuniści komunizm), że liberalna demokracja jest najwyższym i ostatecznym stadium rozwoju ludzkości, jakiej nie wolno zastąpić niczym innym. Bo liberalna demokracja w ich mniemaniu – to koniec historii, najwyższe spełnienie cywilizacji ludzkiej, coś, na co mógł się zdobyć człowiek będący jedynie w najwyższym stadium swego rozwoju.
Zatem każdy, kto ma odmienne zdanie, jest wrogiem ludu, że znowu trochę przywołam retorykę symetrycznych wydarzeń, które już kiedyś budowali komuniści. Przy takim myśleniu staje się więc jasne, że niczego zmieniać nie wolno, można co najwyżej ten komunizm współczesny w jego liberalno-demokratycznej reinkarnacji tylko nieco ulepszyć.
Dlaczego jednak wyznawcy liberalnej demokracji tak sądzą? Odpowiedź może być tylko jedna: bo wiedzę swą czerpią ze źródeł pozarozumowych. Niedostępnych dla całej reszty innych obywateli mniej oświeconych nieznanym światłem. A jako że nie mają oni dostępu do źródeł pozarozumowych, więc nie wiedzą, że liberalna demokracja została stworzona wyłącznie dla ich dobra i świetlanej przyszłości. Muszą zatem z tego się cieszyć, a nie fikać i domagać się np., by to podczas wyborów wyborcy mogli decydować, jakie opcje polityczne mają rządzić w ich krajach.
Żądanie takie, zdaniem wspomnianych dżentelmenów, jest niebywałym wręcz populizmem. Bo przecież w wolnych wyborach tłuszcza, nie mająca dostępu do źródeł pozarozumowych, może wybrać nacjonalistów czy jakichś tam innych populistów i wtedy ostateczny wytwór ludzkości, czyli liberalną demokrację może spotkać los myszy albo wiewiórek, co to z niewiadomych nauce przyczyn samopotopiły się. A przecież liberalnej demokracji to nie może spotkać, gdyż wynika owo założenie już z samej definicji głoszącej, że jest ona ostatecznym i niezniszczalnym ustrojem ludzkości – końcem historii.
No, chyba że ludzkości odechciało się żyć...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Podsumował rolę Landsbergisa w polonofobicznych atakach na Polaków obywateli Litwy
Żądajmy lustracji! Jeśli chcemy normalnego państwa wiemy co robić przy urnach
Kluczowe zdanie prezydenta Klausa: "Myślałem, że to należy już do przeszłości, że żyjemy w demokracji, ale w UE naprawdę działa postdemokracja".
Niestety to prawda, a doświadczamy tego niemal każdego dnia. Wystarczy posłuchać relacji z Brukseli, Paryża czy Berlina...
Vaclav Klaus:
Muszę powiedzieć, że w ten sposób i tym tonem nikt jeszcze ze mną tutaj nie rozmawiał przez 6 lat mojej prezydentury. Nie jest pan tutaj na paryskich barykadach. Sądziłem, że taki styl komunikacji wobec nas skończył się 19 lat temu. Widzę, że się myliłem. Ja bym sobie nie pozwolił pytać pana, z czego finansowana jest działalność Zielonych. Jeśli zależy panu na racjonalnej dyskusji przez te pół godziny, które nam zostały na negocjacje, proszę, panie przewodniczący, oddać głos kolejnej osobie.
Hans-Gert Poettering:
Nie, my mamy wystarczająco dużo czasu. Mój kolega będzie kontynuował, ponieważ każdy z członków będzie pytał pana, o co tylko zechce. (Do Cohna-Bendita) Proszę kontynuować.
Vaclav Klaus:
To niewiarygodne, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem.
Vaclav Klaus:
Dziękuję za to nowe doświadczenie, które zyskałem, spotykając się tu z państwem. Nie przypuszczałem, że coś takiego jest możliwe, i w ciągu ostatnich 19 lat nic podobnego nie przeżyłem. Myślałem, że to należy już do przeszłości, że żyjemy w demokracji, ale w UE naprawdę działa postdemokracja. Mówili państwo o wartościach europejskich. Wartością europejską są przede wszystkim wolność i demokracja, o nie przede wszystkim chodzi obywatelom państw członkowskich Unii Europejskiej, a dziś one właśnie giną. Należy ich bronić i je pielęgnować. Przede wszystkim chciałbym podkreślić to, co myśli większość obywateli Republiki Czeskiej, że dla nas nie ma alternatywy dla członkostwa w UE. To ja składałem wniosek o nasze przystąpienie do UE w 1996 r., a w 2003 r. podpisałem traktat akcesyjny.
Tym niemniej sposobów na porozumienie w ramach Unii jest mnóstwo. Uznawać jeden z nich za święty, nienaruszalny, w sprawie którego nie wolno zadawać pytań ani go krytykować, stoi w sprzeczności z samą istotą Europy.
Jeśli chodzi o traktat lizboński, chciałbym przypomnieć, że nie jest on jeszcze ratyfikowany nawet w Niemczech. Traktat konstytucyjny, za który uważany jest traktat lizboński, w referendum odrzucony został wolą kolejnych dwóch krajów. Jeżeli pan Crowley mówi o zniewadze irlandzkich wyborców, to muszę z kolei przypomnieć, że największą zniewagą wobec irlandzkiego elektoratu jest nierespektowanie tego, co zostało przegłosowane w czerwcowym referendum w sprawie traktatu lizbońskiego. Ja spotkałem się w Irlandii z osobą, która głosi większościowe poglądy w tym kraju, a pan, panie Crowley, jest rzecznikiem poglądów, które w Irlandii wyznaje mniejszość. To jest namacalny wynik referendum.
Brian Crowley:
Pan nie będzie mi mówił, jakie poglądy mają Irlandczycy. Jako Irlandczyk wiem to najlepiej.
Vaclav Klaus:
Ja nie spekuluję o poglądach Irlandczyków. Ja konstatuję fakty, bo jedynymi wymiernymi danymi co do ich poglądów są wyniki referendum. Odnośnie traktatu lizbońskiego – nie został on u nas ratyfikowany tylko dlatego, że do tej pory nie debatował o nim nasz parlament. Za to nie należy winić prezydenta. Poczekajmy na decyzje obu izb parlamentu, tak wygląda aktualna faza procesu ratyfikacyjnego, w którym prezydent republiki nie odgrywa żadnej roli. Na dzień dzisiejszy nie mogę podpisać traktatu, bo nie leży na moim stole. Najpierw musi o nim zdecydować parlament. Moja rola zacznie się po ewentualnym przegłosowaniu traktatu przez parlament.
I tak na przykład z powodu praw człowieka państwa narodowe muszą rezygnować ze swej suwerenności, z bezpieczeństwa własnych obywateli i są zmuszone godzić się na narzuconą odgórnie wizję Europy „multikulti”.
Vytautas ma komunistyczną przeszłość, jego nazwisko figuruje na liście Tomkusa czyli współpracowników KGB. Myślenie Vytautasa jest skażone sowietyzmem. Tacy jak on, całe to post sowieckie pokolenie, jest niereformowalne.
"Polacy na Litwie, na początku niepodległości państwa, dokonali wyboru, którego konsekwentnie trzymają się do dzisiaj. Życie społeczne i kulturalne związali ze Związkiem Polaków na Litwie, a sprawy polityczne powierzyli Akcji Wyborczej Polaków. Jak pokazuje czas, był to dobry wybór. Bo nikt lepiej niż te organizacje nie reprezentuje Wileńszczyzny i nikt lepiej od nich nie broni praw jej mieszkańców do zachowania mowy, kultury i tradycji swoich przodków."
http://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2015/02/dr-boguslaw-rogalski-okinczyc-jak-landsbergis/
I tylko co i rusz ktoś próbuje ten wybór polskiej społeczności zaburzyć i doprowadzić do rozłamu
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.