Przewodniczący Parlamentu Kraju Związkowego Wiednia Ernst Woller wydał kilka dni temu oświadczenie w sprawie budowy pomnika Jana III Sobieskiego, o co stara się wiedeńska Polonia. Woller stwierdził mianowicie, że austriacka stolica chce iść z duchem czasu i zamiast pomników woli tworzyć miejsca pamięci. Jednocześnie podkreślił on, że upamiętnieniu swego wybawcy wiedeńczycy już poświęcili w mieście kilka obiektów m. in. jedną ulicę, plac oraz kaplicę. Ponadto – motywował Woller – na pomnik nie zgodziła się też Rada, która została specjalnie powołana do opiniowania różnych monumentów.
Tak brzmi oficjalne stanowisko wiedeńskiego magistratu. Nieoficjalnie zaś inicjatorzy budowy pomnika usłyszeli, że jest on „antyturecki”, zbyt „militarystyczny” i na dodatek „budzi lęk”.
Osobiście mam duże przeczucie, graniczące z pewnością, że to nieoficjalna wersja jest niestety prawdziwa. Władze Wiednia po prostu boją się w swoim mieście pomnika poświęconego polskiemu wojowniczemu królowi słynącemu ze swej bitności, za co był zwany przez potomnych pogromcą mahometan. Ci ostatni zresztą bali się go panicznie, nazywając polskiego władcę „Lwem Lechistanu”. Na dodatek pomnik, którego autorem jest rzeźbiarz Czesław Dźwigaj, jest obiektem dość monumentalnym, przedstawia istotnie władcę Lechistanu w pozycji bojowej – na koniu, z wyciągniętą do przodu prawą ręką, dzierżącą hetmańską buławę. Słowem widzimy Sobieskiego w ordynku, jakby prowadził swoją groźną, siejąca postrach u wrogów husarię do boju. Zaiste pomnik odzwierciedla prawdę historyczną, że polski król był „Panem wojennym”, jak Sobieskiego zwali jego podwładni.
Przed takim właśnie Sobieskim drżeli Turcy, których on gromił w licznych bitwach, dysponując najczęściej wielokrotnie szczuplejszymi siłami. Historycy mówią, że gdy w roku 1683 pod Wiedniem do niezliczonych zastępów wojska Kary Mustafy dotarła wiadomość, iż na odsiecz Austriakom przyszedł sam Sobieski, serca odważnych janczarów i innych dzikich wojowników Pół Księżyca zadrżały. Nieustraszeni wojownicy sułtana bali się bowiem już samego imienia strasznego władcy, który im zadał tyle klęsk w przeszłości.
Dziś to u wiedeńczyków „budzi lęk” pomnik „wojowniczego Pana”, bo dotyka wydarzenia, o którym wolą głośno nie mówić. Takie są czasy. Wiadomo, że Wiedeń, jak i wiele innych europejskich stolic, zamieszkuje dziś znaczący odsetek wychodźców z Azji, potomków tych, których niegdyś pogromił „Lew Lechistanu”. Temat zatem jest drażliwy, wątek „militarystyczny”. Może rozzłościć przychodźców, których jest coraz więcej i poczynają oni sobie w europejskich miastach coraz odważniej.
I choć wszystkim wiadomo, kto we wspomnianym wątku był najeźdźcą i agresorem i pod jakim znakiem, a kto obrońcą i pogromcą nieproszonych gości, to i tak Europejczycy, co pokazała decyzja władz Wiednia, wolą temat zbyt nie eksponować.
Pamiętam, jak przed kilku dobrych już laty tematem odsieczy wiedeńskiej zainteresował się słynny hollywoodzki aktor Mel Gibson. Był wtedy na fali po nakręceniu dobrego historycznego, batalistycznego filmu „Odważne serce”, przedstawiającego odważną walkę szkockich górali z angielskim najeźdźcą ich kraju. Odsiecz Wiedeńska miała powstać w tym samym duchu. Nie powstała jednak. Dlaczego? Bo temat okazał się zbyt kontrowersyjny nawet na tak odważnego, niekryjącego się ze swym katolicyzmem, amerykańskiego aktora. Spękał Gibson, innych odważnych, by podjąć temat, też nie znalazło się, choć nie brakowało głosów, że Europie coś by się przydało na pokrzepienie serc.
Wracając do pomnika warto odnotować, jak karykaturalnie wręcz władze Wiednia postanowiły pozbyć się kłopotu z monumentem, którego się boją. Mianowicie zaproponowały władzom Krakowa, by to polskie miasto zgodziło się przyjąć u siebie pomnik monarchy, któremu zawdzięczają swe ocalenie. Nie wiem, czy Kraków się zgodzi, ale sytuacja jest groteskowa a zarazem symboliczna. Pokazuje bowiem, że w dzisiejszej Europie już tylko w niektórych jej krajach można stawiać pomniki chrześcijańskim władcom, którzy na dodatek bronili ją od zalewu przez mahometan. W wielu krajach jest już to niemożliwe, bo sami jego rdzenni mieszkańcy tego nie chcą, jako że się nie czują już u siebie gospodarzami.
Boją się i obawiam się, że żaden Sobieski nie wybawi ich już od ich strachu.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Dlatego bardzo dobrze się dzieje, że ludzie w końcu powiedzieli dość. Że bogobojni politycy tacy jak Waldemar Tomaszewski czy Mirosław Piotrowski, kierujący się wartościami chrześcijańskimi powiedzieli dość i zaangażowali się w międzynarodowy ruch Europa Christi, który miejmy nadzieję w niedługim czasie przywróci Europie pojęcia Bóg i Honor
Naród, który spłyca swoją tożsamość np. ogłasza się europejczykiem (a czy będąc Polakiem nim nie jest???), który odcina się od korzeni np. od polskiej martyrologi - taki naród nie przetrwa.
Do momentu, w którym Europa sama nie zaczęła pchać się w ręce islamu. Za sprawą Merkel i reszty
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.