Przyznaję nie kryjąc, że też chciałbym pracować w takim urzędzie na Litwie, który mi pozwoliłby używać mego prawdziwego nazwiska. Niestety, nie jestem na etacie w litewskim MSZ, dlatego przywilej stosowania oryginału, gdy idzie o godność osobistą, minął mnie bokiem. Muszę się zadawalać, jak i setki tysięcy innych rodaków zresztą, formą hybrydową – czyli nazwiskiem bez końcówki litewskiej, ale za to obligatoryjnie z litewskimi literkami w środku.
Pochwalenie się przez nasz resort spraw zagranicznych, że u nich można inaczej, czyli normalnie, jest oczywiście cool. Bardzo się cieszę za tych wszystkich, którzy, będąc na urzędzie w tak wysokiej litewskiej instancji, nie muszą ukrywać, że są – dajmy na to – Stankiewiczami, a nie Stankevičiusami. Jednocześnie jednak ta rewelacja w wydaniu naszego MSZ smuci mnie poniekąd, gdyż pokazuje, w jakim tak naprawdę państwie żyjemy. Bo przecież pochwalenie się czymś, co jest normalnością w każdym normalnym kraju, to tak jak wyrażenie radości z faktu, że pozwolono mi na Litwie korzystać z prawa do własności np. do swego samochodu czy roweru. Albo powiem jeszcze dobitniej, to tak jakby mi łaskawie ktoś dał zgodę na utożsamianie się w pokrewieństwie z własnym ojcem bądź dziadkiem, którzy urodzili się w Wilnie, tyle że przed II wojną światową.
Decyzja resortu spraw zagranicznych i jego szefa Linkevičiusa – to, nie ukrywajmy, otwarte zagranie na nosie wszelkim inspekcjom i komisjom od czystości stosowania języka państwowego. Nie wiem, jak na taki wybryk solidnego urzędu, jakby nie było, zareagują. Wiem za to bezsprzecznie, jakby zareagowali na analogiczny komunikat: „u nas w urzędzie każdy pracownik ma prawo w korespondencji urzędowej używać swego prawdziwego nazwiska” , no powiedzmy, któregoś z merów jednego z podwileńskich rejonów. To rozpętałaby się taka burza... Gwarantuję, że niejaki Antanaitis, który od niedawna piastuje urząd szefa Państwowej Komisji Języka Litewskiego, naszczułby na niesforny samorząd jak myśliwy chartów na nieszczęsnego zająca, dziesiątki wszelkich inspekcji i czujnych kontrolerów. Ci, którzy koncentrują się na czystości języka jak biolog nad drobnoustrojami pod mikroskopem, przeszukaliby wszystko, węsząc każdy dokument, każdy plik komputerowy w nadziei odnalezienia niewłaściwych literek w zakazanych nazwiskach. Potem spłodziliby setki stron protokołów naruszeń, wystawiliby słone rachunki na poczet kar. Nie wiem, czy minister Linkevičius będzie płacić kary, wiem jednak na mur beton, że mer, który by odmówił płacenia, nie wychodziłby z sądów.
Pamiętamy chyba jeszcze nie tak dawną historię z nazwiskiem bohaterki narodowej Emilii Plater, którą za patronkę chciała obrać jedna z polskich podwileńskich szkół. Mission okazała się jednak impossible, bo komisje językowe, o których mowa była wyżej, orzekły, że Plater ma być Platerytė i basta. Na nic było udowadnianie, że sama bohaterka podpisywała się swym rodowym, hrabiowskim jakby nie było nazwiskiem, w wersji Plater. Że właścicielem nazwiska jest ród prastary i historyczny, z niemiecką linią rodową, wywodzący się z polskich Inflant. Beton urzędniczy na Litwie naprawdę potrafi być twardy, twardszy nawet od wolframu, który szczyci się przecież w przyrodzie rekordowym wskaźnikiem twardości.
Polska mniejszość na Litwie i jej reprezentacyjne organizacje za to, że od lat dopominają się normalności chociażby w przypadku pisowni wspomnianych już nazwisk, są wyzywane w naszym państwie od sojuszniczki (wolnej bądź bezwolnej – to w zależności od stopnia zaciekłości bądź oszołomstwa oskarżyciela) Moskwy. Pierwszy raz taki zarzut oficjalnie sformułowała litewska Sauguma za czasów rządów konserwatystów. Wtedy polskie organizacje i ich liderów Sauguma oskarżyła o zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Litwy, jako że ich aspiracje i cele, jeżeli chodzi o prawa mniejszości narodowych, są zbieżne z celami polityki zagranicznej Kremla. Tak z grubsza brzmiało oskarżenie.
Cóż, po niesubordynacji litewskiego MSZ z nazwiskami mniejszości narodowych, która to niesubordynacja, wygląda na to, że utożsamiła się z jedną z aspiracji polskich organizacji i ich liderów, wypada przyznać, że też stało się zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego Bursztynowej Republiki. Bo tym samym przecież przejęło cele polityki zagranicznej Kremla. Chyba, dochodząc do takiego wniosku, nie uchybiłem logice myślenia litewskich służb i części elit nie koniecznie zresztą zawsze litewskich.
W świecie absurdów, jaki nam funduje się na Litwie czasami, warto pogratulować Linkevičiusowi. Pogratulować, że potrafił na przekór wszelkiej maści nawiedzonym konserwatystom i nie konserwatystom, młodym i starym, ekspertom i nie ekspertom pokazać, iż używanie swego języka ojczystego przez obywateli Litwy niedominującej narodowości czy ich nazwiska rodowego nie jest żadnym spiskiem kremlowskim. Jest normalnością.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
https://kresy.pl/wydarzenia/litwa-wspierany-przez-panstwo-polskie-portal-przyrownuje-profanacje-w-turgielach-do-rozdawania-ulotek-wyborczych-pod-kosciolem/
Dla środowiska Okińczyca "normą" są czarne marsze i gejowskie parady.
O powodach takiej sytuacji wspomniał ostatnio także red. Jurasz w wywiadzie dla polskiego radia:
https://www.polskieradio.pl/130/6833/Artykul/2177673,Byly-dyplomata-w-Moskwie-mowiono-o-Lechu-Kaczynskim-z-wiekszym-szacunkiem-niz-w-Warszawie
U okińczyców "normalnością" jest nazywanie 'showmanami' prowokatorów i antykatolickich przygłupów, którzy dokonali profanacji Mszy Świętej w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
Takie ataki od lat przeprowadza środowisko Okińczyca, czyli niesławne ZW. Co i rusz powtarzają te same brednie. Do tego grona dołącza Przełomiec, Gójska i czasami jeszcze jakiś odlotowiec-giedroyciowiec. Jest to argument powtarzany przez nich wszystkich, a przecież został wymyślony przez Landsbergisa, założyciela Sajudisu, kóry mocno był wspierany przez Okińczyca. A jak się okazuje jeden i drugi byli prawdopodobnie sami długim ramieniem Moskwy, czyli według ich propagandy - zagrożeniem narodowym Litwy. A sądząc po tym jak nowa, demokratyczna Litwa "potraktowała" wspomnianych osobników, należy wyciągnąć wniosek, że Sauguma dobrze się nimi "zaopiekowała"...
Ale na pokaz to można wszystko. A co do twardości to takim twardogłowym jest Linkevicius.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.