Macron ogłosił bowiem, że zamierza obniżyć wiek obowiązkowej edukacji młodzieży do lat trzech. Co oznacza, że maluchy, gdy tylko rozstaną się ze smoczkami i pieluchami, natychmiast będą musiały chodzić do szkoły. Taki jest plan francuskiej głowy republiki, zatroskanej o to, by „wyrównać szanse wszystkich dzieci”, „zlikwidować wszelkie nierówności”, które – wiadomo – często są wynoszone z domów.
Więc aby nierówności wszelkie nie miały żadnych szans, francuscy rodzice będą musieli swe pociechy oddać państwu na wychowanie, które przecież wie lepiej, jak muszą być one wychowywane w równości wszelkiej tak, by w przyszłości mogły się stać godnymi, światłymi i prawomyślnymi obywatelami republiki.
Środowiska chrześcijańskie i konserwatywne są w szoku po takiej decyzji głowy republiki. Mówią o okradaniu dzieci przez państwo z ich dzieciństwa albo o przejęciu przez państwo całkowitej kontroli nad wychowaniem latorośli w najwcześniejszym etapie ich rozwoju. Inni, bardziej odważni, alarmują wręcz, że mamy do czynienia z „autorytarnym wzmacnianiem państwowego arsenału edukacyjnego”.
Cóż, obserwując wydarzenie z perspektywy obywatela państwa, które tylko niedawno wyzwoliło się z sowieckiego totalitaryzmu, mogę tylko rzec, że coś o tym wiemy. Dla nas to nic nowego. Swego rodzaju deja vu, które już kiedyś przerabialiśmy. U nas też bowiem w tamtych czasach aparat państwowy dążył do tego, by wychować posłusznych swym ideologicznym zamysłom przyszłych obywateli. Czynił to konsekwentnie i bezwzględnie, nie tolerując żadnych odstępstw. Ale nawet w Związku Sowieckim nie posunięto się tak daleko jak we Francji Macrona, by już w wieku trzech lat odbierać rodzicom ich pociechy w celach edukacyjno-indoktrynacyjno-wychowawczych. Cóż, „postęp” na tym polu jest wyraźny, bo w sojuzie obróbka ideologiczna przyszłych pionierów i komsomolców zaczynała się dopiero od lat siedmiu, kiedy to dzieci przepisowo zaczynały uczęszczać do szkoły. Macron więc, śmiało można powiedzieć, „piereplunuł”, jeżeli chodzi o cenzus wiekowy podlegającej obróbce ideologicznej młodzieży, nawet sowieckich doktrynerów.
Pomysł francuskiego prezydenta na edukowanie trzylatków – to nic innego jak preludium do budowania państwa quasi-totalitarnego nad Sekwaną, troszczącego się o swych przyszłych wiernych demiurgów. Jest to bardzo niebezpieczny symptom, zwłaszcza zważywszy na pomysły i ambicje aktualnego francuskiego mini Napoleonka, któremu zamarzyła się Europa sfederalizowana, rządzona – oczywiście – przez duet Paryż–Berlin. Nawet jeżeli słusznie uznamy, że pomysł „Napoleonka” jest utopijny, od którego odżegnują się nawet Niemcy, to i tak sama dyskusja nad projektem jest destrukcyjna, dzieląca Europę. Wystarczy przywołać wypowiedź innego słynnego federalistę Martina Schulza, który zanim został wyrzucony przez niemieckich wyborców na śmietnik historii, zasłynął z wygłoszenia buńczucznej składniowej figury retorycznej, że jak ktoś nie zgadza się na federalizację Unii Europejskiej, to won z Unii. Aż strach sobie wyobrazić, by indoktrynująca się coraz bardziej Francja mogłaby kiedyś rządzić całą Europą.
Tymczasem Francja ma sama z sobą ogromne problemy. Oprócz kulejącej gospodarki na plan pierwszy wysuwają się problemy społeczne, związane przede wszystkim z rosnącą w siłę społecznością muzułmańską, która, delikatnie mówiąc, w nosie ma „wysokie wartości” laickiej, ateistycznej republiki. Ignoruje je i pogardza nimi. Tym też można tłumaczyć najświeższe aktywności Macrona w dziedzinie edukacji dzieci w wieku popieluchowym. Chce wszystkich Francuzów, niezależnie od ich koloru skóry, wiary i światopoglądu, zrobić marionetkami republiki. Ten eksperyment zapisze się jednak do historii tak, jak i wszystkie poprzednie próby państw opresyjnych w musztrowaniu sobie przyszłych wyznawców. Czyli źle.
Dzisiaj możemy jedynie ubolewać nad przyszłymi stratami i szkodami dla bezpośredniego obiektu tego eksperymentu – dzieci mianowicie. Będzie to kompletne rozbicie instytucji rodziny, zniszczenie więzi rodzinnych, bezmyślne odebranie dzieciom ich dzieciństwa o nieobliczalnych konsekwencjach dla ich psychiki.
Gdyby był Nobel za głupotę, wiem, kto byłby do niego najpewniejszym kandydatem.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker wziął udział w 200. rocznicy urodzin Karola Marksa, głównego ideologa komunizmu. Przekonywał, że nie jest on odpowiedzialny za zbrodnie swoich „rzekomych spadkobierców”.
W piątek w Bazylice Konstantyna w Trewirze, gdzie 200 lat temu urodził się Karol Marks, szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker mówił, że był on filozofem, myślącym o przyszłości i mającym twórcze aspiracje.
W sobotę w Trewirze zostanie odsłonięty wielki pomnik Marksa, mający blisko 5 metrów wysokości i ważący ponad dwie tony, który został ofiarowany przez Chiny.
NIE dla rządów pod przewodnictwem Francji czy Niemiec czy innego kraju. Unia składa się z 28 krajów i powinno obowiązywać prawo jednomyślności a nie demokratycznej większości. Co to za prawo kiedy 15 krajów będzie zadowolonych a 13 nie?
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.