Kto zatem potencjalnie może zastąpić na urzędzie prezydenckim Grybauskaitė? Na giełdzie wyborczej pojawia się sporo różnych nazwisk. Jak na razie jednak jedynie liberałowie oficjalnie zgłosili swego kandydata, którym będzie europoseł z ramienia tej partii Petras Auštrevičius. Kandydat to nienowy, bo Auštrevičius już w przeszłości raz ubiegał się o najwyższy urząd w państwie. Z dobrym jak na liberała, bo kilkunastoprocentowym, wynikiem. Hasło „Mes už Petrą, už Petrą” okazało się wtedy chwytliwe, co nie znaczy, że za rok będzie podobnie. Raczej nie będzie, bo skandale korupcyjne kolejnych liberałów pogrążają partię i „už Petrą” głosować na pewno nie zachęcą.
Jeszcze inny eurodeputowany Valentinas Mazuronis sam się ogłosił, że wystartuje w wyścigu prezydenckim. Zrobi to bez żadnej bandery partyjnej, bo – o ile wiem – Mazuronis po rozstaniu się z kolejnymi partiami jest aktualnie nie „przy paszporcie partyjnym”. Szans więc ma zero, zważywszy na fakt, że nawet kiedy był „przy paszporcie”, zyskiwał wynik słabiuteńki.
Samoogłosiła się też posłanka Aušra Maldeikienė, która z zawodu jest ekonomistką, tyle że bez zaplecza partyjnego. Będzie więc raczej w przyszłorocznej kampanii wyborczej należała do folkloru politycznego, choć nie bez ciekawych, miejmy nadzieję, pomysłów gospodarczych.
Naglis Puteikis – to kolejny „samozwaniec” do fotela prezydenckiego. Jest posłem, który rozgłos uzyskał dzięki radykalnym hasłom antykorupcyjnym i antysystemowym. Ale – jak się wydaje – w temacie już się wystrzelał. W ostatnich wyborach parlamentarnych jego ugrupowanie nie przekroczyło progu wyborczego, więc tym bardziej progi prezydenckie będą dla Puteikisa raczej za wysokie.
Na giełdzie nazwisk figuruje też znany ekonomista Gitanas Nausėda, którego jednak można by scharakteryzować jako wiecznego, ale za każdym razem niedoszłego kandydata. W przeszłości przed wyborami prezydenckimi już co najmniej kilkakrotnie liberalne media „pompowały” nazwisko Nausėdy, który jednak ostatecznie nigdy nie zdecydował się na start. Niewykluczone, że i tym razem Nausėda raczej tylko „medytacji odda się w tej sprawie”, jak mawiał jeden z bohaterów „Gwiezdnych wojen”, i na tym wszystko się skończy.
O jako potencjalnym kandydacie na prezydenta mówi się też o sensacyjnym merze Kowna Visvaldasie Matijošaitisie, który w biznesie jest znany z tego, że sprzedaje dobre śledzie marki „Vici”. Cóż, jeśliby rzeczywiście miał wystartować do walki o pałac prezydencki, to chyba że na zasadzie, iż na prezydenckim bezrybiu na Litwie, to i Matijošaitis jest rybą.
Słuchy chodzą, że socdemy – pokiereszowane podziałami i niesnaskami partyjnymi – na swego kandydata upatrzyli Vytenisa Andriukaitisa, aktualnie pełniącego funkcję eurokomisarza zdrowia z ramienia Litwy. Hę, cóż, zdrowia mu życzymy, skoro na rozum za późno, jak mawia przysłowie, przypominając przy okazji czytelnikom, że Andriukaitis też już w swej karierze politycznej raz zaliczył start o urząd prezydencki. Wtedy bardzo się starał, bo nawet w kampanii wyborczej śpiewał i tańczył, ale i tak wytańczył zaledwie 8 proc. poparcia, jak dobrze pamiętam.
Konserwatyści, odkąd są na litewskiej scenie politycznej, tylko raz potrafili wystawić własnego kandydata na prezydenta. Był nim wówczas ich lider, ojciec litewskiej niepodległości Vytautas Landsbergis, którego najwspanialszym snem od zawsze było zostać prezydentem Litwy. Wyborcy byli jednak w stosunku do ojca niepodległości okrutni. Nagrodzili go poparciem takim, że nawet nie starczyło na drugą turę. Odtąd konserwy w traumie nigdy nie wystawili własnego kandydata, tylko zawsze podczepiali się pod najbardziej popularnego. Przez ostatnią dekadę była to Dalia Grybauskaitė, o której Landsbergis powiedział: „Tebūnie Dalia, dabar Lietuvos Dalia”, suponując tym samym, że wcześniej to była Dalią bynajmniej nie z Litwy. Dalia jednak już odchodzi, dlatego tym razem konserwatyści wyłuskali dwóch poważnych własnych kandydatów: Vygaudasa Ušackasa (vel Uszackiego) oraz Žigimantasa Pavilionysa, którzy zmierzą się ze sobą w prawyborach partyjnych. Obu życzę sukcesu.
W różnobarwnym peletonie pretendentów na urząd prezydenta warto wyróżnić kandydata Wileńszczyzny Waldemara Tomaszewskiego, który jako lider Akcji Wyborczej Polaków na Litwie w wyborach prezydenckich sprzed 4 lat zmiótł dosłownie na Ziemi Wileńskiej niepokonaną we wszystkich innych regionach Litwy Dalię Grybauskaitė. W ogólnym bilansie zdobył 110 tysięcy głosów wyborców, zwyciężając aż w 200 okręgach wyborczych w 8 samorządach. W stolicy zaś wśród wszystkich kandydatów uległ tylko przyszłej prezydent, zajmując drugą pozycję.
Na koniec w stawce potencjalnych kandydatów na prezydenta nie sposób pominąć aktualnego premiera Sauliusa Skvernelisa, który – gdyby wystartował – byłby poważnym pretendentem do najwyższego urzędu. Szkopuł, moim zdaniem, tkwi jednak w tym, że Skvernelisa nie ma kim zastąpić na stanowisku szefa rządu. Bez niego rząd mógłby doznać wstrząsu o sile 8 stopni w skali Richtera i rozwalić się.
Pozornie więc na giełdzie prezydenckiej nazwisk jest wiele, ale poważnych z nich jest tyle, co na bezrybiu...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
- rak???
Jak pisał Adam Mickiewicz : "Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy"
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.