Partia litewskich socjaldemokratów pękła, nie wytrzymawszy napięcia władzy. W wyniku pęknięcia powstały dwie bliźniacze partyjki, które odróżnić od siebie może jedynie jedna literka w ich nazwach. Literka „D” mianowicie. Jeden bowiem z odłamów socdemów nosi nazwę LSDP (Lietuvos Socjaldemokratų Partija), inny z kolei LSDDP (czy Lietuvos Socjaldemokratų ir Darbo Partija). Who is who, dla przeciętnego wyborcy z lewicy może okazać się pytaniem zbyt trudnym. Szczególnie na wsi, gdzie lewica ciągle ma duże wpływy, wśród elektoratu mało politycznie wyrobionego różnica tylko jednej literki w nazwie może się okazać zabójczą. Czyli zabije obydwie konkurujące ze sobą partie.
Politolodzy wieszczą, że tylko po twarzy lidera partii przeciętny wyborca będzie mógł zidentyfikować swą wybraną opcję, co pokłada na tych „twarzach” szczególną odpowiedzialność. Charyzma, świeżość polityczna, niebanalność pomysłów i zachowań Paluckasa bądź jego konkurenta Kirkilasa tak naprawdę zadecyduje o losie ścierających się ze sobą socjaldemokratów.
Ci, ścierając się, na razie próbują robić dobrą minę do złej gry. Udowadniają bowiem swym potencjalnym wyborcom antytezę, że im bardziej się dzielą, tym bardziej są silniejsi. Bardziej autentyczni, wyraziści, bardziej socjaldemokratyczni. Na razie więc linia podziału buduje się na haśle: „To my jesteśmy prawdziwi socjaldemokraci, a nasi oponenci (w domyśle) jedynie socjaldemokratów podróbką”. Antyteza jednak podzielonych socdemów może brzmieć, obawiam się, dla przeciętnego wyborcy jak zwodnicze hasło w rodzaju: „Takich dwóch, jak nas trzech, to nie ma ani jednego”.
Idealne hasło na wybory dla socdemów, bo idealnie odzwierciedla pomieszanie z poplątaniem na litewskiej lewicy, gdzie przecież nie wolno też jeszcze zapominać o nieboszczce Partii Pracy. Losy tej ostatniej zgranej do szczętu partyjki są, co prawda, wyłącznie w ręku jej założyciela i byłego lidera Wiktora Uspaskicha, który zamierza powrócić na jej czoło. Przyszłość jednak jednej z najbardziej barwnych osobistości litewskiej sceny politycznej znowu nie jest pewna. Uspaskich bowiem, po tym gdy wykaraskał się z wielkim trudem z jednego sądu (w sprawie o oszukańczą partyjną księgowość), może niedługo już trafić na salę rozpraw innego sądu, gdzie szyje mu się z kolei sprawę korupcyjną. Na razie w rzeczonej sprawie eksponowany darbietis jest przesłuchiwany jako świadek specjalny, co w praktyce sądowniczej oznacza tyle, że prokuratorzy szykują się postawić mu zarzuty, ale tymczasowo nie mogą tego uczynić, jako że brakuje im jeszcze dowodów.
Uspaskich więc może rwać się na powrót do wielkiej polityki z pobudek bardzo osobistych i pragmatycznych. Po to, by pozyskiwać kolejne immunitety, które by chroniły go przed mieczem Temidy. Ma na tym polu przeogromne doświadczenie, bo w poprzednich swych perypetiach sądowych właśnie taką taktykę stosował. Przeciągał sprawy sądowe (pozyskując kolejne immunitety kolejnych instytucji politycznych), aż do przedawnienia karalności. I udało mu się.
Mamy więc na lewicy dzisiaj swoisty trójkąt. Trzy partie, które walczą o ten sam elektorat, odwołują się do tych samych haseł. Wiadomo, że wszystkim na lewym skrzydle miejsca nie wystarczy, dlatego już najbliższe wybory samorządowe będą dla walczących walką o życie. O być, albo nie być. Bratobójcza walka będzie więc bez pardonu i bez brania jeńców.
Politolodzy, co do szans poszczególnych graczy, są ostrożni. Perspektywę wszystkich trzech ugrupowań widzą raczej „abejotiną”. „Obawiam się, że obie partie, przepychając się ze sobą, mogą wzajemnie się „zagłodzić”, uważa politolog Rima Urbonaitė. Wieszczy, że „ambicje polityczne socjaldemokratów mogą zagrozić w perspektywie socjaldemokracji jako nurtowi politycznemu (...). Ich elektorat bowiem może z sukcesem „wessać” partia chłopów i zielonych”.
Obaczymy, jak będzie. Fakt, że w Polsce właśnie waśnie frakcyjne na lewicy przyprawiły ją w końcu o polityczną śmierć. Sojusz Lewicy Demokratycznej zniknął całkowicie z centralnej areny politycznej Polski i tylko śladowo pozostał w samorządach. Na domiar złego lewica globalnie ma problem tożsamościowy. Nie walczy bowiem już o prawa ludzi pracy, bo często jej elity same się uwłaszczyły będąc w polityce i bronią wolnego rynku, a więc z gruntu praw pracodawców i innych burżujów. PP na Litwie jest temu najlepszym przykładem. Na świecie więc lewica uderzyła w dzwony ideologiczne, rzucając się do obrony uciśnionych np. z racji na wszelkiego rodzaju zaburzenia seksualne. O ile jednak na Zachodzie gender jest cool, to na „wstecznej” pod tym względem Litwie dokładnie odwrotnie. Zwłaszcza na litewskiej wsi gender pasuje jak krowie siodło, jak mawiał Stalin w innym, co prawda, kontekście.
Na Litwie zatem trójkąt na lewicy ma wszelkie szanse zostać Trójkątem Bermudzkim – czyli miejscem, gdzie wszystko znika.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Niech się zjedzą wzajemnie
Także ta lewica od tamtej różni się tylko tym , że tamci chcieli być dalej komunistami a ci komunistami w oddzielnym państwie, gdzie sami pociągaliby za sznurki, co zresztą zrobili z olbrzymią szkodą dla Litwy
Dokładnie tak. Jesteśmy dumni z tego, że to właśnie my mamy swoją partię, z uczciwymi ludźmi, którzy najpierw Bogu a potem Ojczyźnie Honory oddają
a na lewej burcie tylko propaganda i zwrot ku lewactwu
Na Litwie zatem trójkąt na lewicy ma wszelkie szanse zostać Trójkątem Bermudzkim – czyli miejscem, gdzie wszystko znika.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.