Chodzi mianowicie o zbrodnie UPA popełniane na Wołyniu na polskiej ludności, których negowanie w Polsce będzie odtąd karalne. Kijów na decyzję polskiego Sejmu zareagował czupurnie, grożąc pogorszeniem stosunków dwustronnych. Taki respons znad Dniepru nie był zaskoczeniem, raczej nawet – powiedziałbym – odreagowaniem spodziewanym, jeżeli weźmiemy pod uwagę całą dotychczasową politykę historyczną pomajdanowej Ukrainy.
Tamtejszy IPN oświadczył przekornie, że w związku z nowelizacją nie może on zagwarantować ukraińskim badaczom wolności słowa na terytorium Polski, a nawet ich „bezpieczeństwa podczas pobytu” w tym kraju, dlatego zawiesza dialog historyczny z sąsiadem (chyba że będzie przebiegał on na terytorium Ukrainy). Ukraińskie MSZ zarzuciło zaś Warszawie „jednostronną interpretację wydarzeń historycznych”, która tylko jeszcze bardziej zaciemni dwustronne relacje. Najbardziej obcesowy był jednak szef ukraińskiego IPN-u, zwolennik tezy „równowagi win” w „tragedii wołyńskiej”, Wołodymyr Wjatrowycz, który wprost palnął, że po nowelizacji prawa grozi mu w Polsce 3 lata więzienia, jako że zaprzecza on postulatowi ludobójstwa przeprowadzonego przez UPA i ukraińskich nacjonalistów na ludności polskiej Wołynia.
Reakcję ukraińskiego IPN-u na legislacyjną aktywność polskich parlamentarzystów w obronie dobrego imienia Polski i polskiego narodu trudno określić inaczej niż totalna ściema. Każdy, kto zapoznał się z sednem nowelizacji polskie Ustawy o IPN, nie może mieć bowiem wątpliwości, że nie dotyczy ona badań naukowych ani swobodnej wymiany myśli i poglądów historyków w trudnych zagadnieniach. Wręcz przeciwnie, do nowelizacji celowo wprowadzono przepisy, które gwarantują swobodę badań naukowych i poczynań artystycznych w drażliwych tematach historycznych.
Kierownictwo ukraińskiego IPN-u swym niedorzecznym komentarzem chciało, moim zdaniem, tylko obłudnie wykreować rzekome bariery w prowadzeniu swobodnych badań naukowych w Polsce i przeciwstawić je sytuacji na Ukrainie. Cały kontekst oświadczenia brzmi bowiem tak: u nas panuje całkowita wolność i otwartość, jeżeli chodzi o zapatrywania i sądy na trudną wspólną historię, podczas gdy u was wszelka wolna myśl w tym temacie jest zaciskana w obcęgi restrykcyjnego prawa. Nie będą zatem mogli już jeździć ukraińscy historycy na debaty historyczne do Polski, bo tam ich czeka prześladowanie, opresyjne prawo, a nawet brak osobistego bezpieczeństwa.
Takie głosy z Kijowa trudno nie uznać za rojenia, których celem jest odwracanie kota ogonem. Nie dziwię się więc, że polskie IPN uznało je „wręcz za prowokacyjne”. Bo o ile w Polsce nikomu do głowy nie przyszłoby tłamsić swobodę badań naukowych bądź narzucać komukolwiek jedynie słuszną narrację, o tyle na Ukrainie sytuacja jest pod tym względem, mówiąc oględnie, nieco inna. Tam już w roku 2015 Rada Najwyższa przyjęła ustawę, nadającą członkom OUN/UPA oraz ukraińskim formacjom, kolaborującym z Niemcami status „bojowników o wolność i niezależność Ukrainy”. Przepisy tej ustawy zabraniają negować sens walk UPA i innych nacjonalistycznych ukraińskich formacji. Mogą one też z łatwością być wykorzystane do hamowania wszelkiej refleksji nad zbrodniczą działalnością tych formacji na Wołyniu, co zresztą już miało miejsce w kilku konkretnych sytuacjach.
Mogliby o tym poświadczyć chociażby ci nieliczni ukraińscy historycy, którzy gdy tylko jedynie zasygnalizowali możliwość dyskusji z polskimi kolegami na temat ludobójstwa popełnionego przez UPA na Polakach na Wołyniu, natychmiast doczekali się nieproszonych wizyt agentów SBU względnie bojówkarzy organizacji neobanderowskich. Po przeprowadzeniu tzw. „rozmów ostrzegawczych” śmiałkowie musieli zakończyć demokratyczny eksperyment, mający na celu wymianę poglądów z kolegami z sąsiedniego państwa na temat, który jest tematem tabu (w tym przypadku istotnie grożącym bezpieczeństwu osobistemu) w niby demokratycznej Ukrainie.
Banderyzacja całej Ukrainy dziś jest już faktem dokonanym. Kult Bandery, Szuchewycza oraz formacji, odpowiedzialnych za okrutne zbrodnie wojenne, są tam już zinstytucjonalizowane. Ostatnio np. decyzją rządu w wojsku ukraińskim zamierza się przywrócić banderowskie przywitanie: „Sława Ukrainie – herojom sława”. Tak się witali upowcy w czasie wojny, salutując przy tym tzw. „salutem rzymskim”. Naśladowali – zauważmy – tym samym hitlerowski: „Sieg Heil!”.
Słusznie więc mówią ci polscy politycy, którzy przestrzegają, że jeżeli nie będzie reakcji Polski na gloryfikację banderyzmu na Ukrainie, to niedługo przyjdzie czas, gdy polscy przywódcy podczas oficjalnych wizyt w Kijowie będą musieli składać wieńce przed pomnikami katów Wołynia, bo kult Bandery będzie nad Dnieprem ostatecznie upaństwowiony.
Zapobieżeniu takim niezręcznym sytuacjom ma służyć właśnie w Polsce penalizacja negowania zbrodni ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Ukraina to kubiczna opcja najgorszego w ru
Niestety są też tacy politycy, którzy realizując szkodliwą doktrynę Giedroycia posuwają się co i rusz do absurdalnych i nie godnych Polaka działań. Niestety tacy ludzie działają też przy MSZ.
mojekresy.pl/list-marszalka-senatu-do-polonii-i-polakow-za-granica-w-zwiazku-z-ustawa-o-ipn
- Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.