Liberalni parlamentarzyści z Brukseli na czele z ich liderem – sławetnym Guyem Verhofstadtem, który w żaden sposób nie może okiełznać temperamentu w swej wojence z Polską, wspomnianym listem „chcieli wyrazić poważne zaniepokojenie z powodu godnej pożałowania sytuacji, jaka wynikła w związku z politycznym śledztwem wobec litewskiego publicznego nadawcy”. „Polityczne śledztwo” na Litwie dla Verhofstadta i akolitów wydaje się szczególnie śmierdzące, bo przypomina im jak dwie krople wody sytuację w Polsce, gdzie właśnie – ich zdaniem – wszystko się zaczęło właśnie od mediów, a kończyło się na „budzących niepokój procesach politycznych”.
Na Litwie tymczasem, przypomnijmy, zaczęło się wszystko od utarczek słownych pomiędzy dziennikarzami LRT a przedstawicielami rządzącej partii. Każda ze stron żądała transparentności od swych oponentów, gdy idzie o pieniądze, umowy, kontrakty itd. itp. Po wymianie ciosów i wzajemnych oskarżeniach o ukrywanie prawdy skończyło się na audytach. Dziennikarze prześwietlili biznesy lidera rządzącej partii, teraz przyszła kolei na to samo tylko że w kierunku odwrotnym.
Tymczasem tak się składa, że już od dawien dawna litewscy politycy narzekali, iż opłacana z pieniędzy podatników LRT działa nietransparentnie. Nawet przedstawiciel konserwatystów w sejmowej komisji ds. zbadania finansów i działalności LRT, którzy protestowali przeciwko jej powstaniu, przyznał, że dotychczasowe „niezależne” audyty publicznego nadawcy były „formalne” i „niepełne”, z których nic nie wynikało. Gdy dochodziło do prób prześwietlenia drażliwych miejsc w działaniu publicznej telewizji (np. sprawdzenia umów z prywatnymi, komercyjnymi producentami), telewizja zawsze zasłaniała się tajemnicą komercyjną i odmawiała dostarczenia odpowiednich dokumentów. Teraz specjalny status sejmowej komisji takie miganie się nadawcy ukróci.
Nie chcę przesądzać, kto ma więcej racji w tym sporze, bo na razie jest w nim zbyt mało wiedzy merytorycznej, a dużo emocji. Jako dziennikarzowi nie za bardzo mi się oczywiście podoba wtrącanie nosa przez polityków w sprawy żurnalisów, ale jeszcze bardziej nie podoba mi się nachalna próba uzurpowania sobie prawa przez liberalny establishment Unii do wtrącania się w sprawy państw członkowskich pod byle pretekstem.
Verhofstadt, prominentny przedstawiciel liberalnych elit na brukselskich salonach, powyżej wspomnianym listem dał wprost dowód, że chce zostać swoistym arbitrem elegancji w szeroko pojętych sprawach praworządności i demokracji na całym terytorium wschodniej flanki UE. Chce pouczać a nawet karać za brak demokracji wszędzie tam, gdzie mu się to przywidzi. Przy tym wychodzi on z założenia, że demokracja w czasach dzisiejszych musi być koniecznie liberalna, bo w przeciwnym razie... nie ma jej wcale. Choć dotychczas – jako żywo – demokracja była chrześcijańska, o czym świadczą chociażby nazwy partii również na zachodzie Europy. Chrześcijańscy Demokraci, którzy nie zawsze dziś już potrafią dobrze przeżegnać się, mimo wszystko rodowód swój czerpią właśnie z tradycji chrześcijańskiej.
Na dodatek, jeżeli już ktoś chce koniecznie być arbitrem, to powinien przynajmniej w stopniu minimalnym mieć ku temu predyspozycje. Belg nie ma ich za grosz. Jak kiepskim jest arbitrem Verhofstadt w ocenie mediów, niech świadczy chociażby jego strusia pozycja w głośnej na cały kontynent sprawie ukrywania przez niemieckie środki przekazu masowych gwałtów i molestowań Niemek przez uchodźców w noc sylwestrową roku 2016. Co gorsza, później się okazało, że niemieckie media po prostu wykonywały zlecenia z góry (od władz politycznych), by nie eksponować problemów, jakie stwarzają nad Renem i Odrą przybylcy z innych kontynentów. Historia jednak nie odnotowała listu pełnego oburzenia na cenzurę środków przekazu w Niemczech ze strony strażnika demokracji z Belgii.
Ale musimy też na koniec powiedzieć, że strażnik demokracji i arbiter elegancji w jednej osobie nie miałby zbyt łatwo, gdyby nie braterska pomoc z krajów, które zwykł pouczać. Tak jak w przypadku Polski, na Litwie również znaleźli się zatroskani praworządnością i demokracją w kraju, którzy zamiast pochylić się nad sprawą w litewskim Sejmie postanowili donieść o problemie do Brukseli. Jedna z najbardziej skorumpowanych partii (według społecznego odbioru) na Litwie – liberałowie postanowili nie brać udziału w pracy sejmowej komisji ds. zbadania finansów i działalności LRT, tylko poskarżyć się Verhofstadtowi.
Pismo sygnowane z Brukseli do własnych władz na Litwie podpisali europosłowie Auštrevičius i Mazuronis junior.
Skarżąc własny kraj przed takim „arbitrem elegancji”, zachowali się niemądrze. To tak jakby podpisali cyrograf na byczej skórze.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Różowi zawsze najgorsi. A Wy na Litwie możecie tylko się cieszyć, że macie takie organizacje i takich liderów, którzy mają chrześcijański kręgosłup
Wszędzie tam, gdzie są publiczne pieniądze nie ma i być nie może tejemnic
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.